Ze wspomnień powiatowego rewolucjonisty

Aksamitna Rewolucja zbliżała się milowymi krokami, ale w Ołomuńcu nikt o tym nie wiedział. Wprawdzie latem 1989 r. ktoś polał czerwoną farbą wspólny pomnik Lenina i Stalina, stojący od lat 50. na miejscu spalonej przez Niemców synagogi. W 100-tysięcznym mieście nadal stacjonował 20-tysięczny sowiecki garnizon, nadający kolorytowi miasta zielonoszary odcień.

26.12.2004

Czyta się kilka minut

Trochę kamiennych Stalinów w Czechach się ostało, ale na prowincji, a Ołomuniec według czeskich miar prowincją nie jest. W Ołomuńcu mieliśmy do końca Imperium nawet ulicę Stalina, choć była to uliczka na peryferiach, kończąca się w polu. Ołomuniecki Stalin natomiast stał w centrum, nie dał się oddzielić od Lenina, obaj byli z jednego kamienia. A usuwania Lenina żadna z uchwał XX zjazdu KPZR nie polecała.

Oczywiście podejrzewałem, kto oblał farbą wodzów rewolucji: zapewne ktoś z ołomunieckiego katolickiego undergroundu. Tylko oni byli zdolni do takiej akcji. I to nieźle zakonspirowanej, bo esbekom nie udało się ich wykryć.

Poza katolikami nie było w tej naszej metropolii środkowych Moraw (w oczach Czecha) lub miasteczku (w oczach Polaka) zwartego środowiska opozycyjnego. Głównie w chrześcijańskich domach odbywało się dokształcanie, coś w rodzaju latającego uniwersytetu; tylko oni (poza wyjątkami) robili samizdat na powielaczach, a nie w szesnastu kopiach na maszynie do pisania. Tylko do tych domów dało się przyjść z kolejną petycją protestacyjną, mając pewność, że podpiszą.

Miejscowi weterani “Praskiej Wiosny" w większości zachowali twarz, nie pokajali się, pracowali jako zwykli robotnicy. Ale do konspiracji brakowało im energii.

Pytanie o ufoludków

Tak więc 28 października 1989 r. - w nielubianą przez komunistów rocznicę powstania niezależnej Czechosłowacji w 1918 r. - staliśmy na Górnym Rynku (wtedy Placu Pokoju) osamotnieni. To znaczy: młoda aktorka miejskiego teatru z dziećmi, dwie rodziny katolickie i jedna ewangelicka (wielodzietne, jak przystało na chrześcijan w kraju, gdzie są miejszością). No i dwaj podstarzali hippisi.

Wszyscy ze wstążeczką w czechosłowackich kolorach, raczej nie w klapach płaszczy, ale na swetrach, aby łatwiej ukryć. Pamiętam, że dziwnie często świerzbił mnie nos, podświadomość kierowała łokieć w kierunku naszego czeskiego tricolore, w ten sposób go ukrywając. Milicyjny patrol, liczniejszy niż zwykle i wyposażony w nadajniki z długimi antenami, stał pod arkadami, ale do interwencji nie daliśmy mu powodu. Uczestnicy demonstracji, która nie doszła do skutku, daremnie czekali na tłum współobywateli. A jeśli z tyłu, na dziedzińcu gotycko-renesansowego ratusza, czekał wtedy oddział z pałami, to też czekał nadaremnie.

Poszliśmy więc na piwo. A w piątek, 3 listopada 1989 r., pojechaliśmy z przyjaciółmi do Wrocławia, na festiwal czechosłowackiej kultury niezależnej, który zorganizowała “Solidarność Polsko-Czechosłowacka". Z Ołomuńca to blisko, ale my wybraliśmy się przez NRD. Bez notesów z adresami, z wymienionymi (niepotrzebnymi) wschodnioniemieckimi markami, bez jednej złotówki. Głęboka konspiracja. Słuszna, jak się okazało: ci, którzy jechali z Czechosłowacji prosto do Polski, byli w tych dniach zawracani z granicy przez naszych pograniczków. A zwłaszcza ci, którzy mieli długie włosy, gitarę i polskie adresy w kieszeni. Ale jednak kilka tysięcy Czechów i Słowaków dotarło. I dotarło też liczne grono legend naszej demokratycznej emigracji. Większość słuchaczy pierwszy raz w życiu zobaczyła na własne oczy, jak drobnym człowieczkiem był wielki bard kilku pokoleń Karel Kryl. O tym już pisałem, dla “Tygodnika" też, a więc tym razem krótko: kto był wtedy we Wrocławiu, mówi do dziś: to tam odbyła się prapremiera naszej “Aksamitnej Rewolucji".

Tym razem będzie o epizodzie wstydliwym. Jechaliśmy bez adresów, ale Radio Wolna Europa mówiło, że na wrocławskim Dworcu Głównym znajdziemy stoisko, gdzie wszystkiego się dowiemy. I rzeczywiście, zaopiekowała się nami studentka Zosia z Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jej rodzice wyprowadzili się na weekend na wieś, aby w ich jednorodzinnym domu zmieściło się jak najwięcej Czechów i Słowaków.

