Zamiast marudzić, zagłosuj

W 2004 r. przed wyborami do Parlamentu Europejskiego udział w nich deklarowało 41 proc. Polaków, ale kartki do urn wrzuciło 20,8 proc. Dzisiaj, na niespełna dwa miesiące przed kolejnymi eurowyborami, chęć pójścia na nie zadeklarowało 13 proc. naszych rodaków. Czy to znaczy, że zagłosuje 6-7 proc.?

14.04.2009

Czyta się kilka minut

Chociaż zdrowy rozsądek, wspomagany przez sceptycyzm wobec sondaży, podpowiada, że tak niski wynik nie może się zdarzyć, to jednak radziłbym, abyśmy wyniki badań najnowszego Eurobarometru potraktowali jak kubeł zimnej wody. I to kubeł wylany na głowy zarówno euroentuzjastów, jak i eurokrytyków. Dlaczego? Ponieważ ci pierwsi zbyt często zapominają, że przynależność do Wspólnoty została nam nie tylko dana, ale i zadana; ci drudzy ciągle nie chcą przyjąć do wiadomości, że na Unię jesteśmy "skazani", bo ją sami (demokratycznie) wybraliśmy i z roku na rok coraz mocniej w nią wrastamy.

Okazuje się, że znajomość daty, zasad i sensu eurowyborów jest w Polsce zatrważająco niska. Nie mówiąc już o znajomości realnych korzyści i prawdziwych (a nie urojonych) zagrożeń, wynikających z naszego członkostwa. Za dwa miesiące być może okaże się, że pięć lat euroedukacji było czasem straconym. Za taki uznać go trzeba będzie, jeśli naszych reprezentantów wybierze zaledwie co dziesiąta osoba z uprawnionych do głosowania.

Kto zawinił? Z pewnością wiele zastrzeżeń można mieć do instytucji, które z definicji za tę edukację odpowiadają, ale dwaj główni winowajcy to politycy i media. Prezydent z premierem kłócą się o krzesło i samolot, ich pretorianie okładają się werbalnymi cepami, a politycy największych partii przypominają sobie o Unii na chwilę przed ułożeniem list wyborczych. Media - szczególnie elektroniczne - skrzętnie ten łomot przedstawiają, bo przecież im ostrzej, tym lepiej dla frekwencyjnych słupków. Nie ma tu miejsca na edukowanie i propagowanie postaw obywatelskich. Nic więc dziwnego, że w telewizyjnych programach informacyjnych tematyka europejska na tzw. czołówkach gości jedynie przy okazji wspomnianych kłótni czy wtedy, gdy prezes publicznej telewizji wymusza (co samo w sobie jest skandalem) transmisję konferencji irlandzkiego eurosceptyka.

Grożąca nam podczas eurowyborów kilkuprocentowa frekwencja byłaby kompromitacją. Ale nie o aspekt wizerunkowy tu chodzi, tylko o kompromitację naszego zbiorowego poczucia odpowiedzialności. Może więc warto, choć czasu mało, jakąś edukację rozpocząć, parafrazując słowa Jacka Kuronia: zamiast wyszydzać przeciwników albo odsądzać od czci i wiary entuzjastów, lepiej iść na eurowybory i zagłosować. Bo tylko uczestnicząc w budowaniu Unii, możemy ją zmieniać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2009