Ze szpakiem jest jak z hejnałem

Polska "anty-Szpakowska" wycisza fonię, podstawia pod obraz z telewizora komentarz z radia, bluzga do ekranu. Polska "Szpakowska" łka i krzyczy razem z nim.

04.06.2012

Czyta się kilka minut

Dariusz Szpakowski podczas meczu Słowenia-Polska, Ljubljana, 6 września 2019 r. / Fot. Andrzej Iwańczuk / Reporter / East News /
Dariusz Szpakowski podczas meczu Słowenia-Polska, Ljubljana, 6 września 2019 r. / Fot. Andrzej Iwańczuk / Reporter / East News /

Portret Dariusza Szpakowskiego w zasadzie nie powinien był powstać.

– Lepiej zająć się Smudą, piłkarzami – radzi jeden z dziennikarzy sportowych. Nie bez racji: jeśli poważnie traktować wykładnię, według której komentator jest jak sędzia – dobry o tyle, o ile pozostaje
w tle – nie powinien być bohaterem zbiorowej wyobraźni.

Tyle że ta wykładnia ma niewielki sens w kraju, w którym przez lata do mikrofonu krzyczał Jan Ciszewski, gdzie rozpalały wyobraźnię wielkie radiowe głosy Bogdana Tuszyńskiego czy Bohdana Tomaszewskiego i gdzie już w XXI wieku na portalu YouTube największą popularność zyskują nie tyle migawki z wydarzeń sportowych same w sobie, co opatrzone konkretnym – z jakichś powodów uznanym za „kultowy” – komentarzem.

Sprawozdawca-chłodny analityk. Taka figura zdaje się być nie do przyjęcia: polski kibic potrzebuje narratora narodowej egzaltacji. Być może również dlatego część z nas nie wyobraża sobie meczu reprezentacji bez głosu Dariusza Szpakowskiego.

1

– To mity, nie ma takich ludzi, jest tylko siła przyzwyczajenia – mówi Paweł Zarzeczny, znany dziennikarz sportowy, obecnie w „Polska The Times”. – Ze Szpakowskim jest jak z hejnałem mariackim: to przecież nie najpiękniejsza kompozycja, a jednak każdy Polak ją rozpoznaje.

– Jak z Gierkiem – dorzuca Janusz Basałaj, redaktor naczelny Orange Sport, kiedyś kierownik redakcji sportowej TVP, który odsunął Szpakowskiego od komentowania. – Jak jest, to ludzie narzekają. Jak go zabraknie, tęsknią.

W środowisku piłkarskim krytyków Szpakowskiego znaleźć łatwo. Malkontentów nie brakuje wśród kibiców. Polska „anty--Szpakowska” na kolejne mecze odpowiada wyciszaniem fonii, podstawianiem pod obraz telewizyjny komentarza radiowego, wreszcie wchodzeniem w polemikę – zwykle przy użyciu niecenzuralnych słów – z telewizorem.

– Mam zawsze pod ręką specjalny zeszyt – mówi anonimowo były piłkarz reprezentacji. – Wysyłam do znajomych cytaty, licząc, że odwdzięczą się frazą, której nie wychwyciłem. Mój ulubiony pochodzi z półfinału Ligi Mistrzów sprzed lat: „Benitez i Mourinho. Cały czas stoją. Nieustająco. Jak jeden stoi, to drugi siedzi. Albo odwrotnie. Teraz akurat obaj usiedli”.

2

Początek maja, do Euro 2012 pozostaje miesiąc. Trudno nie odnieść wrażenia, że atmosfera wokół jego osoby zniechęca Dariusza Szpakowskiego do rozmów z dziennikarzami. Z jednej strony są dowody sympatii, z drugiej: prasowe pamflety, internetowe komentarze, antologie faktycznych lub rzekomych lapsusów.

– Nie interesuje mnie setna rozmowa na temat pomyłek – mówi Szpakowski. Chwilę później na rozmowę się zgadza, by po tygodniu jej odmówić, a ostatecznie przystać na nagranie wypowiedzi przez telefon.

