Znaczona zwierzyna

Wietnamską społeczność tworzy emigracja najstarsza - naukowców, pisarzy, inżynierów, przedsiębiorców - która jeszcze za PRL-u przybyła na polskie studia. Poza nimi jest grupa tych, co przyjechali po 1989 r., w czasie boomu na robienie biznesu. Ich śladem ruszyli niezamożni, zwabieni opowieściami o dobrobycie. To oni właśnie stwarzają problem nielegalnej imigracji.

03.04.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Trung wstaje o świcie. Do Stadionu X-lecia ma kilkaset metrów, widzi go z okien wieżowca. Dwupokojowe mieszkanie dzieli z synem i dwoma rodakami. Przyjechał do Europy kilkanaście lat temu. Najpierw pracował we Francji, potem w Niemczech, do Polski trafił przed ośmioma laty. Na stadionie najpierw był “uwagą" - jak nazywa się tam tragarzy. Pchając wózki wyładowane po brzegi towarem wykrzykują to słowo, z reguły jedyne znane im polskie wyrażenie. Trung odłożył trochę pieniędzy, kupił sprzęt spawalniczy i montuje żelazne konstrukcje stoisk. W Wietnamie był inżynierem w fabryce. Gdy jednak pewnego dnia wziął udział w zebraniu, na którym krytykowano reżim, zaczęły się kłopoty. Udało mu się wyjechać. Kilka lat temu jego paszport stracił ważność i od tej pory nie ma żadnych dokumentów. Gdy jeszcze mógł bez ryzyka podróżować po Polsce, odwiedził Kraków; po pracy lubił spacerować po warszawskiej Starówce. Teraz bez potrzeby nie wychodzi z domu.

Trung jest poetą, pisze o Polsce i marzeniu emigranta - własnym domu.

Za Żelazną Bramą

Nielegalnych przybyszów z Wietnamu jest w Polsce co najmniej kilkanaście tysięcy. Ilu dokładnie - nikt nie jest w stanie oszacować. Jedni wjechali legalnie, ale stracili prawo pobytu, inni przemycani są przez zorganizowane grupy z Rosji i Ukrainy. - Kontakt w Wietnamie złapać nietrudno - mówi dyplomatycznie Vinh, który pokonał tę drogę w kilka miesięcy. W Polsce mieszka od czterech lat, przyjechał w ślad za rodzeństwem. Jak wielu jego rodaków mieszka na osiedlu za Żelazną Bramą, bo tu jest najtaniej. Zna Warszawę z okien tramwaju, który wiezie go na Stadion.

Zjawisko nielegalnej imigracji nasila się od kilku lat. Wietnam należy do krajów, których władze po cichu sprzyjają wyjazdom. Obywatelom takich państw niechętnie wydaje się wizy. Wietnamczyka niełatwo też deportować. - Po zatrzymaniu nielegalnego imigranta zaczyna się procedura ustalania tożsamości, zwracamy się wtedy do ambasady Wietnamu, ale często zdarza się, iż w odpowiedzi otrzymujemy informację, że nie ma takiego obywatela - wyjaśnia Jan Węgrzyn, dyrektor Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców. - Chyba, że jest to człowiek, którego władze w Wietnamie same poszukują - dodaje Robert Krzysztoń, dziennikarz od kilku lat pomagający Wietnamczykom - wtedy reagują szybko.

Ks. Edward Osiecki wiele lat spędził na Nowej Gwinei. Gdy przed ośmioma laty wrócił do Polski, wybrał się do ośrodka dla uchodźców i odkrył, że pracy misyjnej jest dość na miejscu. W Dębaku na Mszy spotkał Wietnamczyka - katolika, który na migi wytłumaczył, że chciałby się wyspowiadać. Dziś wietnamska parafia księdza Osieckiego liczy już kilkaset osób. Pomoc dla niej wykracza poza ramy posługi duszpasterskiej, a parafianie mówią do niego “tato": - Odwiedzam nielegalnych imigrantów w aresztach - staram się z nimi po prostu być, podtrzymać na duchu, czasem załatwić lepsze jedzenie.

Van Anh studiuje socjologię. Wraz z rodzicami przyjechała do Polski 12 lat temu. Przez rok z kolegami ze studiów wydawała wietnamską gazetę. Oni wyjechali do Londynu na staż w BBC. Van Anh nie chciała. - To dlatego, że czuję się tu potrzebna - wyjaśnia. Uczy swoich rodaków polskiego, pomaga im jako tłumacz. - Przed wejściem w życie ustawy abolicyjnej (1 września 2003 r.) dla przebywających nielegalnie w Polsce cudzoziemców zorganizowaliśmy wspólnie z ojcem Osieckim dyżur prawnika, tłumaczyłam dokumenty, towarzyszyłam Wietnamczykom podczas wizyt w urzędzie wojewody.

