Sprawa honoru

Pięć lat temu w Puszczy Białowieskiej czterdziestu młodych Białorusinów, dziewczyn i chłopców, założyło organizację. Nazwali ją "Żubr. Odtąd walczą z władzą w podobny sposób jak ich rówieśnicy z ukraińskiej organizacji "Pora ("już czas) czy gruzińskiej "Kmara ("dosyć): nie tylko wykorzystując nowoczesne środki komunikacji, ale także humor. W Gruzji i na Ukrainie się udało. Na Białorusi jeszcze nie.

13.03.2006

Czyta się kilka minut

Alieg Mietelica na sali sądowej /
Alieg Mietelica na sali sądowej /

Alieg radził: "Spotykajcie się z opozycją szybko. Jeszcze jesteśmy na wolności. Ale już za nami chodzą. Wczoraj byłem kilka godzin na komisariacie, niby że coś ukradłem. Niedługo pewnie mnie posadzą".

Alieg Mietelica mówił tak w sobotę. W czwartek już siedział. Dostał 15 dni "za chuligaństwo". Koordynatora "Żubrów", młodzieżowej organizacji walczącej o demokrację, władza się boi. On i jego przyjaciele mogliby przeszkodzić w "eleganckim zwycięstwie" prezydenta Łukaszenki.

To "Żubry" dały początek marzeniu o "dżinsowej rewolucji", która miałaby się odbyć na Białorusi i przynieść demokrację w kolorze chabrowym.

Było tak: kilka miesięcy temu, podczas demonstracji w centrum Mińska, milicja zabrała im flagę. Wtedy Nikita Sasim zdjął dżinsową koszulę, przywiązał do kija i uśmiechnięty zaczął nią powiewać. Pobili go. Wstrząśnienie mózgu, połamane żebra. Dziś Sasim jest bezpieczny. W ukryciu.

Ale to tylko cisza przed burzą. Sasim wyjdzie z kryjówki 19 marca, wyjdą też inni. Nie mają wątpliwości: zaczyna się. Reżim pęka, może powoli, ale pęka. W to wierzą.

Dowód wyczerpujący

Korytarz w sądzie. Razem z kilkunastoma "Żubrami" czekamy na rozprawę Aliega. Wreszcie wprowadzają go na salę. Widać, że noc w areszcie potrafi zmęczyć. Alieg jest blady, oczy podkrążone. Z uszu kazano mu wyciągnąć kolczyki.

Rozprawa nie trwa nawet godziny. Szopka. Akt oskarżenia: w dniu 16 lutego w centrum miasta Mietelica zachowywał się wulgarnie, zwyzywał starszą kobietę z dzieckiem, wymachiwał w jej stronę rękami, groził jej (w języku rosyjskim jest na to określenie: rugatsa matom, czyli "być wyjątkowo wulgarnym").

Alieg ma podczas rozprawy prawo głosu, sąd daje możliwość przedstawienia jego wersji. Ale nie idzie mu to. Jest zmęczony, kilkakrotnie prosi o powtórzenie pytania.

Opowiada, jak 16 marca stał ze świeczką na Prospekcie Skoryny. Brał udział w "Dniu Solidarności". - Było nas około dwustu osób, staliśmy w jednym rzędzie. To była pokojowa demonstracja. Mężczyźni w mundurach i po cywilnemu zaczęli nas rozpędzać. Dwóch ubranych na czarno zgarnęło mnie do autobusu, pełnego aresztowanych.

"Dzień Solidarności" obchodzony jest każdego szesnastego dnia miesiąca. Ludzie zbierają się w centrum miasta, najczęściej na Placu Październikowym. Zapalają świece, trzymają portrety zamordowanych polityków, dziennikarzy, a także zdjęcia więźniów politycznych. Chcą przywołać ich pamięć. Świece płoną też w oknach niektórych mieszkań.

Teraz na salę wchodzi kolejno dwóch świadków. To milicjanci, którzy mieli zatrzymać Aliega. Twierdzą, że aresztowali go w zupełnie innym miejscu.

Sędzina: - Zaprzecza więc pan, że tamtego dnia w centrum miasta miały miejsce legalne albo też nielegalne zgromadzenia publiczne?

Świadek: - Żadnych demonstracji wczoraj w Mińsku nie było. Żadnych ludzi ze świecami nie widziałem.