– Pracuję w środowisku, które bywa zazdrosne – odpowiada na pytanie o źródła krytyki. – Ciszewski też nie miał samych zwolenników. Łatwo komuś przypinać łatki, zwłaszcza jak jest znany, bo to przynosi splendor przypinającemu. Ja zresztą nie pracuję dla środowiska, ale dla kibiców.

3

Rozdział pierwszy: radio.

Jest rok 1974. – Do redakcji przychodzi dwudziestokilkuletni chłopak. Wysoki, przystojny, miły, taka przylepa – wspomina Bogdan Tuszyński, przez lata szef Szpakowskiego w PR. – Darek i Włodek Szaranowicz to mój wielki powód do dumy – dodaje. – Wyrośli na wybitnych sprawozdawców.

Kiedy Szpakowski pojawia się u niego po raz pierwszy, nie jest już nowicjuszem: legitymuje się „kartą mikrofonową”, którą dostał w rozgłośni harcerskiej. – To była przepustka do kariery radiowca – mówi Tuszyński. – Ci, którzy jej nie mieli, nie mieli prawa występować przed mikrofonem. Wiedzieliśmy, że Darek ma głos, który stanowi jego ogromną przewagę nad innymi.

Szpakowski czeka na swoją szansę. Etat dostaje, gdy nominację na szefa redakcji sportowej otrzymuje Tuszyński. To on tworzy nową, młodą redakcję, której filarami stają się z czasem Szpakowski i Szaranowicz.

– Poznaliśmy się na AWF, a w radio od razu się zaprzyjaźniliśmy – wspomina Szaranowicz, dziś szef redakcji sportowej TVP. – Choć był też silny, podsycany przez szefa, element rywalizacji. Potrafił umiejętnie uruchamiać nasze ambicje.

Rok 1978: los rzuca Szpakowskiego na głęboką wodę. Razem z Tuszyńskim jedzie na mundial do Argentyny, gdzie prowadzona przez Jacka Gmocha reprezentacja Polski udaje się z wielkimi aspiracjami.

– Przed wyjazdem wezwał nas szef Radiokomitetu Maciej Szczepański – wspomina Tuszyński. – Powiedział, że nie wolno krytykować polskiej drużyny. Ja na to, że nie będę o drużynie, która gra źle, mówił, że gra dobrze. Potem się okazało, że ekipa Gmocha nie gra tak, jak chce propaganda. W dodatku w ekipie dziennikarskiej zginęły jakieś pieniądze. Szczepański wezwał nas do telefonu: „K... wasza mać, zostawcie ludzi na ostatnie relacje, i wracajcie!”. Relacji z finału, który w związku z sytuacją komentował Darek, słuchałem w radio. Udźwignął ciężar.

4

Przedstawicieli środowiska piłkarskiego pytam o nazwiska najlepszych polskich komentatorów. Choć wielu narzeka na Szpakowskiego, mało kto pomija jego nazwisko.

– Twarowski, Smokowski, Iwanow, Borek i Szpakowski – wymienia Włodzimierz Lubański, legenda polskiej piłki, współkomentator meczów reprezentacji. – Dla Darka mam same słowa uznania. Świetnie oddaje atmosferę meczu, jest zawsze perfekcyjnie przygotowany.

– Borek, Smokowski, Laskowski i Iwanow, w przypadkowej kolejności – mówi Janusz Basałaj. – Wszyscy są dla kibica współkompanami, którzy potrafią oddać atmosferę widowiska, pozostając jednocześnie w tle.

Zarzeczny: – Szpakowski myli zawodników, bardzo źle przewiduje sytuację na boisku, człowiek słuchający go przez 90 minut nie dowie się niczego ani o życiu, ani o piłce, ani o czymkolwiek innym. A i tak Szpakowski bije na głowę młodszą generację. Borek jest przykładem narcyza, a Smokowski i Twarowski, których cenię, są schowani w telewizji kodowanej.

