Zachód słońca

Czas, który pozostał... Czym go wypełnić? Komu poświęcić? Sobie czy innym? Wykorzystać do maksimum, używając życia bez ograniczeń? Mocować się ze światem czy raczej pogodzić się z nim na dobre?.

06.02.2006

Czyta się kilka minut

Melvil Poupaud (Romain) i Jeanne Moreau (babka) /
Melvil Poupaud (Romain) i Jeanne Moreau (babka) /

Romain jest młodym gejem, który dowiaduje się, że jest chory na raka i najprawdopodobniej niedługo umrze. Odmawia jednak poddania się chemioterapii, nie wierzy w żaden cud. Do choroby ma stosunek arogancki, ale kryją się pod tym rezygnacja i cicha rozpacz. Porzuca prestiżową pracę (jest wziętym fotografikiem mody), rozstaje się z kochankiem, o chorobie nie powiadamia nawet najbliższych. Jedynie babcia, która o życiu mówi już tylko w czasie przeszłym, stanie się powiernicą jego sekretu. W postać staruszki wciela się legendarna Jeanne Moreau, coraz bardziej zachrypnięta, z twarzą, na której tak wyraźnie odcisnęło się minione życie - tyleż bujne, co tragiczne.

François Ozon nakręcił bodaj najbardziej osobisty ze swych filmów. 38-letni reżyser dał się poznać dotychczas jako subtelny i przewrotny zarazem badacz zawiłości ludzkiej psyche ("Pod piaskiem", "Basen",

"5 x 2"), jako brawurowy żongler konwencjami kina popularnego ("Sitcom", "Osiem kobiet"), jako twórca niewstydzący się swej homoseksualnej orientacji, a zarazem przyjaciel kobiet (w jego filmach grywały największe diwy kina nie tylko francuskiego, jak Charlotte Rampling, Catherine Deneuve czy Emmanuelle Béart). W najnowszym filmie obsadza w głównej roli aktora, którego fizyczne podobieństwo każe uznać za rodzaj reżyserskiego porte parole.

Romain również pracuje w show businessie. Fotografuje wyłącznie ludzi pięknych i anorektycznie szczupłych - ani się spostrzeże, jak sam stanie się ich chorobliwą karykaturą. Młody aktor przeistacza się niepostrzeżenie z przystojniaka i króla życia w chodzący cień. Ogolona głowa upodabnia go do więźnia, który przeszedł piekło, choć wydawać by się mogło, że najgorsze dopiero przed nim.

Ozon weryfikuje sprawdzone recepty na film o nieuleczalnie chorym. Tak, piekłem Romaina nie jest wcale jego choroba, ale dotychczasowe życie - szybkie, skupione wyłącznie na sobie, zastępujące miłość doraźną przyjemnością. Podczas rodzinnej sprzeczki usłyszy z ust siostry bolesny zarzut: fotograf magazynu "Vogue" jakoś nigdy nie znalazł czasu, by zrobić zdjęcia małym siostrzeńcom. Widać nie byli dość fotogeniczni. Spodziewamy się, że wiadomość o chorobie spowoduje w Romainie jakieś radykalne przewartościowanie. Ale on wcale nie zamierza czegokolwiek naprawiać. Przynajmniej nie od razu. Na wieść o rychłej śmierci staje się jeszcze bardziej egoistyczny, jeszcze mocniej rani najbliższych. Jakby chciał im zaoszczędzić przyszłego cierpienia.

Jednocześnie Ozon pokazuje, jak jego bohater niezdarnie próbuje chwytać się życia. Odwiedza gejowski klub sado-maso, flirtuje z nieśmiałą kelnerką, szuka kontaktu z ojcem. Niegdyś aktywny i otoczony ludźmi, dryfuje teraz samotnie, osaczany przez wspomnienia arkadyjskiego dzieciństwa. Figlarny chłopczyk z bujną czupryną stanie się głównym towarzyszem jego bezcelowej wędrówki. Czy to przypadek, że spotka go, poszukując ukojenia w pustawym kościele? Co może oznaczać scena, w której mały Romain siusia do wody święconej, a w chwilę potem oglądamy jego pierwszy homoseksualny pocałunek?