Polskie korzenie

W ramach tzw. małej abolicji mogły się ujawniać osoby, które przyjechały do Polski po 1 stycznia 1997 r. Po dokonaniu niezbędnych ustaleń (np. czy nie dokonały przestępstw), mogły wyjechać z Polski bez wpisu do rejestru niepożądanych cudzoziemców. Nielegalni z dłuższym stażem mogli się ujawniać do końca 2003 r. i otrzymać roczne zezwolenie na pobyt czasowy, by dokończyć interesy lub udokumentować władzom trwałe więzy z Polską, które umożliwiłyby im otrzymanie zgody na dalsze przebywanie w kraju. - Spodziewaliśmy się sporego zainteresowania, a przyszło zaledwie kilkadziesiąt osób - mówi ks. Osiecki. Dlaczego? Wietnamczycy nie rozumieli, na czym polega korzyść tej ustawy. Zabrakło informacji, akcji promocyjnej. Z możliwości tej nie mogli skorzystać ci, którzy przekroczyli zieloną granicę. No bo jak to udokumentować?

Ks. Osiecki krytykuje wykonanie abolicji: - Przede wszystkim powinna trwać dłużej. Cztery miesiące to za mało, by zgromadzić dokumenty i złożyć je w obcym języku. Za każdy z dokumentów, o który proszą polscy urzędnicy, imigranci z Wietnamu płacą w swej ambasadzie około 300 złotych. To dla nich niebagatelny wydatek. Jeżeli rzeczywiście chcemy mieć kontrolę nad zjawiskiem imigracji, wymagania powinny być minimalne.

Trung nie skorzystał z abolicji: - Nie mam żadnych oszczędności ani stałej pracy. Bałem się, że urzędnicy uznają, iż nie stać mnie na pobyt w Polsce - tłumaczy.

- Ustawa abolicyjna to możliwość dla tych, którzy potrafili się już w Polsce urządzić, są tu zakorzenieni, znają język, ich dzieci chodzą do szkół, na trwałe się z tym krajem związali - mówi Jan Węgrzyn.

Skorzystali z niej Thai i Minh. Minh handluje na Stadionie, Thai jest kucharzem. Przed 10 laty znalazł się w Moskwie, potem znajomy ściągnął go do Częstochowy. Tam urodził się Thai i Minh synek. Pięcioletni Filip trajkocze po polsku niemal bez przerwy, podczas gdy rodzice z trudem składają najprostsze zdania w tym języku. Przed kilku laty, gdy ich dochody się zmniejszyły, przestali płacić podatki, odebrano im kartę stałego pobytu. Teraz postanowili skorzystać z abolicji. Chcą pozostać w Polsce na stałe: - W Częstochowie zmarli nasi rodzice, musimy już tu zostać, bo ktoś musi dbać o ich grób.

- Nielegalny Wietnamczyk jest znaczoną zwierzyną - mówi Van Anh, która zaprowadziła mnie do Trunga. Nie jest mu łatwo wyrzucić z siebie upokorzenie. Kiedy wracał do domu, z tyłu podjechał radiowóz, kazali mu wsiąść do środka, zapytali o dokument. Nie miał. Zażądali pieniędzy. Też nie miał. Po krótkiej naradzie z kompanem policjant uderzył go w twarz i kazał się wynosić. Skarżyć się nie ma komu.

- Wietnamczycy są rozpoznawalni, więc są łatwą ofiarą - mówi ks. Osiecki. Dotyczy to zarówno pospolitych przestępców, którzy bezkarnie okradają ich na ulicy, jak i, niestety, przedstawicieli służb porządkowych.

Ksiądz podaje jeszcze inne przykłady, które do absurdu sprowadzają pojęcie praw człowieka. - Policja zatrzymuje bandytów i wśród rzeczy znajduje portfel skradziony Wietnamczykowi. Wie, kto jest jego właścicielem, bo w środku jest zdjęcie i paszport, ale napadnięty zniknął. Co ma robić, skoro z punktu widzenia prawa poszkodowany też jest przestępcą, bo przebywa w Polsce nielegalnie?

Wietnamska enklawa

Jedynym w miarę bezpiecznym miejscem jest stadion. U stóp korony tętni życiem prawdziwa wietnamska dzielnica. Cena powierzchni handlowej zaczyna się od kilkuset złotych i rośnie zależnie od atrakcyjności miejsca. Wietnamczycy sami wznoszą stoiska. Na stadionie działa poczta pantoflowa, setki barów sprzedaje jedzenie niekiedy lepsze niż na mieście, przyjmuje kilku fryzjerów, biura podróży oferują tanie przeloty do Wietnamu. W jednym ze sklepików jest nawet mała biblioteka, jedyne miejsce w Warszawie, gdzie wietnamscy imigranci mogą wypożyczyć książkę w ojczystym języku. Można tu też znaleźć rodzime telenowele, kupić prasę, zarówno państwową, jak emigracyjną - krytyczną wobec komunistycznego reżimu. Wśród tytułów leży kilkustronicowy biuletyn “Cau Vong" (wietnamska “Tęcza"), redagowany przez Van Anh. W środku - obok praktycznych porad, jak minisłowniczek przydatny u lekarza - informacje o wydarzeniach w Polsce. Gazetka znika w mig.