Pokolenie dzisiejszych 30-, 40-latków kontra odchodząca powoli generacja sześćdziesięciolatków – to najczęściej przywoływany podział wśród polskich sprawozdawców. Jeśli „młodzi”, to wyrastający na gwiazdę Mateusz Borek z Polsatu; jeśli „starzy”, to komentujący piłkę od niemal czterech dekad Szpakowski.

Stefan Szczepłek z „Rzeczpospolitej” pokoleniowe różnice widzi tak: – Dzisiejszy komentarz to często spektakl celebrytów. Borek jest sprawny, dobrze przygotowany, to samo dotyczy zresztą chłopaków z Canal Plus. Ale nie bardzo mnie interesuje, kto za ile przeszedł, jakim jeździ samochodem czy z kim aktualnie sypia. Choćby dlatego wolę Szpakowskiego.

Choć podobne zestawienia pojawiają się często, sami zainteresowani mówią o sobie z szacunkiem. – Borys Szyc czy Robert Więckiewicz nie będą się wypowiadać krytycznie na temat Jana Nowickiego czy Zbigniewa Zapasiewicza. Darek przyszedł z radia ze znakomitym warsztatem, świetnym głosem, jako potrafiący „malować słowem” narrator. W pewnych elementach sztuki komentatorskiej uważałem go i uważam za wzór – mówi Mateusz Borek.

5

Jeśli przedstawicieli środowiska – również tych krytycznych wobec Szpakowskiego – spytać o walory najpopularniejszego polskiego komentatora, niemal jednym chórem powiedzą: głos i umiejętność zarażania emocjami.

– Do tej pory nie znalazł się nikt, kto by miał ten głos lepszy – przyznaje Zarzeczny.

– Wiem, kiedy wrzuca „przerzutkę”, te słynne „pre państwa”. To jest jednak świadomość zawodowca – ocenia Basałaj.

– Darek ma coś, czego nie ma, skądinąd uwielbiany, Tomasz Zimoch: świadomość, że nie można nieustannie „jechać” na wysokim C – dodaje Szczepłek, i opowiada o jednej ze wspólnych podróży. – Bawiliśmy się: Darek komentował, czasami śpiewając, dawne imprezy sportowe. To było niesamowite: cały samochód drżał. Taki głos to największe szczęście komentatora.

Emocje, które udzielają się kibicom, to według Włodzimierza Szaranowicza odbicie tego, jak mecze reprezentacji przeżywa sam Szpakowski. – Jego radość po bramkach jest niesłychana, oddaje dzięki niej istotę sportu: oczekiwanie na ten jeden moment – mówi Szaranowicz. – I potrafi to zrobić tak, że przechodzą ciarki po plecach. Ale równie intensywnie przeżywa porażki. Pamiętam np. taki moment: Polacy przegrywają do przerwy 0:2 w Poznaniu, chyba z Irlandczykami. Patrzę, a na stanowisku komentatorskim siedzi złamany człowiek. Był tak przybity, że musiałem go klepnąć w plecy i powiedzieć: „Darek, jest jeszcze druga połowa!”.

6

Rozdział drugi: telewizja.

Szpakowski z Szaranowiczem odchodzą z radia po mundialu w Hiszpanii w 1982 r. Decyzja, jak wspominają, była motywowana tyleż końcem ery – na początku stanu wojennego do odejścia zmuszono Tuszyńskiego – co chęcią sprostania nowemu wyzwaniu. Szpakowskiego namawia Jan Ciszewski.

– W 1982 r. mieszkaliśmy w jednym pokoju – wspomina Szpakowski. – On komentował mecze dla telewizji, ja jeszcze dla radia. Mówił: „Darek, postaw ten najdłuższy krok w swojej karierze, ja ci pomogę”. Potem źle się poczuł, zabrała go karetka, i szybko musiałem się konfrontować z legendą.

Początki są trudne. Jak wspomina wieloletni konkurent Szpakowskiego z TVP, Andrzej Zydorowicz, radiowcy, którzy przechodzili w tamtym czasie do telewizji, musieli rezygnować ze specyficznej narracji: szczegółowych opisów, „malowania” słowem. – Trudne początki miał i on – wspomina Zydorowicz. – Ciągnęło go do chmurek i szczegółowych opisów.

