Zaplute karły pseudodobroczynności

Mój drogi Piołunie,

20.01.2014

Czyta się kilka minut

jakże pocieszną trzódką są nadwiślańscy faryzeusze! Ciężary nie do uniesienia wkładają na innych, ale sami palcem tych ciężarów nie tykają. Wzięli klucze poznania, ale sami nie wchodzą, a na dodatek jeszcze tym przeszkadzają, którzy wejść by chcieli.

W zachwyt wprowadza mnie jednak coś jeszcze innego. A mianowicie niczym niezachwiane przekonanie tych świętoszków, że mają absolutną wyłączność na dobre uczynki. I niech każdy prowokator czy szaleniec, co odważy się podnieść rękę na ich monopol, będzie pewien, że mu się tę rękę odrąbie! Trzeba w końcu dać zdecydowany odpór zaplutym karłom pseudodobroczynności i psom łańcuchowym relatywizmu. Ta ich przeklęta orkiestra pogrywa na tanich sentymentach, troszcząc się rzekomo o chore bachory czy zramolałych staruchów. Od lat zwodzą lud ciemny, co wszystko kupi, ale nie z nami te numery!

Ileż by powstało zamętu na tym świecie, gdyby tak każdy bezkarnie i bez zezwolenia mógł sobie czynić dobro! Biednym prostaczkom do cna pomieszałoby się w łepetynach. Zapomniałyby niebożątka, kto ich dobrodziejem i siewcą jest prawdy, a kogo od razu psami trza poszczuć albo kłonicą pogonić. Zaburzyłby się tradycją uświęcony podział na krystalicznie dobrych i smoliście złych. Tymczasem niepodważalną prawdą jest, że nasi zawsze są po stronie synów jasności, a obcy – do jeziora siarki! Precz z heretyckimi naukami, że liczne grzechy odpuszcza się tym, co bardzo umiłowali! Kto w oczach naszych grzeszy, temu dobra czynić nie wolno i basta!

Nic z tych spraw nie pojmował słabo rozgarnięty Cieśla. Raz Jego uczniowie wykazali się proletariacką czujnością i zaalarmowali: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. Tymczasem Nazarejczyk – miast przypilnować interesu i przegonić partacza bez licencji – jak zwykle wolał gadki bez ładu i składu: Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami...

To mi zresztą na myśl przywodzi pewną anegdotę, która – jak przysięgają dziejopisowie – na faktach się opiera. Rzecz dzieje się w dziewiętnastym stuleciu po narodzinach szalonego Cieśli. Zapyziała mieścina pod Wawelem, boczna kaplica w starym kościele. Pewien pacjent włazi na ołtarz i poczyna z obrazu Matki naszego Nieprzyjaciela wydłubywać pozłacaną czy srebrzoną koronę. Jednak niewprawny głupiec hałas robi straszny. Zakrystianin pędzi po żandarmów, ci zaś łapią nieszczęśnika in flagranti. Wyrok zdaje się przesądzony, ale pacjent wcale nie przyznaje się do winy, tylko w ckliwą strunę uderza. „Jestem – rzecze przed sądem, łzy raz po raz łykając – człek ubogi. Roboty nie mam, a żebrać nie umiem. W domu żona zniedołężniała i dwanaścioro dziatek. Zdesperowany zaszedłem do kościoła błagać o zmiłowanie i losu odmianę. Krzyżem ległem i czołem o posadzkę biję, a tu sama Najświętsza Panienka z obrazu schodzi, jako żywa przede mną staje i rozkazuje, żebym sobie drogocenną koronę wziął, sprzedał i dzieciaki głodne nakarmił”.

Sędzia po prawdzie nie uwierzył, ale literę prawa nad wszystko szanował, więc po biegłych posłał. Na słynną Akademię Krakowską, na teologiczny wydział, po najmędrszych doktorów, żeby uczoną opinię wydali. Dni się głowili siedem, a po siedmiu dniach orzekli, że ostatecznie stwierdzić niczego nie można. Mogło to być miraculum, gdyż Matka się nieraz nawet i grzesznikom pokazywała, ale pewności nie ma i być nie może.

Sędzia więc rzecz całą raz jeszcze zważył i oświadczył, że in dubio pro reo. A mianowicie już cni Rzymianie wszelkie wątpliwości na rzecz oskarżonego kazali rozstrzygać, dlatego i teraz podsądnego trzeba uniewinnić i na wolność puścić. „Jednakowoż – zaznaczył sędzia zapobiegliwy – jeżeli następnym razem Najświętsza Panienka komukolwiek cokolwiek darować zechce, zwrócić się musi uprzednio z pisemnym podaniem do właściwych władz kościelnych i świeckich”.

I to jest, drogi Piołunie, słuszne rozwiązanie. Każdy dobry uczynek bez załączonego świadectwa chrztu, opinii proboszcza i certyfikatu od posłanki Pawłowicz winno się w tym kraju uważać za nieważny. A nawet wysoce podejrzany.

TWÓJ KOCHAJĄCY STRYJ KRĘTACZ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2014