Zaczekamy jeszcze dzień

Jedynym zapachem, który może się przebić, wygrać w naszej pamięci z zapachem Afryki – bujnego kwitnienia i nieograniczonego rozkładu – jest woń szpitalnych środków odkażających.
ze wsi Nyangao (Tanzania)

26.11.2018

Czyta się kilka minut

W Szpitalu Św. Walpurgi cierpliwość to cecha pożądana. Na zdjęciu oczekiwanie na wiadomości od chorych krewnych. Listopad 2018 r. /  / MICHAŁ ZIELIŃSKI / POLSKA MISJA MEDYCZNA
W Szpitalu Św. Walpurgi cierpliwość to cecha pożądana. Na zdjęciu oczekiwanie na wiadomości od chorych krewnych. Listopad 2018 r. / / MICHAŁ ZIELIŃSKI / POLSKA MISJA MEDYCZNA

ODGŁOSY – uderzających o siebie misek z metalu, naczyń chroboczących o płaskie kamienie, na których żarzy się węgiel drzewny, oraz przesuwanych na piasku żeliwnych piecyków – zaczynają dzień przed Szpitalem Świętej Walpurgi.

Nocą było cicho. Czasem z drugiej strony muru zabuczał agregat (brakuje prądu), a z drzewa spadł owoc mango (zanim dotknął piasku, z szelestem obił się o kilka pięter gałęzi – jakby przed tym, gdy odda je ziemi, mangowiec się bawił; tak jak chłopcy, którzy wczoraj podbijali piłkę w jego cieniu).

W ciemności, w której trudno dostrzec własne stopy, w przyszpitalnej noclegowni i na okalających ją murkach – spali niewidoczni ludzie. Teraz, w pierwszym świetle dnia, przygotowują jedzenie. To krewni chorych. Gdy strażniczka wpuści ich na teren szpitala, zaniosą bliskim fasolę, frytki i ziemniaki. Szpital nie karmi pacjentów. Kto nie ma rodziny, przyjaciół albo pieniędzy – nie wyleczy anemii, nie pokona malarii.

Na razie krewni podglądają, co się dzieje w środku, przez szpary w betonie. Sale są słabo oświetlone, a zamontowane w oknach siatki przeciw insektom dodatkowo zaburzają perspektywę. Trudno dostrzec: moja siostra, syn, sąsiad – czy przetrwali noc?

NYANGAO TO KILKUNASTOTYSIĘCZNA WIEŚ w południowo-wschodniej Tanzanii, nieopodal granicy z Mozambikiem. Na zachód stąd zaczyna się sucha i piaszczysta równina, z największymi baobabami w kraju. Na wschód, bliżej Oceanu Indyjskiego, rozciąga się olbrzymia sawanna, dopiero kilkanaście lat temu przecięta pierwszą asfaltową drogą. Wieś jest więc strefą przejściową między surowymi wiatrami znad oceanu a rejonami, gdzie słońce czyni życie nieznośnym. A tam, gdzie w równikowej Afryce klimat jest umiarkowany, rosną lasy palmowe.

Nyangao – tak mógłby wyglądać raj.

Na porannej odprawie lekarz dyżurny referuje: „W nocy przyjęto 18-latka z urazem nogi po grze w piłkę, 5-letniego chłopca z poważną malarią, 68-letnią kobietę ze złamaniem po wypadku motocyklowym. Zmarł mężczyzna, lat 70...”.

OBCHÓD ZACZYNA SIĘ zaraz po dziewiątej. W pierwszej sali – chłopak po czterech ciężkich operacjach. Gdyby rządziła wyłącznie statystyka, już dawno by nie żył. Ale teraz, jak mówi lekarz: „Jest małe światło w tunelu”. Ma 30 lat i waży 37 kilogramów. Ma szczęście: obchodząc oficjalne procedury, zamówiono mu batoniki dożywiające.

Obchód odbywa się nieśpiesznie. Na przedzie konduktu lekarze, na końcu – pielęgniarka z zeszytem formatu A4, w którym codziennie rano rysuje nowe marginesy. W rubrykach zalecenia: wypisać, skierować na prześwietlenie, wyczyścić ranę. Nazwiska tych, których skieruje dziś na salę operacyjną, chirurg zanotuje na małych, kwadratowych kartonikach.