Szpakowski komentuje mecze Polaków na mundialu w Meksyku, później trafia na zapaść polskiej piłki: do 2002 r. Polska nie kwalifikuje się do żadnej wielkiej imprezy. Na pocieszenie jest gra Legii w Lidze Mistrzów i srebrny medal olimpijski z 1992 r.

Lata 80. i 90. to też okres wyścigu Szpakowskiego z Zydorowiczem. Wygrywa go ten pierwszy, zyskując niemal monopol na mecze reprezentacji. Rywalizacja nie przypomina już niczym tej zdrowej i przyjacielskiej z radia. Zydorowicz, dziś radny z Katowic, wspomina: – Zawsze w podtekście było pytanie: „Kto jest najlepszym polskim komentatorem?”. Dużo mówiliśmy o fair play, ale w naszej rywalizacji ta zasada raczej obecna nie była. Tak zresztą wygląda pewnie do dziś atmosfera pracy w TVP.

Tylko do 2002 r. – kiedy w atmosferze sensacji zostanie odsunięty od mikrofonu – Szpakowski ma na koncie kilkanaście skomentowanych imprez mistrzowskich i dziesiątki spotkań reprezentacji.

7

Najpierw jest jednak rok 1986 i moment, który można uznać za symboliczny. Reprezentacja Polski – z Bońkiem, Młynarczykiem i Piechniczkiem w roli trenera, ale już bez polotu z 1982 r. – gra w 1/8 finału z Brazylią na mundialu w Meksyku. Przegrywamy 0:2, lewą stroną idą Brazylijczycy, Careca podaje do Edinho, a ten strzela obok bezradnego Młynarczyka. „Koniec marzeń, koniec snów – tak żegnamy się z mistrzostwami” – mówi Szpakowski, mimo iż mecz jeszcze trwa.

– Przed meczem byłem optymistą, jak zawsze – wspomina sprawozdawca. – A po spotkaniu była rozmowa w studio z Piechniczkiem, podczas której powiedział słynne zdanie, że Polska długo nie zakwalifikuje się do mundialu. Po latach prosiłem Antka, żeby to przekleństwo odwołał.

Przekleństwo kładzie się cieniem nie tylko na polskiej piłce, ale też na karierze Szpakowskiego, sprawiając, że w częstych porównaniach do Ciszewskiego brakuje najważniejszego elementu: sukcesów reprezentacji.

– Znałem Ciszewskiego i wiem, że się go dzisiaj gloryfikuje. Tymczasem na piłce to on się znał średnio. Tyle że ludzi to nie interesowało: tworzył atmosferę, no i trafił na sukcesy. Darek ma znacznie większy potencjał, ale nie ma szczęścia do reprezentacji – mówi Stefan Szczepłek, przywołując komentarz Szpakowskiego ze złotego olimpijskiego startu polskich wioślarzy w 2008 r. – To było fascynujące, nie poznawałem go. Mówił o terminatorach i dominatorach, komentował w rytm uderzeń wioseł. Wzniósł się na wyżyny, co uzmysłowiło mi, jak bardzo sukces niesie komentatora.

Z percepcją komentatora-pechowca nie zgadza się sam Szpakowski: – To ja komentowałem awans zespołu Jurka Engela do mistrzostw świata w 2002 r. To ja współkomentowałem olimpijskie srebro.

A jednak właśnie charakterystyczne dla Szpakowskiego opisy polskich niepowodzeń wryły się kibicom w pamięć bardziej niż jego opowieści o sukcesach. Nie tylko „koniec marzeń, koniec snów”, ale też „O, Jezus Maria!” po zmarnowanej w meczu z Anglią sytuacji sam na sam Marka Leśniaka, czy cały zestaw zdań warunkowych, według których kolejne porażki to sekwencja niekorzystnych zbiegów okoliczności („Gdyby nie jeden jedyny błąd...”).

