Zatrzymany pochód wolności

Inwazja Rosji na Gruzję zmusza do postawienia pytania: czy w świecie zaczął się odwrót od idei demokracji i wolności?

26.08.2008

Czyta się kilka minut

Demokracja - powiedział kiedyś Winston Churchill - jest niedobrą formą rządów. Ale nie znam lepszej". Legendarny brytyjski premier, sam wykazujący skłonności autorytarne, nie widział alternatywy dla parlamentarnej demokracji z jej trójpodziałem władzy, poszanowaniem praw obywatelskich i wolnością słowa.

Gdy prawie 20 lat temu załamał się komunizm, a wkrótce potem rozpadł się ZSRR, wydawało się, że wolność i demokracja osiągnęły przełomowe zwycięstwo. Że sukces ten rozleje się po świecie, co jest tylko kwestią czasu. Że nastąpił "koniec historii". Wolność dla wszystkich ludzi stawała się konkretną nadzieją. Dziś wypada stwierdzić, że nadzieja ta nie spełniła się dla wielu, bardzo wielu ludzi. I nic nie wskazuje, by mogła się spełnić.

Chiny i Rosja odsłaniają twarz

"Najlepsza z najgorszych form rządzenia" osiągnęła w ciągu tych dwóch dekad przynajmniej częściowy sukces. Kraje, którym udało się wejść do NATO i UE, przeprowadziły z mniejszym bądź większym trudem transformację - budując system oparty na wolności i demokracji. Być może ich śladem pójdzie jeszcze kilka państw.

Za to wielkie kraje, zwłaszcza Rosja i Chiny, przejęły od Zachodu jedynie elementy wolnorynkowego systemu gospodarczego - ale już nie demokrację i prawa człowieka. W minionych tygodniach oba wschodnie mocarstwa nuklearne pokazały na nowo - choć na różny sposób - swe prawdziwe, niedemokratyczne oblicze.

Chiny wystąpiły w roli błyszczącego gospodarza bombastycznych igrzysk olimpijskich, dławiąc jednak bez litości każdą formę protestu i dokręcając śrubę w sferze wolności słowa. Dysydentów aresztowano, Tybetańczyków spacyfikowano, dostęp do internetu ograniczono. Wszystko to, jak również gigantyczna ceremonia otwarcia igrzysk, wywołało wspomnienie nazistowskiej olimpiady w Berlinie z 1936 r.

Rosja objawiła swą prawdziwą istotę jeszcze wyraźniej podczas wojny w Gruzji. Brutalną i imperialną - i stawiającą definitywnie pod znakiem zapytania ów raczej pozytywny obraz Rosji, który w czasach postsowieckich wymarzyło sobie wielu Niemców i innych Europejczyków z zachodniej części kontynentu. Zresztą wizerunek ten bladł nie od dziś: zanim na Gruzję spadły rosyjskie bomby, państwo Putina łamało zasady cywilizowanego świata. Mordowano dziennikarzy, w Londynie otruto krytyka prezydenta, manipulowano przy kurkach z gazem płynącym do Europy, używano zimnowojennej retoryki (np. Putin na lutowej konferencji ds. bezpieczeństwa w Monachium). Na długo przed Gruzją topniały nadzieje na demokratyczną Rosję. Teraz wiadomo, że za "sterowaną demokracją" kryje się tylko cyniczno-dyktatorska, wielkomocarstwowa klika byłych oficerów KGB.

Zatrzymana fala wolności

Inwazja Rosji na Gruzję zmusza też do postawienia pytania: czy ostatecznie skończył się czas pokojowych rewolucji, które - choć o różnym charakterze - miały ten sam cel, a przetoczyły się przez Europę Środkową i Wschodnią od roku 1989 aż po rok 2003 (gruzińskich "róż") i 2004 (ukraińskich "pomarańczy"). I czy zaczął się rollback (jak mawiają Amerykanie): tendencja odwrotna, zainicjowana przez Moskwę i uderzająca w demokrację oraz ideę samostanowienie narodów - prędzej czy później doprowadzi ona do tego, że kraje, którym nie udało się "załapać" do struktur zachodnich, zwłaszcza Ukraina i Gruzja, zostaną znów wchłonięte w strefę wpływów Rosji.

Wprawdzie nieobliczalny gruziński prezydent Micheil Saakaszwili nie jest Havlem. Ale nie ma wątpliwości, że jego "Rewolucja Róż" w Gruzji była późnym owocem roku 1989 - podobnie jak "Pomarańczowa Rewolucja" na Ukrainie. Niszczycielska kampania przeciw małej Gruzji pokazuje, że Kreml stał się zagrożeniem nie tylko dla tych dwóch państw, ale dla wszystkich krajów należących kiedyś do ZSRR i bloku wschodniego. Trudno porównywać to z lękami z czasów sowieckich, gdy podczas "zimnej wojny" Zachód żył ze świadomością, że agresywna doktryna Kremla może - teoretycznie - w każdej chwili uruchomić także potencjał atomowy. Jednak w oczach Zachodniej Europy obraz Rosji nabrał w tych dniach nowego wymiaru: Kreml znów jawi się jako coś złego, ciemnego, nieobliczalnego.