Widziało ich za to ze dwudziestu dziennikarzy z różnych krajów. Na placu był wśród nich Aleksander Atroszczenkau, rzecznik "Żubra". Biegał między swoimi a funkcjonariuszami specnazu i informował dziennikarzy, ilu "Żubrów" zatrzymano. Następnego dnia strony internetowe opublikują fotografie z demonstracji. A Alieg miał jeszcze w plecaku dwie świeczki z demonstracji. Da nam je w przerwie rozprawy "na pamiątkę".

Adwokat Aliega zwraca się do sądu: - Zeznania świadków i mojego klienta są ze sobą zupełnie sprzeczne. Mój klient twierdzi, że był na pokojowej demonstracji na Prospekcie Skoryny, a świadkowie, że awanturował się w zupełnie innej części miasta. Na Prospekcie Skoryny są przecież kamery wideo, można zwrócić się z prośbą do odpowiednich władz o udostępnienie nagrania z 16 lutego. Wtedy nie będzie wątpliwości.

Sędzina Ałła Igorewna Deminska ripostuje: - Zeznania dwóch świadków stanowią wyczerpujący materiał dowodowy. Skazuję Aliega Mietelicę na 15 dni aresztu.

To najwyższy wyrok, jaki można dostać za "chuligaństwo".

Alieg wstaje z ławki i głośno mówi: - Żywie Belarus'.

Przedstawienie dobiega końca. Aliega odwożą do aresztu, publiczność musi odczekać na sali kilka minut. Pilnuje nas trzech milicjantów. Dwóch nawet się uśmiecha. Wcześniej z Aliegiem zamienili kilka ciepłych słów.

Alieg odzyska wolność trzeciego marca. Tego samego dnia, gdy będzie szedł ulicą, przechodzący obok dwaj pijani mężczyźni nagle się wywrócą. Obok oczywiście będą stróże porządku, którzy zaświadczą, jak Alieg "pobił dwóch przechodniów". Znowu 15 dni.

Z więzienia Alieg przekaże przez swoją żonę informację, że próbowano go zwerbować, obiecywano mu 500 dolarów miesięcznie.

"156"

Władze nie chcą przyznać, że istnieje coś takiego jak opozycja. Dlatego za rozdawanie ulotek wsadzają do więzienia z artykułu 156 kodeksu karnego ("chuligaństwo"), a nie za nielegalną działalność polityczną.

Rozdawanie ulotek - to "zaśmiecanie terenu".

Wiązanie niebieskich dżinsowych wstążek na drzewach - to "niszczenie zieleni".

Przed 19 marca areszty zapełniają się "chuliganami".

Nikoła: - W 2004 r. było referendum, które miało zaważyć o możliwości ubiegania się przez Łukaszenkę po raz trzeci o prezydenturę. Wyszedłem z domu zagłosować. KGB na mnie czekało. Wyjęli kodeks karny. Palcem pokazali kolejno kilka artykułów i zapytali, który chcę dostać. Powiedziałem, żeby wsadzali, za co chcą, to będzie na ich sumieniu. Wybrali "156".

Nikoła dwukrotnie został wyrzucony z uczelni; pracę tracił cztery razy. Oczywiście, nigdy nie chodziło o politykę, ale o "przepisy administracyjne". Studenta łatwo nie dopuścić do egzaminu albo udowodnić mu, że nie umie i oblać.

Nikoła pogodził się już z tym, że nie znajdzie stałej pracy. Żyje z dnia na dzień.

Teraz, przed wyborami, śpi po kilka godzin na dobę. Mówi, że idzie wojna z reżimem. Więc przygotowuje się do wojny.

Opowiada: - Staram się chronić matkę i dziewczynę. Nie mówię, czym się zajmuję. Choć i tak wiedzą. Kilka razy wzywano mamę w pracy na dywanik. Mówili jej, że jak syn nie przestanie, to ją wyrzucą z zababranymi papierami.

Póki co, mama pracuje. Ale jak ją zwolnią, ciężko jej będzie przeżyć. Nikoła liczy, że pomoże białoruska biurokracja: zwolnienie z pracy to wypełnienie i podpisanie kilku papierów, wstawianie pieczątek. Poza tym od decyzji o zwolnieniu można się odwoływać. Sprawa może utknąć pomiędzy urzędami, co dla pracodawcy zawsze jest niewygodne.