Wietnamska społeczność emigracyjna jest bardzo zróżnicowana - tłumaczy ks. Osiecki. Składa się na nią najstarsza emigracja, w dużym stopniu wtopiona w polskie społeczeństwo - często mieszane małżeństwa, w większości ludzie dobrze sytuowani. Jest grupa, która przyjechała zaraz po 1989 r., kiedy był boom na robienie biznesu. Wówczas przyjechali ludzie z kapitałem i w atmosferze przełomu rozwijali handel, otwierali bary i restauracje. Ich śladem ruszyli niezamożni, zwabieni opowieściami o dobrobycie.

To oni tworzą problem nielegalnych imigrantów, a jest to zjawisko, które powoli zaczyna dotykać także Wietnamczyków przebywających w Polsce legalnie. - Niemal codziennie pukają do mnie ludzie z pytaniem o pracę, docierają straszne historie osób, które padły ofiarą oszustwa ze strony przewoźników - opowiada Tran Thang. Studiował w Polsce, a po kilku latach pobytu w Wietnamie - wrócił. Polscy przyjaciele pomogli mu się urządzić, otworzył restaurację w Warszawie. Dostał kartę pobytu. W 1989 r. był w Pradze i Berlinie, widział upadający komunizm i odtąd marzy, by Wietnam podążył tym śladem. Odesłał do ambasady partyjną legitymację i z kilkoma przyjaciółmi postanowił powołać stowarzyszenie reprezentujące Wietnamczyków w kontaktach z polskimi organizacjami. Chcą rozmawiać o tym, jak rozwiązać problemy wietnamskich imigrantów i edukować swych rodaków.

- Z ekonomicznego punktu widzenia Wietnamczycy nie przynoszą Polsce korzyści - uważa Jan Węgrzyn. - Ich firmy handlują towarem importowanym, służą tylko utrzymaniu cudzoziemca i jego rodziny. Nie chodzi o to, by zamknąć granicę, żaden kraj nie skorzystał na zamknięciu się na innych. Powinniśmy raczej tworzyć warunki przyjazdu dla tych, którzy mają pomysł na to, co w Polsce robić. My nie potrzebujemy tysięcy wietnamskich restauracji ani sprzedawców tanich tekstyliów.

- Polska musi wypracować politykę imigracyjną, ale powinna kierować się przy tym kryteriami, mającymi na względzie dobro pojedynczych osób. Z pewnością władze polskie powinny przeanalizować, dlaczego niedawna abolicja skończyła się tak mizernym efektem. Być może przekonalibyśmy się wówczas, że całą akcję można było przeprowadzić mądrzej, a więc może warto pomyśleć o jej powtórzeniu? - zastanawia się Adam Bernatowicz, były prezes Rady ds. Uchodźców i współzałożyciel Stowarzyszenia na Rzecz Integracji i Ochrony Cudzoziemców Proxenia. Stowarzyszenie stara się stworzyć forum, na którym imigranci mogliby formułować opinie i oczekiwania wobec polskich władz. - Wietnamczycy nie są sprawcami przestępstw, ale sytuacja nielegalnych imigrantów jest z definicji kryminogenna - podkreśla ks. Osiecki. - Dlatego trzeba usiąść i rozwiązać sprawę tych, którzy już są w Polsce, trzeba pomóc im stworzyć przestrzeń, w której mogliby funkcjonować. Z korzyścią dla naszego kraju.

***

Według danych MSWiA, w Polsce mieszka blisko 20 tys. Wietnamczyków, z czego ponad połowa w Warszawie. Sami Wietnamczycy mówią o 40 tys. (20 tys. w stolicy). W Polsce istnieje kilka organizacji wietnamskich. Najstarszą jest powstałe w 1986 r. Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Wietnamczyków w Polsce, które ma oddziały w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Bydgoszczy, Lublinie, Przemyślu i Wrocławiu.

Od 1999 r. działa Stowarzyszenie Wietnamczyków w Polsce “Solidarność i Przyjaźń". Od kilku miesięcy istnieje Stowarzyszenie na rzecz Demokracji w Wietnamie, skupiające wietnamskich opozycjonistów i ich polskich przyjaciół. Kilkadziesiąt dzieci uczy się w weekendowej szkole wietnamskiej.

---ramka 348995|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2005