Zmęczona Platforma

Partia władzy po dłuższym czasie u sterów zastyga w pozie dobrej do picia piwa na kanapie. Traci czujność i wrażliwość społeczną. A wtedy dostaje baty.

15.10.2012

Czyta się kilka minut

Demonstracja przeciwko ACTA, topienie Tusko-Marzanny, Poznań, 21 marca 2012 r. / Fot. Sebastian Czopik / REPORTER
Demonstracja przeciwko ACTA, topienie Tusko-Marzanny, Poznań, 21 marca 2012 r. / Fot. Sebastian Czopik / REPORTER

Wszystkie partie władzy niezależnie od swoich ideowych proweniencji ulegają impulsowi konserwatywnemu (nie mam tu na myśli konserwatyzmu filozoficznego, ale konserwatyzm, nazwijmy go, sytuacyjny). Cenić sobie zaczynają ostrożność i roztropność jako dwie podstawowe cnoty. Jedna nakazuje działanie ewolucyjne, spokojne. Odmawia się wartości działaniom odważnym i ambitnym, ma się je za niebezpieczny radykalizm. Roztropność zaś nakazuje, by liczyć się z mądrością chwili i kierować się okolicznościami, układem zawsze złożonych sił. Czasem roztropność odwołuje się do pryncypiów, ale powołuje się na nie zwykle, gdy to wygodne. Ceni taka formacja etykę odpowiedzialności, nigdy etykę przekonań, by posłużyć się znanymi weberowskimi kategoriami.

BEZ NATCHNIENIA

Partia władzy obyta już z niezmiennymi mechanizmami społecznymi i psychologicznymi, nie jest daleka od przekonania, że należy się liczyć z ludzkimi słabościami czy podłościami. Dlatego nadzieje są obniżone a jakiś rodzaj realizmu musi się spotkać wcześniej czy później z czymś, co wygląda na cynizm lub wręcz apologię i usprawiedliwienie dla własnych słabości. Przywyka się do nich i nie są one już tak wstrętne czy obce.

Partie władzy nie cenią wielkich projektów, zmiany wprowadzają powolnie i zwykle więcej znajdą usprawiedliwień dla niedziałania niż dla porywających nadziei. Zwykle omijają je z daleka i łatwo nazywają romantycznymi mrzonkami. Charakterystyczny jest język partii władzy. Zawsze jest to mowa usprawiedliwień, uzasadnień, przemilczeń, rzadko lub nigdy nie sięga się po mowę natchnioną i krytyczną (chyba że chodzi o przeciwników). Konserwatyści nie z przekonań, ale z racji władzy są empirystami. Wierzą w to, co mają, co da się uzyskać, a nie w to, co słuszne czy nawet obiecujące. Władza zresztą odsuwa swoich funkcjonariuszy od otoczenia społecznego. Z natury rzeczy perspektywa, z której wyżsi urzędnicy patrzą na świat, jest diametralnie różna od spojrzenia potocznego. Czasem dodaje się, że hierarchia władzy, hierarchia oglądu jest nieuchronna, tyle że z góry lepiej widać.

Władza, uczył Arystoteles, sprawdza człowieka. Prawda to wieczna. Nie ma też takiej władzy, która nie przemieli tych, którzy ją dzierżą, i nie ma władzy, która ich nie popsuje. Platforma jest klasyczną partią władzy. Z natury rzeczy musiała się zmienić, nieco zużyć. Wychodzą jej ograniczenia. Ma dzięki odruchowi konserwatywnemu pewną przewagę. Wie, co niemożliwe, i zna się na technologii władzy. Nie należy tej umiejętności ani nie doceniać, ani mistyfikować. Partia władzy urzędniczeje. Polityka rychło przestaje być powołaniem, choć nigdy nie przestaje być namiętnością. Z pewnością przynosi prestiż, wpływy, apanaże. Daje poczucie siły. Wciąga. Nie sposób prawie z niej wyjść. Politycy nie szukają ani nie mają charyzmy. Nawet ją skrywają. W wodzowskiej partii władzy charyzma należy się tylko liderowi. On jej udziela czasowo i warunkowo nielicznym członkom swojej drużyny.