Na drugim oddziale stoimy przy pacjencie z amputowaną prawą ręką. Z kikuta wystają żółte szwy, a mężczyzna, jeszcze nieprzyzwyczajony do nowego ciała, nawet wiercąc się na łóżku traci równowagę. Nie było innego wyjścia: trafił do szpitala z ręką zmiażdżoną podczas wypadku na motocyklu. Pokiereszowana twarz, napuchnięte, czerwone od krwi oko.

Następne łóżko: mężczyzna ze złamaną nogą, kość ciągle na wierzchu. Nie wiadomo, czy można opanować infekcję, czy potrzebna już amputacja. Lekarz decyduje: zaczekamy jeszcze dzień.

Jest tu dziewczynka, ofiara nieprawidłowego leczenia. Po tym, gdy złamała nogę, założono zbyt ciasny opatrunek i zaczęła się martwica. Będzie dziś trzecią operowaną.

I młoda kobieta – ofiara przemocy domowej.

Jeszcze jedno poparzone dziecko. „Jak oni policzyli, że to dokładnie 11 procent powierzchni ciała?” – zastanawia się chirurg, czytając kartotekę opisującą stopień poparzeń.

Dziećmi – jak tym chłopczykiem przyjętym na oddział z powodu oparzeń – opiekują się matki. Dorośli też przyjeżdżają z bliskimi – w Tanzanii szpitale nie zapewniają chorym wyżywienia, karmią tylko krewni. /MICHAŁ ZIELIŃSKI / POLSKA MISJA MEDYCZNA

LISTOPAD TO MIESIĄC MANGO. Wtedy, w porze kwitnienia najbardziej rozłożystych drzew kontynentu, w karetkach i na ­motocyklach przywozi się do szpitala dzieci. Rozpoznania: dużo złamań (bo spadają z wysokości, próbując zerwać owoce) i urazów czaszki (bo rzucają w drzewa kamieniami).

Na okrągło, przez cały rok, zdarzają się wypadki drogowe. To one – a nie dzikie zwierzęta – są główną przyczyną gwałtownej śmierci w Afryce wschodniej. Media na Zachodzie czasem informują: maj 2018, Uganda, 48 zabitych, w tym 16 dzieci; październik 2018, Kenia, 50 zabitych; w ubiegłym tygodniu w Zimbabwe: 42 zabitych. Co roku w Tanzanii ginie na drogach ok. 3 tys. osób. Gdy w maju 2017 r. w katastrofie autobusu szkolnego życie straciło 36 osób, prezydent nakazał zmiany: odtąd policyjne patrole i blokady rozstawione są co kilkanaście kilometrów. Na ponad 530-kilometrowej drodze z Dar es Salaam autobusy liniowe ważone są dwukrotnie. Inaczej niż w sąsiednich krajach, po zachodzie słońca nie wolno wyjeżdżać w trasę.

Ale spod takich regulacji wyjęta jest jazda na jednośladach. To właśnie motocykliści trafiają do szpitala najczęściej.

A TU, OBOK SZAFEK z ciemnego lakierowanego drewna, przy złożonych wózkach inwalidzkich i zardzewiałym stoliku na kółkach, pod szerokimi oknami, w małej wnęce, symbolicznie tylko oddzielonej od korytarza wąskim parawanem, właśnie umarł człowiek.

Przywieziono go przedwczoraj. Przyczyna śmierci: posocznica. Czy gdyby ranną nogę, od której zaczęło się ciężkie zakażenie krwi, odjęto mu od razu – miałby szansę przeżyć?

Ciało przykryto prześcieradłem, ale pozostanie tu jeszcze przez jakiś czas. W szpitalu nie ma kostnicy, krewni powinni je odebrać jak najszybciej – ale nie zawsze są w pobliżu.

SZPITAL ZAŁOŻYLI BENEDYKTYNI, obecni we wsi od początku XX w., kiedy terytorium dzisiejszej Tanzanii wchodziło w skład Niemieckiej Afryki Wschodniej. Powstał w 1947 r. jako małe dyspensorium; pod koniec lat 50. zbudowano szpital z 86 łóżkami. Dziś jest ich ponad 200.