Dariusz Szpakowski jako narrator narodowej klęski: ta etykietka ma swoje historyczne i językowe uzasadnienia.

8

Język zresztą – zasłużenie czy nie – stanie się w karierze Szpakowskiego przekleństwem na równi z porażkami reprezentacji.

– Może mam wygórowane żądania, ale według mnie komentator powinien potrafić sformułować zdanie podrzędnie złożone – mówi cytowany już były piłkarz reprezentacji. – Błędów, które wybaczyłbym Mateuszowi Borkowi (choć ich tyle nie popełnia), nie jestem w stanie wybaczyć Szpakowskiemu. Gramatyczne, składniowe, wszelkie. Szpakowski ma swoje lata, powinien mieć przeczytanych parę książek.

Szpakowskiego bronią zwolennicy: komentarz na żywo to jedna z najtrudniejszych form wypowiedzi, a on myli się nie częściej niż inni. Po prostu to na nim skupia się najwięcej uwagi.

– Darek jest postrzegany przez pryzmat lapsusów, co jest krzywdzące – mówi Stefan Szczepłek. – Łatwiej nieustannie mielić wpadki komentatora, niż oceniać go merytorycznie. Szpakowski nauczył się z tą presją żyć, choć pewnie nie do końca.

„Język Polski Szpakowski” to nie tylko lapsusy, ale też charakterystyczne zwroty i manieryzmy. Choćby słynne „...a konkretnie” („Polacy w biało-czerwonych strojach, a dziś konkretnie w czerwonych” – to z rozegranego niedawno sparingu Polaków ze Słowacją); nieodłączne podsumowania, które zaczynają się 10 minut przed końcem meczu, czy cytaty, które nigdy nie zyskują formy cytatów, bo sprawozdawca zapomina je zaznaczyć (wynikać z nich może np., że przedmeczowa wypowiedź piłkarza o cyklach treningowych to relacja z treningu, który odbył sam Szpakowski).

9

Rozdział trzeci: banicja i powrót.

Jest wrzesień 2002 r. Prezesem TVP jest Robert Kwiatkowski, a nowym szefem redakcji sportowej – Janusz Basałaj, wcześniej twórca redakcji sportowej Canal Plus.

Jak wyglądało odsunięcie Szpakowskiego?

– Minęło 10 lat, myśli pan, że można te piłkarskie teczki już odkryć? – pyta Basałaj, i przedstawia swoją wersję.

Do nowego szefa sportu dzwoni prezes Kwiatkowski. Pyta: „Kto jedzie komentować San Marino?”. „Szpakowski” – odpowiada Basałaj. „To nie jedzie, bo musi być odsunięty”.

– Mogłem wtedy zrobić dwie rzeczy – mówi Basałaj. – Albo zwołać konferencję prasową i powiedzieć: „Pan prezes kazał wyrzucić Szpakowskiego, ja się nie zgadzam, odchodzę”. Wybrałem opcję drugą, czyli wykonałem polecenie. A Szpakowski pomyślał, że to moja intryga. Próbował nawet interweniować w Kancelarii Prezydenta.

– Prezes telewizji nie dzwoni do szefów anten, żeby odsunąć dziennikarza – komentuje wersję Basałaja Kwiatkowski. – Owszem, to ja podjąłem tę decyzję, ale ktoś mi ją musiał podać na tacy. Tym kimś był szef redakcji sportowej.

Przy okazji pracę komentatora traci też Zydorowicz. – Basałaj uznał, że stare „repy” nie są mu potrzebne – wspomina ten ostatni. – Tyle że zamiast stawiania na młodych, postawił na siebie, osobiście komentując odtąd mecze reprezentacji.

Wokół odsunięcia Szpakowskiego wybucha medialno-internetowa burza, a zlecone przez telewizję publiczną badania pokazują, że większość Polaków chce jego powrotu.

