Lekcja Majdanu

"Pomarańczowa Rewolucja zaszczepiła trochę kultury politycznej. Dzięki temu po raz pierwszy od lat Ukraińcy mieli szansę poprzeć tych kandydatów, których chcieli, a nie tych, których poprzeć kazała im władza.

03.04.2006

Czyta się kilka minut

Julia Tymoszenko, ikona rewolucji, znowu może zostać premierem; Kijów, marzec 2006. /
Julia Tymoszenko, ikona rewolucji, znowu może zostać premierem; Kijów, marzec 2006. /

- Czy chcemy wygrać w podobnym stylu? Oczywiście! - tak Julia Tymoszenko odpowiedziała "Tygodnikowi" na pytanie o podobieństwo jej haseł do tych, które w Polsce głosi Prawo i Sprawiedliwość.

Było to jeszcze w grudniu 2005 r., na początku kampanii wyborczej, i brzmiało jak niezły bon mot, ale nic więcej. Tymczasem finisz wyborczego wyścigu i jego wyniki pokazały, że w słowach Tymoszenko było sporo racji. Jej ugrupowanie wyprzedziło prezydencką partię "Nasza Ukraina", zajęło dobre drugie miejsce i chce rządzić.

Ukraińcom najwyraźniej spodobały się postulaty budowy państwa sprawiedliwego i solidarnego, w którym nie ma miejsca na układy. - Sukces Tymoszenko to największe zaskoczenie - ocenia politolog Wołodymyr Fesenko, szef Centrum Studiów Politycznych "Penta".

Ostatnia prosta kampanii Tymoszenko rzeczywiście przypomina blitzkrieg braci Kaczyńskich. Z tym tylko że tworzenie w Kijowie sprawnej koalicji może być jeszcze trudniejsze niż nad Wisłą.

Ukraińcy pokazali, że chcą "pomarańczowej" koalicji. Przenieśli swoje głosy z "Naszej Ukrainy" na BJUT (Blok Julii Tymoszenko) także dlatego, że bali się, iż głosując na partię Juszczenki, poprą jej sojusz z Partią Regionów Wiktora Janukowycza, która wprawdzie zebrała najwięcej głosów, lecz sama rządu utworzyć nie może. Jednak spory w obozie "pomarańczowych" trwają. Politycy "Naszej Ukrainy" nie chcą zgodzić się na dominację Tymoszenko. Jeśli jednak przeciągną strunę, strasząc rozmowami o koalicji z "Partią Regionów", nie będzie im łatwo wytłumaczyć się przed wyborcami.

Niezależnie, kto - i na jak długo - zostanie premierem, widać kilka ważnych tendencji. Najważniejsza: mimo licznych skarg, wybory były uczciwe, co przyznały wszystkie siły polityczne i instytucje międzynarodowe. - Ostatnie takie wybory były w 1994 r. - mówi Fesenko. - Wtedy kandydaci na prezydenta mieli równy dostęp do mediów i nikt nie starał się wykorzystać administracji państwa.

Majdan zmienił kraj

Tymoszenko przegoniła "Naszą Ukrainę" w centrum kraju i na wsi, a były to okręgi tradycyjnych wpływów partii Juszczenki. Sukces BJUT-u świadczy, że tzw. polit-technolodzy, którzy doradzali innym politykom, powinni udać się na korepetycje. Rzecz bowiem nie tylko w hasłach. - Wygrał model kampanii, w której wychodzi się do ludzi - twierdzi politolog Fesenko. - Julia to robiła. Tymczasem jeśli w ogóle pokazywał się ktoś z partii prezydenckiej, to nielubiany Petro Poroszenko. Regionalne sztaby "Naszej Ukrainy" uznały, że wszystko załatwią za nie reklamowe spoty.

Tymoszenko chwali się, że podczas kampanii przejechała 80 tys. kilometrów, czyli dwa razy okrążyła kulę ziemską. Jej sztab wyliczył, że ponad 3,5 miliona Ukraińców zobaczyło "Julkę" na żywo. Odwoływała się do uczuć. I choć czasem tandetnie (na swoje logo wybrała serduszko), widać, że zrozumiała, iż po Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcy odrzucają polityków, którzy oferują tylko "projekty politechnologiczne". W karmiącym onegdaj "namiotowe miasteczko" Kijowie Tymoszenko wręcz znokautowała rywali. Prawdopodobnie w przekonaniu kijowian to ona pozostała najbardziej wierna rewolucji.