Telefon

W ostatnim czasie Alieg niemal codziennie jest brany na komisariat. Kiedyś umówiliśmy się z nim przez telefon komórkowy. Ledwo się spotkaliśmy, a spod ziemi wyrosło dwóch drągali ze specnazu, powiadamiając nas, że odpowiadamy rysopisom poszukiwanych złodziei. Chcieli Aliega zabrać na komisariat. Chyba pomogły nasze dziennikarskie akredytacje: przetrzepali tylko plecaki i puścili.

Na Aliegu spoczywa odpowiedzialność. Jest jednym z twórców organizacji. W 2001 r. był w Puszczy Białowieskiej wśród 40 osób, które dały początek "Żubrowi". Formalnego lidera organizacja nie ma. Podzielona jest na kilkudziesięcioosobowe grupy, nad każdą czuwa koordynator. Czy jest ktoś ponad? Nie dowiemy się.

Alieg: - Jest kilka pytań, które dziennikarze zadają zawsze. Skąd macie te naklejki? Skąd pieniądze? Kto jest na samej górze? Powiem tylko, że jest gość, który wymyślił nazwę. Ukrywa się.

Alieg też żyje trochę w ukryciu. Domyśla się, że jego telefon komórkowy jest podsłuchiwany. Kiedy rozmawia o rzeczach ważnych, wyłącza go i wyciąga baterię. Rozmawiając, porozumiewa się szyfrem: miejsce spotkania: "tam, gdzie zawsze". Niewinne umawianie się na imprezę może być uzgadnianiem szczegółów akcji.

Telefon komórkowy jest bronią obosieczną. Pozwala szybko się komunikować, ale dla KGB może być także źródłem informacji.

Alieg opowiadał nam: - Zatrzymali mnie kilka dni temu. W kieszeni miałem namiary na nowych ludzi, którzy do nas wstąpili. Przesłuchiwali mnie, a ja darłem pod stołem tę kartkę na strzępy. Mamy taką umowę, że podając numer telefonu wpisujemy nie imię i nazwisko, tylko ksywę, a którąś z cyfr zmieniamy. Ci młodzi o tym nie wiedzieli i ich namiary dostałyby się w łapy milicji.

- Ważne, żeby człowiek zatrzymany nie został sam. Potrzebuje opieki przyjaciół. Jeśli czuje się sam, to go złamią, namówią na współpracę. Więc każdy z uwięzionych to dla nas bohater. Kiedy wychodzi, czekamy z cukierkami i szampanem - mówi Nikoła.

Skoki na asfalcie

Kiedy pierwsze takie graffiti - napis "Żubr" i rysunek przygotowującego się do skoku króla puszczy - zaczęły pojawiać się na ulicach miast, nikt nie wiedział, o co chodzi. Czy to chuligaństwo? Czy za tym coś stoi? Dlaczego żubr?

Sprawą zaczęli interesować się dziennikarze. Nie wiedzieli, dlaczego o usuwanie malowideł z murów troszczą się nie tylko służby porządkowe, ale i specjalne.

W lutym 2001 r. dotarła do żurnalistów informacja: - Serdecznie zapraszamy Państwa do parku miejskiego, pod "pomnik chłopca z granatem", na konferencję prasową nowego typu.

Dziennikarze nie wiedzieli, kto zaprasza i dlaczego, ale przyszli. O ustalonej godzinie czekali pod pomnikiem. Nie zauważyli, kiedy pojawił się i kiedy znikł w krzakach młody chłopak. Zdążyli tylko usłyszeć i zanotować, co miał do powiedzenia. Mówił głosem zdecydowanym, pociągając przy tym nosem: "Opór wobec reżimu będzie narastać! Dyktatura runie! Białoruś będzie wolna!". Na koniec wykrzyczał, że należy do ruchu sprzeciwu "Żubr".

Jedna z gazet odnotowała, że spotkanie było najdziwniejszą akcją ostatniego dziesięciolecia. Dziennikarze nie wiedzieli jeszcze, jakie dziwniejsze akcje szykuje "Żubr".

"Konferencja" w parku odbyła się miesiąc po powstaniu "Żubra". Kiedy w Puszczy Białowieskiej zakładali organizację, trzymały mrozy. Marzyli o odwilży w przyrodzie i w życiu.

Alieg Mietelica: - Dyktatura robiła się coraz silniejsza. W kraju zaczynało brakować tlenu. Każdy z nas miał za sobą jakieś doświadczenie w walce z reżimem. Wcześniej działaliśmy w różnych partiach, organizacjach. Wiedzieliśmy, że Białorusi potrzeba czegoś nowego.