– To był fenomen: 90 proc. ludzi chciała jego przywrócenia! Okazał się rozpoznawalny i lubiany na skalę większą niż Maryla Rodowicz. Warto przy okazji zapytać, dlaczego. Według mnie dlatego, że pod strzechami nie znają Twarowskiego, Smokowskiego i Borka, z których każdy jest znacznie lepszym fachowcem. To przywiązanie do Szpakowskiego więcej mówi o odbiorcach niż o nim samym – mówi były piłkarz reprezentacji.

Inaczej widzi to Włodzimierz Szaranowicz. – Zdałem sobie wtedy sprawę, że z byle powodu można zniszczyć karierę zawodową komuś, kto jest świetnym fachowcem – mówi.

„Błąd” – tak o ówczesnej decyzji mówią zgodnie Basałaj i Kwiatkowski. – Dziś wiem, że z ikonami kibiców trzeba ostrożniej – mówi dziennikarz. – Dałem się nabrać na falę krytyki – dodaje były prezes. – A Szpakowski, dobry i zasłużony komentator, zachował się w tamtej sytuacji z klasą.

Sam zainteresowany – który do sprawy swojej banicji nie chce wracać – wraca przed mikrofon w 2004 r. 8 lat później, po niemal trzech dekadach w TVP, jego pozycja jest niezagrożona.

10

„Nie zna się na piłce” – to chyba najcięższe działo, jakie kierują wobec komentatora krytycy. – To, że ktoś kopnął lewą nogą, widzę – mówi były piłkarz reprezentacji. – Chciałbym się natomiast dowiedzieć, dlaczego kopnął, i czy to było kopnięcie z wyobraźnią. Chcę, żeby komentator spojrzał na dwie akcje i powiedział, czy oni tak grają dlatego, że im nie wychodzi, czy wręcz przeciwnie: że im wychodzi.

– Piszę o piłce 40 lat, wcześniej ją uprawiałem i wiem, jaki jest to atut dla dziennikarza – przyznaje Szczepłek. – Ale Darek przez lata pracy w zawodzie dowiedział się o tej dyscyplinie wystarczająco dużo, by podobne zarzuty uznać za krzywdzące.

W podobnym tonie wypowiada się współpracujący ze Szpakowskim Lubański, a inni zwracają uwagę na zmiany, jakie zachodzą w stylu komentarza sportowego: obecność eksperta w niemal każdym meczu sprawia, że wiedza ściśle fachowa przestaje być dla komentatora najważniejszym atutem. Zwłaszcza jeśli komentuje mecz dla milionów, a nie dla niewielkiej grupy koneserów, którzy wykupili abonament w stacji kodowanej.

– Naszą rolą nie jest fachowa analiza – mówi Szaranowicz. – Publiczność chce oddania emocji, udziału żywego człowieka w spektaklu. Ta umiejętność sprawia, że Szpakowski jest najlepszym polskim komentatorem.

11

Jest jakiś rozdział czwarty?

Choćby taki. Remisujemy z Grecją, przegrywamy z Rosją. W 78. minucie meczu z Czechami ulegamy 0:1, a narodowy sprawozdawca rozpoczyna fundamentalne podsumowanie podsumowań. Kiedy mówi o błędach w szkoleniu, o tym, że polską piłkę można naprawić, skupiając się na młodzieży, Franciszek Smuda wprowadza Rafała Wolskiego, który dwoma bramkami zapewnia nam wyjście z grupy. Potem jest ćwierćfinał z Niemcami – w serii rzutów karnych Szczęsny broni strzał Klosego. Półfinał z Ukrainą jest naszym jedynym wielkim meczem na turnieju (pewne 3:1), co i tak wystarcza do historycznego mistrzostwa Europy (finał wygrywamy ze zmęczonymi sezonem Hiszpanami). Poza drogami, dworcami i stadionami zostają nam bijące rekordy na YouTube komentarze Szpakowskiego – zwłaszcza ten z meczu z Czechami.

W scenariuszu drugim nie ma oczywiście mowy o czwartym rozdziale. Jest mecz nadziei, ten o wszystko i ładnie skomentowany koniec, „a konkretnie koniec marzeń, koniec snów”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2012