Wściekła cukinia

Sześć. Tylko tyle główek sałaty lodowej może dziś kupić klient brytyjskiej sieci supermarketów Asda. To i tak lepiej niż w Tesco, gdzie przydzielają tylko po trzy główki na łebka. Czyżby dumny Albion pokarało za Brexit?

20.02.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Getty Images
/ Fot. Getty Images

​Nie do końca, bo zapaść na rynku warzyw importowanych z Hiszpanii daje się odczuć w całej Europie, ale z powodu osłabienia funta mieszkańcy Wysp szczególnie boleśnie odczuwają skutki „kryzysu cukiniowego”. Tak prasa ochrzciła dramatyczne tąpnięcie, wywołane falą powodzi, a potem mrozów w regionach Murcji i Walencji. To stamtąd pochodzi ponad trzy czwarte cukinii, bakłażanów, a także sałat, fenkułu i selera naciowego, jakie zjadamy w zimie.
Alternatywnych źródeł prawie nie ma: Maroko produkuje za mało, a Włochy dotknęła równie ostra zima, i nieliczne ocalałe warzywniaki są tam teraz pilnie strzeżonym skarbem narodowym – mafijne klany dilują zieleniną równie skrzętnie, jak białym proszkiem (ich ulubiony towar to pomidorki koktajlowe: kupując każdy kubeczek, fundujecie komuś w Kalabrii nowe maserati). Wyspiarzom pozostaje jeszcze specjalny sojusznik: Ameryka, ale czy sałata lodowa – będąca w istocie zgrabną formą podania lekko zafarbowanej wody – jest warta transportu samolotem?
Problem niedoboru kilku warzyw zaostrza prawidłowość, że przez pierwsze tygodnie roku popyt na nie rośnie z powodu chwilowego wzmożenia dietetycznego. Postanowienia noworoczne, jak wiadomo, dotyczą w znacznej części nawrócenia na „zdrowe” życie, przy czym zdrowie należy traktować umownie, bardziej niż fakt medyczny jest to zaspokojenie potrzeby dobrego mniemania o sobie. A to wiąże się ze spożywaniem określonych rzeczy. Nieważne, że witamina K występuje obficie w swojskiej kapuście, skoro „w gazecie pisali”, żeby poszarpać palcami sałatę rzymską lub zmiksować na papkę brokuła ugotowanego na parze. Po czym posypać solą, i to nie byle jaką. Zależy od gazety: „New York Times” przeważnie pisze o koszernej, ale przecież nie chcę niczego sugerować, za to zamiłowanie autorów „Guardiana” do różowej soli z Himalajów ma pewnie jakiś związek z imperialną tęsknotą za utraconą perłą korony brytyjskiej.
W Polsce cena przyzwoitej cukinii też oszalała i dobija do trzydziestu złotych za kilo. Nie ma ludzkiej siły, która by mnie skłoniła, żeby wydać takie pieniądze, i kiedy mijam skrzynki z tym skarbem w hurtowni, próbuję sobie uzmysłowić, czy to w ogóle znaczna strata dla gości w knajpie lub rodziny w domu. Po co w ogóle na świecie jest cukinia? Smaku własnego raczej nie ma, dlatego nie znosi wyrazistych przypraw, jedynie łagodne zioła jak miętę czy tymianek. Ot, taka mdła, blada gąbka pokryta zieloną skórką. Ale to w tej naskórkowej zieleni tkwi jeden z sekretów jej powodzenia – zachowuje ją bowiem także po dłuższej obróbce termicznej, rozweselając zimowe obiady, czy to poszatkowana w kostkę w parze z różowiutkim boczkiem na makaronie, czy w postaci talarków ostro podsmażonych aż do granicy przypalenia. Drugi atut to zwarta struktura właśnie – można ją kroić na plastry, które np. ułożone warstwami w warzywnej pseudolazanii nie rozpadną się w trakcie pieczenia. A jeszcze ta fantastyczna plastyczność na zimno – nigdy by mi to do głowy nie przyszło, ale przecież strugana na milimetrowe paseczki surowa cukinia zwijana w esy-floresy to jeden z lejtmotywów wegańskiego biedermeieru, cieszącego się wśród nowych mieszczan niezmiennym powodzeniem. Niedawno powziąłem wiadomość o istnieniu nowego narzędzia przydatnego w tej sztuce – zwie się spiralizerem i wypuszcza z siebie poskręcane cienkie nitki warzyw wystarczająco zwartych, żeby poddać się tej torturze.
Nieokreślony bliżej smak, rozmyta tożsamość, ale odporna przy tym na silne bodźce zewnętrzne – czy to nie jest aby figura naszej codzienności, biernego oporu naszej wewnętrznej szarości? Dlatego tak lubimy cukinię, bo nas przypomina. No chyba że komuś życie kojarzy się z przypalonym bigosem. ©℗

Z braku świeżych warzyw puszczają hamulce przyzwoitości i nawet w szanującej się włoskiej knajpie dostaniemy szczytowe osiągnięcie amerykanizmu: makaron z pulpecikami, czyli meatballs pasta. Mark Bittman, czołowy kucharz „New York Timesa”, pisze o tym daniu jako sztandarowym przykładzie czegoś pracochłonnego, ale bardzo szybkiego: jeśli dobrze zorganizujemy sobie multitasking, będziemy mieli pyszny obiad w pół godziny od wejścia do kuchni. Spróbujmy więc się sprężyć: stawiamy na dużym gazie gar z wodą, obok na małym gazie głęboką patelnię z paroma łyżkami oliwy. W misce mieszamy 300–400 g mielonej wołowiny z ok. 100 g tartego parmezanu, garścią siekanej pietruszki, paroma łyżkami bułki tartej i 1 jajkiem (bułki musi być tylko tyle, żeby mięso dało się lepić). Wyrabiamy szybko ręcznie, mięso lubi masowanie. Z porcji mieszczącej się na łyżce toczymy kulki, przekładamy na patelnię tak, żeby się nie stykały, i smażymy, co jakiś czas delikatnie obracając, przez kilka minut, aż się zrumienią. W tym czasie siekamy cebulę, wsypujemy na mięso, i tak samo czynimy z 2 ząbkami czosnku. Kiedy cebula się zeszkli, dodajemy 1-1,5 puszki pomidorów, mieszamy, doprowadzamy do lekkiego wrzenia, przykrywamy na 5 minut. Po tym czasie odkrywamy i dalej dusimy, żeby zgęstniało. Równolegle wrzucamy do gara z wrzątkiem spaghetti (po 100 g na osobę), kiedy będą prawie gotowe, wyjmujemy z patelni kulki i wrzucamy do sosu makaron, intensywnie mieszamy i podsmażamy z minutkę, aż dojdzie. Przekładamy na wierzch z powrotem mięso. Jest to coś tak bezczelnie w złym guście jak tyrady Donalda Trumpa – ale pyszne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2017