Coś nowego - to była walka z dyktaturą za pomocą śmiechu. Szokowanie przez happeningi. Dla młodych Białorusinów ich kraj zrobił się szary, bez wyrazu. Większość, w tym inteligencja, podporządkowała się państwu.

Młodzież z "Żubra" wymarzyła sobie, że przebudzi Białorusinów z lunatycznego snu. Za pomocą napisów na murach zaczęli zadawać niewygodne dla władzy pytania: "Gdzie Zawadzki?", "Gdzie Hanczar?", "Gdzie Zacharenko?". Pojawiające się nazwiska zamordowanych oponentów prezydenta niepokoiły władze i KGB.

Wiosną 2001 r. w mińskim parku Gorkiego ludzie z "Żubra" zorganizowali happening pod hasłem "Ostateczna diagnoza". Spacerującym wręczali gazetę "Nasza Swoboda", w której wydrukowano słynne już orzeczenie pewnego doktora psychiatrii, który (po ucieczce z kraju na Zachód) stwierdził na podstawie obserwacji Aleksandra Łukaszenki, że głowa państwa przejawia objawy psychopatii. Chwilę potem w parku pojawiła się grupa chłopców w maskach przypominających surową twarz Łukaszenki. Ustawili się w kolejce i podchodzili do pielęgniarki, która badając ich stwierdzała, że nadają się do leczenia zamkniętego. Chłopców-przebierańców krzyczących "Nie ruszajcie mnie, nie skończyła się moja kadencja" łapali pod ręce pielęgniarze i wyprowadzali. Po tej akcji prezydent wydał dekret zabraniający noszenia masek podczas manifestacji.

Kolejny happening był więc bez masek, ale z czytelnym przesłaniem: konkurs skoków narciarskich, jazdy na nartach i hokej na asfalcie. To ulubione dyscypliny sportowe prezydenta.

Happening zakończył się aresztowaniem 38 uczestników.

Nagranie

Udział w happeningach albo malowanie haseł i graffiti na murach wymaga odwagi.

Strona internetowa "Żubrów" codziennie informuje o aresztowaniach. Nikoła: - Przed wyborami posadzą pewnie wszystkich aktywnych działaczy.

Z "Żubrami" umawiamy się po szóstej rano na stacji metra. Jest ciemno, zaspani ludzie jadą do pracy. Alena, Anton, Nikoła i Aleksander zaplanowali rastriażkę na wiadukcie niedaleko dworca głównego. W torbie Anton ukrywa białe płótno, które za chwilę rozwieszą na moście nad ruchliwą ulicą. Na płótnie napis: Dostał! ("przejadł się").

Wbiegają na most, wyciągają płótno, rozwieszają i w nogi. Nie złapała ich milicja, są szczęśliwi. Znów się udało. Widzą, jak kierowcy przemykających dołem samochodów podnoszą głowy, czytają napis. Wiedzą, że chodzi o 12-letnie rządy Łukaszenki. Czasem któryś zatrąbi z aprobatą albo zamiga światłami.

Mińskie mieszkanie. Siedzimy w kuchni, "Żubry" częstują herbatą, odpalamy papierosy.

Nikoła: - Razem z wyborami prezydenckimi zbliża się decydująca bitwa. Tak, jestem rewolucjonistą. A dla naszych służb specjalnych jestem chuliganem, narkomanem, terrorystą. Tak przedstawiło mnie KGB mojej dziewczynie, kiedy chciało zwerbować ją do współpracy, a mnie wsadzić.

Rok temu dziewczyna Nikoły, malarka, odebrała telefon. Miły męski głos powiedział: "Jestem zainteresowany kupnem pani obrazu, spotkajmy się dziś u mnie w mieszkaniu". I podał adres.

Poszła na spotkanie. Pod blokiem kręciło się dwóch mężczyzn. Przedstawili się: "Jesteśmy funkcjonariuszami KGB, to my dzwoniliśmy, chcemy porozmawiać. Wejdźmy do środka".

