Skuleni w ciszy

07.02.2022

Czyta się kilka minut

 / SERGHEI PLATONOV / ADOBE STOCK
/ SERGHEI PLATONOV / ADOBE STOCK

Pięćset czerwonych róż – czy tyle wystarczy na przeprosiny, kiedy ktoś cię niechcący uśmierci? Naczelny paryskiego „Le Monde” błagał w ten sposób w 1988 r. o wybaczenie Monicę Vitti, ponieważ jego jakże solidna gazeta podała wiadomość, jakoby aktorka zmarła w wyniku przedawkowania barbituranów. Cóż za tandetne skojarzenie z Marilyn Monroe, którą Vitti, owszem, raz zagrała w sztuce Arthura Millera „Po upadku” (u nas na deskach Dramatycznego tę rolę wzięła Elżbieta Czyżewska i jest to skądinąd paralela warta zadumy). Ale aktorka „tak naprawdę” była osobą pogodną, temperamentną i z dystansem, a Włosi ją znają raczej z ról w lekkich produkcjach, o tytułach takich jak „Pas cnoty” czy „Dziewczyna z pistoletem”.

Francuski redaktor nie był tak całkiem w błędzie, bo już 30 lat temu Vitti praktycznie znikała z tego świata za coraz grubszą szybą choroby zżerającej mózg. Tydzień temu śmierć ciała dopełniła procesu, a ja z tej okazji dowiedziałem się od znacznie młodszej osoby, zanurzonej po szyję w tzw. kulturze wysokiej i bywałej w świecie, która jednak nie znała tego nazwiska, że teraz nikt „Przygody” czy „Zaćmienia” nie ogląda „z własnej woli”. Hmm, nie pamiętam, co mnie skłoniło, by pierwszy raz pójść na film Antonioniego, ale na pewno był tam lekki przymus albo przynajmniej czyjś nacisk. Malutki tylko procent genów odróżnia nas od szympansa i żeby to się uwydatniło, trzeba nieco przymusu. Nie chcieli tego przyjąć do wiadomości np. zbuntowani studenci w maju 1968 r., gdy doprowadzili do przerwania festiwalu w Cannes, kiedy Vitti akurat była przewodniczącą jury. Zadymą kierował François Truffaut, może się potem tego wstydził.

Jeśli kryterium tego, co piękne, dobre i ważne miałaby być jedynie własna wola potencjalnego odbiorcy, to szybko zapadłaby w naszej przestrzeni cisza. Cisza będąca negatywnością, pusta, a nie aktywne milczenie, którego mistrzynią była i na zawsze zostanie Monica Vitti. Kiedy siadałem do nowego przekładu list dialogowych „Nocy” i „Przygody”, spodziewałem się dość lekkiej pracy, bo zaiste w filmach tych gadania jest niewiele. Czekał mnie jednak zawód. Robota była frustrująca: po pierwsze to upokorzenie, kiedy rzemieślnik słowa zderza się z dziełem, które uwypukla żałosną nieskuteczność słów w wyrażaniu czegokolwiek, co ma życiowe znaczenie. Słowa w większości sytuacji międzyludzkich, jakie tworzy Vitti w filmach Antonioniego, to tylko przypadkowe, chrzęszczące pod butami śmiecie. Z drugiej strony w jej milczeniu kłębi się nieustannie tak wiele, nieraz sprzecznych, rzeczy naraz, że brzmienie nielicznych zdań, które przechodzą jej przez gardło, musiało w przekładzie otrzymać dopracowany, muzyczny, ponadznaczeniowy sens, żeby domknąć pięć poprzednich minut, kiedy pozornie „nic się nie działo”.

W tej ciszy dzieje się mnóstwo, to nie jest medytacyjne wyzerowanie świadomości na orientalną modłę, tylko drżące skulenie się przed egzystencjalnym zimnem. Monica Vitti była zmarzluchem i w domu zwali ją „siedem kiecek” (posłuchajcie tej cudnej frazy: sette sottane), bo musiała być zawsze porządnie opatulona. Jeśli ona beznadziejnie marzła na Sycylii, gdzie spędziła dzieciństwo, to co dopiero ja, biedny, udręczony mokrym mazowieckim śniegiem zawiewanym pod kołnierz w tej trwającej już o dwa miesiące za długo zimie. Stoimy po pas w takim bajorze szarości, że nawet moje koty, zwykle aktywne od świtu, wstają żebrać o śniadanie po dziewiątej.

Wyciszam receptory: zarówno te odpowiedzialne za przekaz ciepła drugiego ciała, jak i te przyjmujące smaki lub zapachy zdolne przyspieszyć na chwilę puls mocą iluzji potężnej jak sok z prawdziwych malin w gorącej herbacie. Nie chcę się dalej oszukiwać. Późna zima smakuje korzeniem i kaszą, kwaśną kapustą i zwiędłą cebulą na słoninie. Cóż z tego, że dodasz pasternaku albo rzepy, żeby ziemniak pieczony lub roztarty na purée mniej smakował piwnicą? Ile razy to zadziała? Możesz dosypać dużo rozmarynu i wkręcić podwójną porcję masła, ale arsenał sztuczek i tak się potem wyczerpie. Cóż z tego, że książki o zdrowotności kiszonek zajmują długą półkę w kuchni, skoro te słoje to tak naprawdę warzywne mauzoleum: mumie zeszłorocznych ogórków litościwie podtrzymane przez ferment? Ile razy goździki, kardamon, cynamon i miód przekonają cię, że grzane wino to jest równie miła rzecz jak świeże, trawiaste sauvignon popijane w upale na tarasie?

Czekanie na to, aż minie piąta pandemiczna fala, zbiega się w tym roku z oczekiwaniem pierwszych symptomów światła, zieleni i jako takiej żywotności. Na razie z tego zimna i melancholii, jak mówiła bohaterka „Czerwonej pustyni”, bolą mnie nawet włosy.©℗

Do marnych – ale czy stać nas w lutym na lepsze? – sposobów na oszukanie zimy nieźle nadaje się cykoria, czyli endywia belgijska. Zawsze można ją po prostu upiec w połówkach, jest wtedy piękna i ma miłą goryczkę. Mając więcej czasu, możemy zrobić taki dość wyrafinowany dodatek do mięsa: topimy na patelni z grubym dnem trzy łyżki masła, dodajemy dwie łyżki cukru, który lekko rumienimy, następnie dwie pestki kardamonu, i podgrzewamy kilka minut. Zdejmujemy z ognia, dolewamy sok z jednej pomarańczy, dobrze mieszamy, stawiamy z powrotem na mały ogień i dodajemy pokrojone w kosteczkę dużą cebulę i dwie renety, a potem sześć sporych cykorii pokrojonych w paseczki (bez głąba). Solimy, dusimy, co jakiś czas mieszając, ze dwadzieścia minut, ewentualnie dodając trochę wody, jeśli przywiera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022