Przed naszym smutnym powrotem do naprawdę już nudnej socjalistycznej Czechosłowacji Zosia pytała o kontakty z czeskimi niezależnymi środowiskami studenckimi. Byliśmy zażenowani, bo zabrzmiało to jak pytanie o czeskich ufoludków.

Jak się zaczęło

Choć więc “Aksamitna Rewolucja" zbliżała się milowymi krokami, to ciągle o tym nikt nie wiedział. Czyżby oazę wolniejszego życia przedstawiał w tym czasie w Ołomuńcu sowiecki garnizon? Możliwe. Niektórzy sowieccy oficerowie chodzili w mundurach na nabożeństwa do niedalekiej cerkwi, podczas gdy ich czescy koledzy (nawet jeśli w Czechosłowackiej Armii Ludowej zdarzali się wierzący zawodowi żołnierze) chodzili do kościoła najwyżej po cywilnemu i w bezpiecznej odległości od swego garnizonu. Czechosłowackie mutacje sowieckich pism propagandowych, latami walające się po poczekalniach dworcowych i pokojach nauczycielskich, znienacka były rozchwytywane jak wolna prasa. Poza państwową telewizją w Ołomuńcu można było złapać telewizję moskiewską: odbierana kiedyś jako oznaka postępujęcej sowietyzacji, w późnych latach 80. była najciekawszym programem dostępnym w naszym mieście. Gdyby pierestrojka trwała dłużej, może byśmy się nareszcie nauczyli rosyjskiego, czego nie udało się dokonać socjalistycznemu szkolnictwu?

Nie, nie, coś jednak ruszyło. W Pradze, jedynym naprawdę dużym mieście w Czechosłowacji, odbyła się demonstracja studentów, do których dołączyła ludność. Wielu demonstrantów pobito.

W tym czasie (był piątek 17 listopada) zorganizowaliśmy w Ołomuńcu wykład praskiego tłumacza literatury polskiej Miroslava Červenki. Przełom, choć kameralny, polegał na tym, że uczony gość wykładał oficjalnie, a nie u kogoś z przyjaciół w mieszkaniu, po prawie 20 latach. Wyrzucony na początku “normalizacji" po 1968 r. z Uniwersytetu Karola i pozbawiony możliwości druku, pracował w bibliotece technicznej. A wieczorem słuchaliśmy Wolnej Europy i nikt z siedzących w naszej kuchni nie wątpił: zaczęło się.

Na drugi dzień, w sobotę, przeczytano ze sceny miejskiego teatru odezwę aktorów Pragi, wzywającą do protestów.

W niedzielę wieczorem nasz miejski teatr zastrajkował. Kurtyna się rozwarła, na scenie reżyserzy, pracownicy techniczni, a aktorzy tym razem nie w kostiumach, ale po cywilnemu. Pewna pani z rzędu przede mną zerwała się z krzesła i z absurdalnym okrzykiem “Polityki mam dość w telewizji!" opuściła widownię. Reszta wysłuchała odezwy, zaśpiewała hymn narodowy i zasiliła wcale już liczny tłum na Placu Pokoju.

W poniedziałek 20 listopada studenci ołomunieckiego uniwersytetu zebrali się w hali sportowej i niemal jednogłośnie uchwalili strajk.

Tłumy na Placu Pokoju były z dnia na dzień liczniejsze.

"Aksamit" i "zamiana ról"

Ulubione w tamtych pięknych dniach czeskie hasło mówiło o “polskich 10 latach, węgierskich 10 miesiącach, wschodnioniemieckich 10 tygodniach i czechosłowackich 10 dniach". Mnie, polonofila, hasło to mierziło. Na pewno było ono przejawem szczerej radości, że oto Imperium pada, ale zanikała w nim pamięć o tym, że “Solidarność" jednak miała gorzej i że Polacy buntowali się już za rządów Breżniewa, a nie Gorbaczowa.

“Nejsme jako oni" - inne popularne hasło też zawierało pewną dwuznaczność. “Nie jesteśmy jak oni", to znaczy: nie będziemy rozstrzeliwać przeciwników, nie będziemy prześladować dzieci komunistów do trzeciego pokolenia. Niemniej granica między “nami" a “nimi" nie była ostra. Czy zbuntowani studenci, zwłaszcza z prestiżowych wydziałów, nie pochodzili w dużej mierze z rodzin partyjnych? Ale w tym haśle kryło się jeszcze jedno przesłanie: nie bójcie się nas, nie strzelajcie do nas, a my, gdy zwyciężymy, też nie będziemy.

Mimo wszystko było to hasło słuszne, bliskie wezwaniu do nieodpłacania złem za zło.

I tylko jedno mnie mierzi: że “aksamitność" jako owoc dojrzewania ludzi, owoc najlepszych umysłów demokratycznej opozycji i (bądź co bądź) owoc późnej, ale jednak mądrości partyjnych decydentów, została potem przetłumaczona na “brudny kompromis z komuchami", “zakulisową zamianę ról", “tchórzostwo".

Ale w Polsce też to znacie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2004