Posadzili ją na kanapie i zaczęli przesłuchiwać. Najpierw spokojnie. Czy wie, z kim się spotyka? Nikoła to przestępca, bardzo zły człowiek, my chcemy panią chronić... Wstała, chciała wyjść. Zaczęli grozić. Albo zacznie współpracować, albo rozgłoszą, że Nikoła ją zgwałcił. Albo zadzwonią do jej rodziców i powiedzą, że się prostytuuje. Że ma w domu narkotyki.

Nie odpowiedziała na żadne pytanie. Milczała. Wtedy wyciągnęli dyktafon i puścili taśmę. Kiedy usłyszała nagranie, zakręciło jej się w głowie. To był zapis ich prywatnego życia: rozmowy w domu, intymność.

Nikoła: - Okazało się, że podsłuchują nas już chyba ponad rok. O wszystkim powiadomiłem niezależne media, bo naszą jedyną ochroną jest rozgłos. Dla KGB osoba, o której robi się głośno, jest spalona i bezużyteczna jako ewentualny donosiciel. Jednak ludzie rzadko mają odwagę sprawę nagłaśniać. Przeciwnie, dają się zastraszyć. No i zgadzają się współpracować.

Dyscyplina

Władza przedstawia ich jako przestępców, narkomanów. Według obowiązującej propagandy opłaca ich rząd USA albo Fundacja Sorosa, która przysyła im telefony komórkowe, laptopy, drukarki, i w ten sposób Amerykanie organizują przewrót na Białorusi.

Telewizja białoruska wyemitowała program o "Żubrach": sfilmowano kilku chłopaków, przyłapanych w prywatnym mieszkaniu z narkotykami. Ze smutnymi minami pokazywali ukryte pod bluzami koszulki z napisem "Wszystko ch...". Lektor komentował, że tak wygląda opozycja młodzieżowa. Zaćpana, pijana, bez wartości.

Pytamy, czy widzieli film. Aleksander: - Śmiać mi się chciało, to było żenujące. Żaden z tych chłopaków na filmie nie miał nic wspólnego z "Żubrami".

Nikoła: - Oczywiście lubimy kino, imprezy. Napić się wódki, pogadać. Gdyby mówili, że jesteśmy elegancikami w garniturach, z aktówką pod pachą, wtedy by kłamali.

"Żubry" mogłyby, jak inne organizacje, jeździć na Zachód na konferencje, seminaria. Ale nie mają o tego typu imprezach dobrego zdania. Alieg: - Mnie wystarczy spray i ulotki. Większość naszych organizacji zaczyna od wyborów prezesa, drukowania wizytówek i pisania podań o zagraniczne granty.

Alieg, gdy rozmawialiśmy z nim przed aresztowaniem, przekonywał, że wbrew imprezowej legendzie w "Żubrach" panuje dyscyplina. Wiedzą, że mogą głupio wpaść np. po pijanemu. Władza na to czeka. Dlatego Alieg po trzech piwach mówi "dość".

- Kiedy musimy odreagować, jedziemy za miasto. Na łono przyrody - mruga.

Dyscyplina polega też na tym, że gdy koordynator zleca jakieś zadanie, rastriażkę albo graffiti, to oczywiście możesz odmówić. Ale jeśli odmówisz drugi raz, trzeci, to już nieprędko cię poproszą. Wypadasz.

Nikoła: - Zanim zostaniesz "Żubrem", musisz wykonać kilka zadań. Jeśli się sprawdzisz, składasz przysięgę na biało-czerwono-białą flagę.

To flaga niepodległej Białorusi, dziś zakazana.

Aleksander, informatyk: - Mnie akcje zawsze napędzały. To adrenalina.

Aleksander ma 20 lat. Do organizacji wstąpił w 2001 r. Najśmieszniejszą rzecz zrobił trzy lata później: - To było podczas referendum w 2004 r. Poszedłem do komisji liczącej głosy i wręczyłem im książkę, której autorzy, dziennikarze, piszą, że Łukaszenka to sowchozowy głupek i nie do końca zdrowy człowiek. Nie zapomnę min tych starszych pań. Odsiedziałem 15 dni "za chuligaństwo". Ale warto było.

Potem dodaje: - Internet jest dla nas ostatnią oazą wolnego słowa. Choć jak chcą, to i tak zablokują stronę.

Strona internetowa "Żubra" to jedna z lepiej prowadzonych stron białoruskiej opozycji. Dziennie podawanych jest kilkadziesiąt informacji. Każdy sukces i każde aresztowanie nie może przejść bez echa. Gdy aresztowano Aliega, "Żubry" opublikowały w internecie numery telefonów funkcjonariuszy, którzy uczestniczyli w jego zatrzymaniu.