NIE PRZYPOMINAJMY!

Platforma Obywatelska daleko odeszła od swoich założycielskich idei. Niewiele lub nic jej liderzy mają wspólnego z czasami młodości. Wiele się nauczyli, a życie nieźle ich przemieliło. Nie warto im wypominać, że w młodości byli liberałami, a ten liberalizm nie tylko oznaczał pełną wolność gospodarczą, ale też konieczność przeprowadzenia wielkiej rewolucji własnościowej i ograniczenia władzy państwa. Kiedyś mówili o prawach obywatelskich i usprawnianiu państwa. Wspominali o przyjaznym państwie. Do tych wspomnień nie warto wracać. Byłoby małostkowością im to przypominać.

Dzisiaj nie reprezentują żadnej ideologii. Na żadną się nie powołują, bo każda ostatecznie okazywałaby się pułapką i ograniczeniem. Brak ideologii to też brak wewnętrznych samoograniczeń. Partia może być raz proetatystyczna, a jak trzeba – rynkowa. Ideologia – nawet najogólniejsza – skazywałaby partię na jakąś zasadę wykluczenia. A tak mogą do niej przyjść w zasadzie wszyscy: osoby, które miały epizody liberalne, konserwatywne, chadeckie, lewicowe. Zmieszczą się, akceptując panujące w partii reguły gry. Zresztą partia chce być partią w miarę masową, poszukując najszerszego poparcia. Może takie uzyskać, gdy unika skrajności i przyjmuje raczej formułę inkluzywną niż ekskluzywną. Platforma chce zachować władzę zależną od woli demokratycznej, a ta, jak wiadomo, jest dość amorficzna, zwykle podatna na emocje. Z pewnością nie jest tak gorąca, jak starają się ją opisywać politycy i publicyści.

Z wyników badań społecznych nad wizją pożądanego ustroju wynika, że po większej części Polacy tak bardzo się tutaj nie różnią. Zwykle wybierają coś w rodzaju poglądu socjaldemokratycznego, choć takim się go nie nazywa. Lubią egalitaryzm, ale równość nie może być dana, trzeba równą pozycję zyskać. Cenią wolności obywatelskie i wolność podróżowania, ale dla zasady wolności rzadko kiedy poświęcą swoje poczucie bezpieczeństwa. Lubią demokrację, ale jeszcze chętniej wybiorą opcję etatystyczną i powiedzą: nie tyle chcemy rządzić, ile chcemy być dobrze rządzeni. Cenią religię, ale są w swoich teologicznych wyborach dość swobodni. Zresztą obyczaj i religia mocno się im miesza. Nie potrafią zwykle tego odróżnić.

Jeśli tacy są przeciętni obywatele, to trudno, by partia obywatelska od nich odstawała. Mówi to, co sądzą ludzie, a z pewnością nie zmusza ich do poglądów, które byłyby dla nich obce czy niejasne. A niejasne jest wszystko to, co zbyt przeintelektualizowane, akademickie, ideologiczne. Liczą się troski codzienne: szkoła, mieszkanie, drogi, służba zdrowia. Chcąc mieć za sobą ludzi, należy zwracać się do ich trosk, a nie do wyobrażonej, a odległej przyszłości. Partia władzy musi ulegać demokratycznemu oportunizmowi.

CZAR PRYSŁ

Zresztą tworzą partię ludzie jak najbardziej zwyczajni i swoje zwykłe nawyki i umiejętności wnoszący do życia państwa. Sami nie są zbyt ideowi, na pewno są po prostu wygodni, na swój sposób przyzwoici i nadzwyczaj przeciętni. Nie oczekujmy od nich wyrafinowanych opinii i ironicznego poczucia humoru.