Pracuje tu 136 osób z personelu medycznego, ale tylko ośmioro z nich to lekarze. W 2017 r. przyjęli ponad 31 tys. pacjentów – ich liczba z roku na rok rośnie o jedną piątą – i wykonali 1638 operacji. Mniej więcej 20 proc. pacjentów choruje na malarię. Połowa przyjeżdża z urazami, spowodowanymi głównie wypadkami drogowymi. Renoma szpitala powoduje, że tylko mniejsza część przyjmowanych na oddziały pochodzi z okolic Nyangao – wielu przyjeżdża nawet z rejonów graniczących z Mozambikiem.

Pacjentów przyciąga europejska historia szpitala oraz pracujący w nim od wielu lat Ryszard Jankiewicz, chirurg ortopeda z Polski. Choć opieka medyczna w Tanzanii jest płatna, rzadko można znaleźć wolne łóżka.

Doktor Ryszard Jankiewicz pracuje w Afryce od kilkudziesięciu lat. Jest jedynym ortopedą na obszarze zamieszkanym przez ok. 2 mln ludzi. / MICHAŁ ZIELIŃSKI / POLSKA MISJA MEDYCZNA

TUTAJ, SETKI KILOMETRÓW od równin Serengeti, wyżyn Kilimandżaro czy plaż Zanzibaru, które sławią Tanzanię w świecie, w południowych regionach Lindi i Mtwara, jakość życia zależy w dużej mierze od tego, za ile raz w roku sprzeda się orzeszki ziemne – najważniejsze źródło utrzymania.

W tym roku urzędowe ceny skupu są wyjątkowo niskie. Niektórzy rolnicy buntują się, nie chcą sprzedawać zbiorów. Prezydent John Magufuli – przeciw któremu narasta w kraju niezadowolenie – nakazał właśnie wykupienie orzechów po ustalonej, nieco wyższej cenie... stacjonującym w południowych regionach jednostkom wojskowym. Ale wielu rodzinom ten nakaz nie pomoże. To najuboższy region Tanzanii. Drogę z Dar-es-Salaam, najważniejszego miasta kraju, doprowadzono do Nyangao dopiero na początku wieku. Podróż autobusem zajmuje 9 godzin. Wcześniej mogła trwać kilka dni.

AMPUTACJA NOGI: jeszcze uśpiony pacjent, przykryta zielonym materiałem piła. Trzeba zaszyć naczynia krwionośne, podciągnąć mięśnie i skórę, aby kikut wyglądał schludnie, aby nie przeszkadzał w przyszłości.

Młody chirurg po zabiegu – umęczony, zgarbiony. Zanim podwiązał tętnicę udową, pacjent stracił dużo krwi. W powietrzu wciąż unosi się zapach wilgotnych opiłek kości.

ZADANIE NA DZIŚ – usprawnić pracę oddziału położniczego. Zebranie w tej sprawie – z udziałem wszystkich lekarzy i pielęgniarek z oddziału – zwołała Holenderka, która przyjechała pracować w Nyangao na dwa lata.

Jest tu od dwóch miesięcy i pracowała w świetnie zorganizowanych szpitalach europejskich. Wie, że musi stosować dyplomację. Zebranie, w którym uczestniczą przede wszystkim lekarze tanzańscy, zaczyna delikatnie: – Nie chcę, żebyście się poczuli urażeni. Co was martwi? Co można zmienić? Czy możecie coś o tym powiedzieć?

Odpowiada jej milczenie.

Holenderka się nie poddaje – pokazuje uprzednio przygotowaną prezentację. Na kolejnych slajdach wymienia problemy, które zauważyła w ciągu kilku dni. Na porodówce wszystkie pielęgniarki opiekują się wszystkimi pacjentami – w ten sposób odpowiedzialność jest rozproszona i nie zawsze na czas informują lekarzy, gdy pogarsza się stan pacjentów. Na oddziale opieki neonatalnej nie ma na stałe przypisanego lekarza. Po dyżurze nocnym przekazywane są szczegółowe informacje o pacjentach, ale gdy personel wymienia się po południu – już nie. Nie ma ustalonych protokołów postępowania w niektórych sytuacjach. – Czy zgadzacie się ze mną? – pyta spokojnie Holenderka.