Pora na "Żubra"

Rewolucjonista rozpoczyna dzień o brzasku, od jakiejś akcji. Rastriażki, pisanie na murach haseł: "Dostał!", "Chotim nowogo!". Rozdawanie "produkcji": ulotek, gazet, naklejanie wlepek. Co kilka dni spotyka się ze swoim koordynatorem w "punkcie kontaktowym". To może być mieszkanie, jak to, do którego po rastriażce prowadzi nas Nikoła: - Wynajmujemy je, to lokum na dziś, jutro. Planujemy tu akcje, przechowujemy materiały. Wiemy, że mogą nas wyśledzić i że może się okazać spalone. Za dużo osób zna jego adres. Za to adresów mieszkań, w których śpimy, nie podajemy nikomu. Na pewno nie dziennikarzom. Obcokrajowcy ciągną za sobą ogon.

Na ścianie "punktu kontaktowego" wisi mapa miasta. Zaznaczono na niej miejsca, w których warto przeprowadzić akcje.

Z zazdrością patrzą na sukcesy serbskiego "Otporu", gruzińskiej "Kmary" czy ukraińskiej "Pory". Tamci już zwyciężyli. Dziś "Pora" wspiera "Żubra".

Alieg: - Właściwie to spłacają dług. Bo tak naprawdę, gdy oni szykowali się do walki z Kuczmą w 2004 r., myśmy już mieli parę lat doświadczeń. To nasi trenerzy jeździli do Kijowa szkolić ukraińskich rewolucjonistów.

Ale inspirują ich nie tylko sukcesy rówieśników, którzy podobnie jak oni są "dziećmi" epoki komórek i internetu. Jako wzór przytaczają też podziemną "Solidarność". Bo liczy się nie tylko technika, ale i duch.

Koordynator grupy musi mieć cechy lidera, przyciągać ludzi, dbać o ich bezpieczeństwo. To on co kilka dni załatwia "produkcję". Dostarcza ją podopiecznym i sprawdza, czy ją rozdali. Większość z uczestników ruchu zna tylko swojego koordynatora: tak jest bezpieczniej, na wypadek aresztowania. - W razie przesłuchania nikogo nie wsypię - mówi Anton.

Nikoła: - Kiedyś zatrzymywali mnie sześć razy jednego dnia. Rozdawałem gazety, brali mnie na komisariat i je konfiskowali, a ja wracałem z nową porcją.

Z milicjantami bywa różnie. Często są w podobnym co "Żubry" wieku. Czasem myślą podobnie. "Żubrom" zależy, żeby milicja była po ich stronie. Dlatego w kieszeni mają przy sobie małą karteczkę-odezwę [patrz ramka - red.] z apelem do funkcjonariuszy.

- Wielu z nich to sługusy, którym nawet nie chce się nas ścigać. Ale niektórzy są po naszej stronie - mówi Aleksander. - Kiedyś rozdawałem ulotki. Podchodzi do mnie patrol i milicjanci proszą: idź do innej dzielnicy, bo będziemy musieli cię przymknąć. No to idę, a tam znów podchodzą inni i mówią: słuchaj, idź gdzieś indziej, nie chcemy cię wsadzać.

Ulubiona historia Aleksandra i Nikoły to ta o haśle na murze, które namalowali tak, że pół napisu "Żubr" przypadło na jedną dzielnicę, a drugie pół na drugą. Dzielnicowy przyjechał i zamazał napis, ale tylko na swojej części. Literki "br" widniały na murze jeszcze przez kilka godzin.

***

Aleksander: - W naszym kraju musisz dokonać wyboru. Mężczyzna, który widzi, że ktoś bije kobietę, i nie stanie w jej obronie, traci honor. Podobnie jest tutaj: widzisz, że gwałcą twój kraj, i musisz go bronić jak ukochanej kobiety.

Walka pewnie nie skończy się 19 marca. Ale zapewniają, że się nie poddadzą. Nie przypadkiem wybrali za symbol żubra, upartego króla puszczy.

Alieg: - Tak naprawdę to już wygraliśmy.

W momencie, kiedy przestajesz bać się więzienia, wygrywasz. My przestaliśmy się bać. My już jesteśmy wolni.

---ramka 415967|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Nowa Europa Wschodnia (12/2006)