Film Ozona nie stroni od niepokojących odniesień religijnych. Niecodzienna propozycja ze strony kelnerki i jej męża, brzmiąca zrazu jak perwersyjny żart, przyniesie nieoczekiwane, oczyszczające efekty. Nawet scena seksu w tanim hoteliku, dosadna, nieupiększająca niczego, zdaje się jednocześnie żałosna i wzniosła. Ma w sobie coś z bluźnierczej ofiary - jedynej, na jaką w tym momencie stać bohatera.

Wspaniały finał nakręcony nad morzem - wyraźny ukłon w stronę "Śmierci w Wenecji" Viscontiego - nie pozostawia wątpliwości, że w filmie toczy się gra o stawkę najwyższą. Oto na sam koniec Ozon funduje nam wizualno-muzyczny poemat o duszy, która w ostatnich drgnieniach życia nie opuszcza ciała, ale właśnie teraz powraca do niego z wygnania. Scena ta, rozciągnięta w czasie, nakręcona bez słów, w kilku zaledwie długich ujęciach, zilustrowana muzyką Arvo Pärta, tchnie dziwnym spokojem. Pustoszejąca plaża, krwawy zachód słońca, fale uderzające o brzeg jednostajnym rytmem - to jedno z najpiękniejszych filmowych requiem ostatnich lat.

Film Ozona jest także subtelnym dyskursem o fotografii. Oglądając przemianę bohatera, łatwo dostrzec, jak zmienia się przy tym jego stosunek do fotograficznego medium, z którym związał dotychczasowe życie. Z początku aparat jest dla Romaina bezdusznym narzędziem pracy, źródłem zawodowego sukcesu, maszyną, która służy wypromowaniu towarów na sprzedaż. Dopiero w obliczu choroby, gdy studiuje z babcią rodzinny album, budzą się w nim czułość i bezinteresowność, które każą mu zobaczyć w drugim człowieku coś więcej niż fotografowany obiekt.

Kiedy widzimy, jak kadruje śpiącego kochanka, który za chwilę odejdzie od niego na zawsze, zastanawiamy się, ile w tym jeszcze zawodowej rutyny, a ile już rozpaczliwej potrzeby zatrzymania rozsypującego się świata. Podobnych wątpliwości nie pozostawia nam wzruszająca scena, w której Romain podgląda w parku siostrę i bawiących się siostrzeńców - niezdolny do bezpośredniego kontaktu, robi im z ukrycia ostatnie zdjęcia.

"Czas, który pozostał" przełamuje także tabu fizycznej bliskości. Umierający Romain nie znajduje już ukojenia w seksie. Szuka bliskości, również tej cielesnej, ale pozbawionej seksualnych aluzji. Znajduje ją, przytulając się pod kołdrą do babci - jak bywało za dawnych szczenięcych lat, albo dotykając twarzy ojca, z którym nigdy nie był w stanie zdobyć się na osobisty ton. Widok kobiety karmiącej piersią dziecko przypomina o czymś bezpowrotnie utraconym. O poczuciu mitycznej pełni, której próżno szukał w ramionach kochanków.

Ozon, duchowy spadkobierca Fassbindera i Bergmana, opisuje przemianę bohatera tak, jakby budził się on do życia dopiero wraz ze zbliżającą się śmiercią. Im bliżej końca, tym łatwiej nam dostrzec w nim człowieka - choć nie dane nam będzie oglądać spektakularnych nawróceń. Reżyser opowiada o umieraniu szeptem, ale bez ściśniętego gardła. Śmierć jest dla Romaina czymś bliskim i nieuchronnym, lecz ta świadomość zamiast go przytłaczać - uwalnia.

"CZAS, KTÓRY POZOSTAŁ" ("Le temps qui reste"), scen. i reż.: François Ozon, zdj.: Jeanne Lapoirie, muz.: Valentin Silvestrov oraz utwory Arvo Pärta i Marca-Antoine`a Charpentiera, wyst.: Melvil Poupaud, Jeanne Moreau, Valeria Bruni-Tedeschi, Daniel Duval, Marie Rivičre, Christian Sengewald i inni. Prod.: Francja 2005. Dystryb.: Gutek Film. W kinach od 10 lutego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2006