Zepsuta gra

12.07.2021

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

W niedzielę byłem na Wembley, tak fizycznie, serio, żadne tam siedzenie przed telewizorem – za oglądanie reklam Gazpromu czy TikToka powinni mi jeszcze dopłacać. Poszedłem za to nawiedzić prostokątną przestrzeń pomiędzy koloniami starego żoliborskiego WSM-u, która genialnym projektantom sprzed wojny jakoś się tak wymknęła, nie stanowi klocka w kompozycji, tworzy urbanistyczny odpad i od zarania dziejów tej dzielnicy służyła dzieciarni za klepisko-boisko.

Po sławetnych mistrzostwach zyskała londyńską nazwę i była ośrodkiem szczeniackiego życia szeroko pojętej dzielnicy. Wir mocnej, choć niekoniecznie pozytywnej energii (te awantury, wrzaski i bójki pomeczowe – prefiguracja dorosłej wrogości, agresji i wojen) musiał wsiąknąć w piaszczyste podłoże i mocno je naznaczyć, skoro jeszcze na studiach zdarzało mi się wieczorem siadać z kolegami i piwem na jednej ze złuszczonych ławek.

W poświacie przedburzowego niedzielnego wieczoru ukazała mi się bujna kwietna łąka, rzecz obecnie w kręgach mieszczańskich modna, pastwisko dla trzmieli i żuczków – wyrosłe mimowolnie, po prostu nikt tej ziemi nie depcze i nie rzuca w nią przekleństw ani kapsli. Dziura demograficzna służy owadom, to pewne. Z miasta wyparowały dzieci albo się przestały rodzić, a jeśli już jakieś są, to siedzą przywiązane niewidzialną nicią uzależnień oraz lęków rodzicielskich do ekranów.

Wracałem w to miejsce z półświadomą intencją dotknięcia poobijanej na kolanach niewinności. Wspomnienia są z natury przebarwione na różowo, ale pewnie to, co się kiedyś działo na klepisku, miało w sobie rys naturalnej chłopackiej rywalizacji i samodoskonalenia, uporu i głodu sukcesów, złości i radości posplatanych w jeden nieporządny warkocz. Jakich trzeba mentalnych szpagatów, żeby wiązać tamte podwórkowe gole z haniebnym spektaklem chciwości, która wodzi za nos miliony naiwnych, sprzedawanych jak najgłupsze bydło reklamodawcom? Bo to dla nich i pod ich potrzeby turla się tzw. wielka piłka, ta mistrzowska, opiewana heroicznie i lirycznie, unaukowiona, jakby tu chodziło o jakieś galilejskie tory gwiazd, podczas gdy jedyne wykresy i diagramy, jakie się tu liczą, to mediaplany, zasięgi dla sponsorów i struktury zależności właścicielskich.

Z tego wszystkiego najmniej obraża moralność skala tego, ile dostają ci współcześni gladiatorzy. W końcu faktycznie trochę się muszą namęczyć, a do ich kieszeni i tak wpadają okruszki w porównaniu z tym, co zostaje do podziału dla prawdziwych właścicieli tego Circus maximus. Pandemia na chwilę zapiaszczyła tryby, ale towarzystwo szybko wróciło do business as usual i obawy przed szybkostrzelnym wariantem Delta nie mogły zatrzymać interesów. Całe dyskusje o tym, czy piłkarze powinni klękać, czy UEFA może zakazywać tęczowych dekoracji lub hasła „chwała bohaterom”, odwracały tylko uwagę od podstawowego faktu, że impreza w tym kształcie i w tylu miejscach naraz nie powinna się była odbyć.

Nie muszę rozumieć czy odczuwać tej siły, która przyciąga ludzi gotowych fascynować się tak bardzo zepsutą grą – przyjmuję do wiadomości, że coś takiego działa. Ale z bliskiego mi kuchennego świata czerpię nauczkę, jak dobrze jest rozszczelniać po troszeczku hipokryzję, w którą przyodziewamy nasze nie bardzo moralne pasje. Każdy miłośnik mięsa i serów dostaje coraz treściwsze porcje wiedzy, jak wygląda od drugiej strony przemysł mięsny i mleczny. Musi konfrontować się z przykrą prawdą i jeść z coraz to cięższym sumieniem. Przez jakiś czas można godzić w sobie chętkę na foie gras z obrazem siłowo dokarmianej gęsi („ależ poza tym to ona ma tu cudowne życie na wybiegu” – zapewniał mnie kiedyś hodowca), człowiek nie jest konsekwentny, ale myślę, że powstały w ten sposób dysonans stopniowo da się redukować z korzyścią jednak dla gęsi. Ograniczając spożycie, premiując zakupami pośrednie i kompromisowe formy zaspokojenia apetytów z mniejszą nieco krzywdą i szkodą…

Taka delikatna pedagogika wstydu, jak wierzę, odnosi już dziś w kuchennej codzienności skutki. Jeśli dobrze rozpoznamy granice i sztuczki samooszukiwania się w złej sprawie, możemy zacząć się zachowywać odrobinę mniej obłudnie. Jestem na dobrej drodze, żeby za parę lat praktycznie zrezygnować z mięsa. A wy może spróbujcie za rok, kiedy prezydenci Putin i Xi zafundują wam kolejne kopane mistrzostwa, zostawić telewizor w spokoju. ©℗

Jednym ze sposobów na twórcze wzbogacenie różnych niemięsnych przepisów jest wykorzystanie niektórych sałat, tych gruboliściastych, obrobionych oczywiście termicznie. Dają wtedy odczucia podobne do połykania gładkich „mięsistych” paseczków, a lekko gorzkawy smak dobrze pogłębia przaśne odczucia wielu warzywnych dań. Do tego rodzaju sztuczek nadaje się dobrze sałata rzymska w małych główkach (a także niektóre cykorie i oczywiście radicchio). Zrobiłem niedawno dla znajomych wegetarian takie zabawne zielonkawe risotto: szklimy na oliwie drobno posiekaną cebulę, dodajemy pokrojoną w kosteczkę łodygę selera naciowego i małą marchewkę (jako kontrapunkt barwny), dusimy parę minut, dodajemy małą główkę sałaty rzymskiej pokrojonej na paseczki i opcjonalnie parę liści jarmużu, dusimy dalej, aż trochę zwiędnie. Z tak przygotowaną bazą postępujemy jak zwykle z risotto, czyli prażymy w niej 320 g ryżu, podlewamy lekkim wywarem warzywnym i tak dalej. Już pod sam koniec, dla urody, dodajemy paski świeżej sałaty, a jeśli przy stole nie ma wegan, to wkręcamy 2 łyżki masła i posypujemy parmezanem (ale skąpo, żeby jego umami nie przykryło nam warzywnej kompozycji).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2021