Cenią sobie, jak większość z nas, zdrowy rozsądek i normalne życie. Nie łudzą ich obietnice i wielkie emocje, choć w chwilach uroczystych chętnie sobie po cichu popłaczą. Zdrowy rozsądek jest siłą trzymającą ład polityczny i potrzebuje swojej opozycji, by się nie zmieniać. Dlatego partia władzy potrzebuje wroga, którego ubierze w strój radykała, sprowokuje, wręcz zachęci do zbyt jędrnych słów. Amorficzny obóz władzy w ten też sposób usprawiedliwia swoje istnienie i swój swoisty stan bierności i obniżonych wymagań. Dlatego potrzebny jest PiS w wersji radykalnej, dlatego potrzebne są „mohery”, rozgrzane niechęcią i złością. Przy nich każda partia może bez kłopotu poczuć, że jest partią rozsądku, i zdobyć stosowną większość.

Ten rodzaj formacji po dłuższym czasie sprawowania władzy, mając za sobą wystarczające poparcie społeczne, lidera, którym się zasłania, którego obciąża myśleniem, łatwo zastyga w pozie dobrej do picia piwa na kanapie. Traci czujność i wrażliwość społeczną. Zmian już nie chce, choć zmieniają się podskórne nastroje. Wtedy partia dostaje łatwe baty. Może tak bardzo nie bolą. Może nie są jakoś dotkliwe. Na pewno irytujące. I zwykle partia nie rozumie, co się dzieje i skąd te ataki.

PO od początku roku nie nadąża. Nie nadąża, bo się nie spieszy i niewiele od siebie wymaga. Dostała wciry od młodzieży, której nie podobała się umowa zwana ACTA. Potem kłopot zrobili lekarze i aptekarze, którzy wymusili zmiany decyzji lekowych. Niezadowoleni są naukowcy, samorządowcy, drogowcy, budowlańcy, ale interesy tych poszczególnych grup nie zlewają się w jeden nurt protestu. Poza tym władza uczy żyć z pewnym niezadowoleniem, obniżając oczekiwania obywateli i przyjmując fatalistyczną „filozofię”: zawsze będą trudności, zawsze ktoś nawali. Niepokój budzi nadal sprawa smoleńska, ale daje się ją ominąć, im bardziej gorączkowo i histerycznie mówią o niej opozycyjni politycy. Prawdziwy cios przyszedł od uległych i zaczarowanych wyborców. Jeszcze nie zmienił się układ sił, ale coś pękło, czar prysł. Potrzebna jest ucieczka do przodu.

Wygoda kanapy nie sprzyja ciekawości i myśleniu. Wiem to z doświadczenia. Krzesła powinny być niewygodne. Najlepiej pisać i czytać na stojąco. Zresztą nikt chyba w tej formacji – co wyrzutem nie jest – nie chce być niepokojony przez trudne pytania i trudne książki. Mało kto ma tam cierpliwość dla akademickich mądrali. Z konieczności więcej rozumie sytuację premier i jego otoczenie, będąc stale w kontakcie ze światem zewnętrznym i rozmawiając z ważnymi politykami. Swoim drugim exposé wybrał opcję prorozwojową, przemilczając konieczności ograniczania deficytu budżetowego. Mówił jak prezydent Francji czy Stanów Zjednoczonych, którzy dawno porzucili wiarę w wolny rynek, mówił jak lewicowiec, który zapomniał, że niegdyś o etosie lewicy stanowiła obietnica równości. Premier zmienił poważnie strategię rządu i sposób myślenia o roli interwencjonizmu państwowego. Nie sposób powiedzieć, czy jego plany się ziszczą. Z pewnością traktuje je poważnie.