Zaś partie, które na reklamy w telewizji czy na wyborcze stoiska wydawały krocie, niewiele na tym zyskały. Na przykład ugrupowanie Wołodymyra Litwina "My" przepuściło tak kilka milionów dolarów, wydając więcej niż Tymoszenko - i nie przekroczyło progu 3 proc. Litwin w teren wybrał się raptem kilka razy, i to na narady z działaczami sztabu.

Okazuje się też, że zjednoczenie kraju nie będzie łatwe. Kampania parlamentarna odbywała się w cieniu wyborów prezydenckich z 2004 r. i podział na wschód-zachód nie stracił ostrości. We Lwowie partia Janukowycza (rywala Juszczenki z 2004 r.) zdobyła 3 proc. głosów, a "pomarańczowi" w sumie 70 proc. W Doniecku było na odwrót. Fesenko: - Podział się umacnia, bo cały czas gra się tym tematem.

- W Donbasie wciąż nie ma tożsamości narodowej. Jeśli zapytasz tu o pochodzenie, w odpowiedzi możesz dostać po gębie - mówi Aleksiej Panycz z Instytutu Studiów Humanistycznych Uniwersytetu w Doniecku. - Jesteśmy jedynie "miejscowi".

Zdaniem Panycza Partia Regionów nie chce już dzielić kraju: - Zrozumiała, że to już nie przysporzy jej głosów.

W ostatni dzień kampanii w centrum Ługańska odbyły się jednocześnie trzy wiece: Partii Regionów, "Naszej Ukrainy" i BJUT-u. ­ Na drzewach powiewały wstążki pomarańczowe i niebieskie. - Wymarzyłam sobie taki kraj. To dla mnie największe szczęście, że przestaliśmy się bać. Można mówić głośno: jestem za niebieskimi albo­ jestem za "Naszą Ukrainą" - opowiada Swietłana, dziennikarka. Ona pamięta, co działo się w Ługańsku w 2004 r.: - Ktoś rozstawił w centrum pomarańczowy namiot. Postał chwilę, zaraz go podpalili.

Jeszcze rok temu w Ługańsku czy Doniecku za przyznanie się do sympatii dla "pomarańczowych" groziło pobicie. Także teraz media doniosły, że "nieznani sprawcy" napadli kobietę agitującą za "Naszą Ukrainą". Zdarzały się strzały z pistoletów i petardy w partyjnych lokalach. Były to jednak wyjątki.

Czy to trwała zmiana? Fesenko: - Hasła Partii Regionów o europejskim kursie Ukrainy wiele symbolizują, tak jak umieszczenie na listach wyborczych Niny Karpaczowej, rzecznika praw obywatelskich.

Nie pomogło jednak ani to, ani eksponowanie Tarasa Czernowiła, syna nieżyjącego ukraińskiego dysydenta z czasów ZSRR. Na zachodzie Partia Regionów dostała baty. Dziś Janukowycz mówi, że choć funkcjonują dwa języki, to naród jest jeden, i lansuje hasło federalizacji. Zapewniłaby ona jego partii dominację na wschodzie i spokój od osłabionej władzy centralnej, gdyby ta w całości przypadła "pomarańczowym". Dlatego Fesenko przestrzega: - Duża część polityków ze wschodu to kryminaliści, tworzący struktury biznesowe. Tam nigdy nie było demokratycznych praktyk. Partia Regionów nauczyła się posługiwać retoryką demokratyczną, ale nie umie jej realizować.

Po Kijowie krąży dowcip o sfrustrowanym Janukowyczu, który mówi: "Co jest? Już nawet wybory wygrałem uczciwie i ciągle nie dają mi porządzić!".

Ewolucja, nie rewolucja

Innym ważnym zjawiskiem jest odesłanie przez wyborców na zieloną trawkę polityków związanych z eks-prezydentem Leonidem Kuczmą. Do parlamentu nie weszła partia wszechmocnego kiedyś szefa prezydenckiej administracji Wiktora Medwedczuka, przepadł także wspomniany Litwin, kiedyś szef administracji Kuczmy, a ostatnio przewodniczący parlamentu. - To świadczy, że ludzie chcą rozliczenia z tamtym systemem i nie akceptują takich jak Litwin, którzy nieustannie zmieniali fronty - mówi Fesenko. - Jednak prawdziwa wymiana elit niestety nie nastąpiła. Połowa dawnych deputowanych znowu dostała się do parlamentu.