Dopiero teraz słyszy głosy miejscowych lekarzy. – Wszystko to prawda – mówią – ale jest pewien podstawowy problem: jest nas tu wszystkich za mało.

W 56-milionowej Tanzanii pracuje około stu chirurgów. Wielu starszych lekarzy kształcono w krajach b. bloku wschodniego – Tanzania, której pierwszy prezydent Julius Nyerere próbował „trzeciej drogi socjalizmu”, była w latach zimnej wojny pod dyskretną „opieką” Związku Sowieckiego. Pierwsze pokolenie specjalistów wykształconych przez uniwersytet w Dodomie dopiero pnie się powoli w szpitalnej hierarchii, zdobywa szlify na praktykach w Europie. Ale zanim zaczną pracę, wiele czynności – czasem nawet znieczulanie pacjentów do zabiegów – wciąż wykonywać będą tzw. clinical officers, absolwenci 2-letnich liceów medycznych.

Ale obecni na naradzie lekarze z Europy nie odpuszczają. W Europie jest dużo lekarzy i też zawsze narzekamy, że to wciąż za mało. To problem, który nigdy się nie kończy. Skupmy się na tym, co można zmienić – mówią.

– To właściciel szpitala decyduje o zmianach, będziemy na nie gotowi za jakiś czas, kiedy ty już dawno będziesz w Holandii – mówi spokojnym, ale nieprzyzwyczajonym do sprzeciwu głosem najdłużej pracujący na oddziale lekarz. – Wielu ludzi przyjeżdża i wyjeżdża stąd, jakby byli na jakimś targu. Kiedyś, gdy byłem młody, też chciałem zmian. Teraz myślę, że trzeba poczekać na odpowiedni moment – kończy.

Holenderka: – Myślę, że to dobry moment, żeby skończyć to zebranie. Nie chcę burzyć ścian, zacznijmy od drobnych zmian. Czy zgadzamy się na wprowadzenie protokołów podstawowego postępowania? To mój mail. Następne spotkanie za miesiąc. Czy możemy się tak umówić?

I znów w odpowiedzi – cisza.

Oczekujący w kolejce do bloku operacyjnego w Szpitalu Świętej Walpurgi w Nyangao / MICHAŁ ZIELIŃSKI / POLSKA MISJA MEDYCZNA

JEDYNYM ZAPACHEM, który jest w stanie, wygrać w naszej pamięci z zapachem Afryki, bujnego kwitnienia i nieograniczonego rozkładu, jest woń środków odkażających. Pachną nimi: sypana africafe i gorące od leżenia na słońcu orzeszki. Jeszcze setki kilometrów od szpitala w Nyangao podmuch wiatru, choć tak delikatny, że ledwie porusza rogi stron gazet, zapachnie lekami.

WOKÓŁ SZPITALA GWAR CICHNIE dopiero późnym wieczorem. Wieczór jest zwykle weselszy – ciężko chorym udało się przeżyć jeszcze jeden dzień. Na drodze prowadzącej ze skarpy przez las do głośnego baru z muzyką można spotkać rodziny pacjentów.

Na uboczu pozostaje tylko budynek, w którym mieszkają albinosi i głusi. Kiedy chce się tam podejść, przegania uzbrojony strażnik. Obie grupy są w Tanzanii dyskryminowane: grupa szamanów uważa np., że z ciał albinosów wyrabia się skuteczne amulety. Rząd prowadzi wprawdzie kampanię informacyjną, ale nie lubi, gdy biorą w niej udział zagraniczni dziennikarze.

Wiele tajemnic pozostaje trudnych do poznania. ©℗


Materiał powstał dzięki Polskiej Misji Medycznej, która pomaga szpitalowi w Nyangao w zakresie leczenia chirurgicznego oraz opieki nad matkami i dziećmi. Projekt jest współfinansowany w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Więcej: www.pmm.org.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2018