Ale to nie wszystko. W ostatnich latach demokracja jako model polityczny zyskała konkurencję właśnie za sprawą Rosji i Chin. Konkurencją tą jest model prosperującego gospodarczo państwa autorytarnego. "Przez pewien czas zdawało się, że demokracja roztacza aurę czegoś niemal nieuniknionego - pisze była sekretarz stanu USA Madeleine Albright w "Los Angeles Times". - Teraz to się skończyło. Świat nie żyje pod znakiem konfrontacji między komunizmem i kapitalizmem, ale między demokracją i autokracją".

"Powrót historii"

Bo rzecz dotyczy nie tylko Europy. Eksperci amerykańskiej organizacji Freedom House odnotowują na całym świecie odwrót od idei praw politycznych i swobód obywatelskich. I konstatują, że "demokracja jako model jest w kryzysie".

Spojrzenie na globus zdradza, że na świecie nadal więcej jest krajów rządzonych autokratycznie bądź po dyktatorsku. Z Azji i Afryki nie dobiega już, poza wyjątkami, głos domagający się podziału władzy czy wolności słowa. Dotyczy to nie tylko przypadków tak jaskrawych, jak Korea Północna czy niedawno Zimbabwe. Niemal wszystkie kraje, w których religią dominującą jest islam, kierowane są przez autorytarne dynastie (monarchiczne bądź polityczne). Ale także w katolickiej w większości Ameryce Łacińskiej model demokratyczny przeżywa co chwila wstrząsy.

Zarazem dyskusję o modelach rządów mąci dość zasadniczy z punktu widzenia Zachodu dylemat. Coraz częściej widać, że wolne wybory w krajach tzw. Trzeciego Świata mogą skończyć się sukcesem formacji radykalnych - to np. Palestyna. Powstaje wtedy pytanie, czy demokratyczny Zachód powinien uznać rząd wyłoniony przez organizację terrorystyczną, wszelako mającą teraz legitymizację wyborców. Inne negatywne przykłady rządów autorytarnych to tak ludne i ważne kraje jak Egipt, Nigeria czy Wenezuela. "Koniec historii" - szczęśliwe rozwiązanie wszystkich problemów na drodze demokratycznej, które wieszczył Francis Fukuyama - nie nastąpił. Zamiast tego w wielu miejscach na świecie pojawiły się agresywne państwa lub międzynarodowe organizacje. Nastąpił "powrót historii".

Ludzie Zachodu są zmęczeni

Demokracja nigdy nie oferowała patentu na rozwiązanie wszystkich problemów, to nie był czek in blanco na szczęście, ale gra w której w cenie była także cierpliwość. Dobrych 150 lat musiało minąć, zanim Stany Zjednoczone z ich demokratycznymi prawami stały się systemem o charakterze modelowym. Jednak w ostatnich latach Stany straciły na atrakcyjności w tym względzie. Ponad połowa Francuzów i Niemców ocenia USA raczej negatywnie. Twierdzą, że demokratyczne ideały wyglądają inaczej niż w Ameryce Busha.

Podobnie widzi to wielu Amerykanów: 70 proc. obywateli USA pytanych przez Instytut Gallupa sądzi, że ich kraj łamie demokratyczne pryncypia.

Również w zachodnioeuropejskich demokracjach widać niepokojące objawy, na przykład zmęczenia demokracją i wolnością. We Francji prezydent ingeruje niemal jak monarcha w to, co mogą o nim mówić gazety czy telewizja. W Niemczech chwieje się stabilny dotąd system partyjny. Coraz mniej Niemców idzie też do urn. Ich rozczarowanie politykami jest tak duże, że co drugi deklaruje, iż najchętniej w dzień wyborów zostałby w domu. Maleje zaufanie obywateli do władzy. Wedle sondaży co trzeci Niemiec (a w byłej NRD co drugi) nie wierzy, że demokracja może rozwiązać współczesne problemy.

Jak można się bronić przed tym procesem erozji systemu demokratycznego i kultury politycznej? Na Zachodzie wciąż silna jest wiara, że wolne społeczeństwa mają ogromny potencjał samoodnowy. Wiosenne prawybory w USA zdają się pokazywać, że Stany są na progu takiego procesu. Od berlińskiej mowy Baracka Obamy przed 200-tysięczną publicznością wielu sądzi, że może on uskrzydlić także zmęczone demokracje europejskie.

Czy nie są to nadzieje na wyrost? W każdym razie zachodnie demokracje mogą stać się znów atrakcyjne jako model dla świata nie tylko wtedy, gdy zajmą zdecydowaną postawę w sprawie Gruzji i Ukrainy, ale również wówczas, gdy powiedzie się ich samoodnowa.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2008