Ukraińscy posłowie nie słyną z pracowitości. W ubiegłym roku, jak wyliczył tygodnik "Komentarii", przyjęli (po odliczeniu uchwał, poprawek w starych ustawach i ustaw okołobudżetowych) raptem 20 zupełnie nowych praw. Politolog Wiktor Nebożenko z centrum socjologicznego "Ukraiński Barometr" ironizuje: - Po prostu pracować w służbie państwa jest ciężko. Naciskanie guzików wyczerpuje, szczególnie pod koniec tygodnia...

Fesenko zwraca uwagę, że nie nastąpił tak oczekiwany rozdział biznesu i polityki. Nie pomogła nawet zmiana ordynacji. Zamiast kupować głosy w jednomandatowych okręgach, biznesmeni kupowali miejsca na listach.

To niepokoi, zwłaszcza że zmienił się system: z prezydenckiego na prezydencko-parlamentarny, co zwiększa odpowiedzialność posłów. - Ponad połowa deputowanych to ludzie powiązani z biznesem, nienauczeni zawodu polityka. Czeka nas sporo niespodzianek - mówi Nebożenko.

Twarze, nie programy

Jak bardzo ukraińska polityka przesiąknięta jest pieniędzmi, pokazał rozmach kampanii, w której nie ustalono limitu wydatków (formalnie, aby zniechęcić do lewego finansowania). Każda z trzech największych partii wydała od stu do stu kilkudziesięciu milionów dolarów. Przejrzystość i etyka w polityce i mediach nadal są marzeniem.

- Choć Majdan dał początek demokratyzacji, to nie wychował elit. Teraz znowu obrzucano się błotem, było wiele przypadków czarnej propagandy, w gazetach królowała dżynsa, czyli artykuły na zamówienie - komentuje Fesenko.

Cieszyć musi za to wysoka frekwencja: ponad 60 proc. - Ukraińcy wciąż mają nadzieję - komentuje politolog.

Niebezpieczeństwo polega na tym, że zwyciężają liderzy, a nie programy. To sprzyja populizmowi. Politycy nie mają odwagi mówić o trudnych reformach. Z drugiej strony, sympatii nie zdobyła żadna z grup radykalnych: ani blok Medwedczuka (głoszący hasła przeciw NATO i za jednością z Rosją, przez Wspólną Przestrzeń Gospodarczą i rosyjski jako drugi język państwowy), ani komunistka Natalia Witrenko.

A Kreml? Ten był względnie wstrzemięźliwy: oczywiście prowadził rozmowy z większością partii i wspierał Partię Regionów w zależnych od niej mediach, ale faworytem Rosji było ugrupowanie Witrenko. Jego mizerny wynik jest znamienny.

***

Lata muszą minąć, by na Ukrainie pojawiła się etyka w życiu publicznym. Zarówno mieszkańcy stolicy, jak i wschodu nie widzą nic dziwnego w tym, że politycy kupują dziennikarzy. "A wiecie, ile dziennikarze zarabiają?" - odpowiadają. W Ługańsku sympatycy Tymoszenko bronią polityka z jej partii, który kiedyś kierował ich województwem: - No kradł, ale połowę, a za resztę zbudował drogi. Niebiescy kradli wszystko.

Aleksij Panycz nie ma wątpliwości, że kraj nigdy nie oczyści się do końca: - Gdyby w Doniecku wsadzano wszystkich winnych mordów politycznych, przestępstw gospodarczych i fałszerstw wyborczych, nasz region zamieniłby się w jeden wielki łagier. Lepiej tego nie ruszać. Ważne, by się to nie powtarzało.

Z ukraińskiej polityki znika za to agresja. Dziennikarka Swietłana opowiada, jak obserwowała starszą kobietę, która na wiecu w Doniecku całowała portret Tymoszenko, gdy obok pijani górnicy skandowali "Majdanu już nie będzie".

- Wreszcie - mówi Swietłana - w tym kraju jest miejsce dla nas wszystkich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2006