PRZYSPAWANA DO STANOWISK

Jedno, zda się, krzyczało przez swoją nieobecność. Wszystkie ostatnie wpadki rządu wynikały ze słabości administracji publicznej. Sprawa Amber Gold, sama w sobie incydentalna, pokazała, że czekać nas powinien spór nie tyle o niezależność prokuratury, ale w ogóle o to, czym prokuratura ma być i czy nie należy, jak to mocno ujął pewien profesor prawa, porzucić postsowiecki model służb prokuratorskich. Wiele powiedziano, i to mądrze, o konieczności zmiany etosu sędziów. Jednym słowem to, czy taki etatystycznie zorientowany model gospodarki może być poważnie potraktowany, zależy nie tylko od światowej koniunktury, ale od jakości i sprawności urzędniczej i jakości prawa.

W tym miejscu wychodzi zachowawczość czy konserwatyzm Platformy. Poważne reformy stylu działania biurokracji państwowej oraz samorządowej są z wielu powodów zbyt dużym wyzwaniem. Jest tak, ponieważ reformy trwają długo i mają skutki nie zawsze oczekiwane. Jest tak, ponieważ zagraża to zwykle poszczególnym grupom interesów. Te potrafią wznieść niezłą wrzawę (jak w przypadku drobnej korekty, jaką jest likwidacja sądów rejonowych).

PO przez swoich ludzi jest przyspawana do stanowisk. Tworzy bardzo silną i wszechobecną nomenklaturę. Wszelkie poważniejsze zmiany zagrozić by mogły interesom lokalnych działaczy partyjnych. Poza tym samorządy i administracja krajowa są często dobrymi synekurami i – wiemy to dobrze z badań społecznych – dostęp do nawet skromnych stanowisk jest zastrzeżony dla kręgu wtajemniczonych. Wreszcie sama administracja tworzy rodzaj martwej struktury, którą wyjątkowo trudno pokonać, choć łatwo jej urągać.

Ale tak czy inaczej – dowodzi tego nadal aktualny raport Polska 2030 – od jakości państwa i jego struktur zależy to, czy znajdziemy się w dryfie cywilizacyjnym. Partia władzy nie chce wielkich zmian. Jest zachowawcza. Opozycja raczej bywa jałowa. W tej sytuacji wygrywa stagnacja.

WIĘCEJ NIŻ PODATKI

Tyle że w pewnym momencie, może się on zbliża, coraz więcej osób, klientów służby zdrowia, uczniów, studentów, inżynierów, budowlańców, jest tym zaniepokojonych, i to nie z powodów ideologicznych, ale dlatego, że prawo im nie sprzyja, urzędy są im niechętne. Przedsiębiorcy, jeśli narzekają, to nawet nie na korupcję czy złe przepisy podatkowe, ale na mitręgę urzędniczą. Państwo staje się niczyje i słabe, choć bardzo rozbudowane. Na to nie mogą być odpowiedzią działania akcyjne typu zakaz sprzedaży środków odurzających czy decyzja o jednorazowym przejęciu długów przez państwo wobec przedsiębiorstw podwykonawczych na polskich drogach. Tu coś fundamentalnie nie gra. Tym bardziej jest to odczuwalne, gdy coraz więcej uczymy się świata, wędrując za pracą, czy wtedy, gdy przyjdzie nam coś załatwić w urzędzie.

Partia władzy w takiej sytuacji uspakaja nas i powiada: ostrożność, roztropność, umiarkowanie, ale te zasady, które są godne szacunku i uznania, gdy grozi nam fala rewolucyjna, w tym wypadku są, czy bywają, głównie sposobem na samousprawiedliwienie i uspokojenie własnego politycznego sumienia.

Platformie brakuje dobrej diagnozy stanu państwa, zmian społecznych. Brakuje odpowiedzi na pytanie o cele i przyszłość. Brakuje nie romantycznych uniesień – nikt poza mesjanistami ich nie potrzebuje – ale rzeczowych rozważań o czymś więcej niż likwidowanych ulgach podatkowych czy ruchu drogowym. Tej rozmowy się unika nie dlatego, by wątpiono w jej sens. Ona jest niewygodna, trudna. Lepiej poprzestać na trwaniu i obronie tego, co jest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2012