Zabawa z tamtych lat

Przed wojną tańczono tu tango, w latach 50. grano swing i jazz, potem pojawił się striptiz. Dzisiaj „Feniks”, ostatni taki klub w mieście, odmładza klientelę.

02.02.2015

Czyta się kilka minut

Po lewej: tańce w klubie „Feniks” (2011), po prawej: remont elewacji (1941). / Fot. Wojciech Matusik, Theuergarten Ewald / NAC
Po lewej: tańce w klubie „Feniks” (2011), po prawej: remont elewacji (1941). / Fot. Wojciech Matusik, Theuergarten Ewald / NAC

Na początku był parkan.

Kiedyś miał tu powstać najpiękniejszy w Krakowie hotel – w 1914 r. wyburzono pod niego trzy średniowieczne kamienice. Przyszła jednak Wielka Wojna i pusty plac na rogu Rynku Głównego i ul. św. Jana ogrodzono płotem.

– Od razu zamienił się w tablicę ogłoszeń. Zaginione psy, koty i mężowie, obrazy do sprzedania – opowiada historyk i badacz dziejów Krakowa prof. Andrzej Chwalba. – Na zdjęciach z tamtych lat zawsze stoi tu tłum ludzi.

Pod koniec wojny na płocie zaroiło się od karykatur „Wilusia”, czyli cesarza Wilhelma II, ulubionej postaci krakowskiego kabaretu. Prof. Chwalba: – Legioniści wieszali na parkanie ordery od państw centralnych. Obok przemawiali politycy.

To miejsce miało już takie zostać na zawsze: trochę salon, trochę kabaret.

Bez marynarek

Sto lat później do środka zaprasza selekcjonerka: – Mamy dziś wesele, ale wejść można, 20 zł od osoby.

Nowe eleganckie wejście z czerwonym dywanem to jedyna zmiana, jaką w ostatnim czasie wprowadził tu właściciel klubu „Feniks”, działającego od 75 lat w tej kamienicy. Obita przyblakłym czerwonym płótnem klatka schodowa, na piętrze po lewej od schodów szatnia, na wprost – dwie sale dla gości. W głównej panuje półmrok, przerywany światłem kolorowych reflektorów i kuli dyskotekowej. Na środku, obok podwyższenia dla muzyków – parkiet. Pod ścianami, obitymi czerwoną skórą, stoliki. I sofy ze sprężynami, takie, które w peerelowskich mieszkaniach szybko się kurzyły. W „Feniksie” zakurzone nie są.

– Trwa tu zabawa w stylu z tamtych lat, jest zespół na żywo i didżej – kto co lubi, klientowi nie może się znudzić – mówi właściciel. – Nasi goście czują się tu swobodnie, bez ociągania wychodzą na parkiet. Atmosfera jest luźna, panowie szybko ściągają marynarki.

Jest sobota, późny wieczór i w „Feniksie” rzeczywiście trwa wesele, a przy dwóch stolikach jeszcze czyjeś urodziny. O północy tańce ustają, na podwyższenie wkracza gwiazda klubu, piosenkarz Andrzej Dzielski. Występuje tu tylko raz w tygodniu, przez kilkanaście minut. Pierwszą piosenkę śpiewa dla panny młodej. Drugą – jubilatce. Gdy kończy, z głośników rozbrzmiewa „Ona tańczy dla mnie”. Goście z wszystkich imprez mieszają się na parkiecie.

Zasłony w wysokich, podłużnych oknach odcinają „Feniksa” od konserwatywnego Krakowa – tego, który tuż przed II wojną światową tak zacięcie walczył, aby na miejscu dawnego parkanu nie powstało, Boże broń, nic kontrowersyjnego.

Nieszczęścia klimatyzacji

Towarzystwo Ubezpieczeniowe „Feniks” dbało nie tylko o prestiżowe lokalizacje swoich inwestycji, ale też o ich nowoczesną formę. Do budowy kamienicy na rogu Rynku i św. Jana zaangażowało gwiazdę architektury: Adolfa Szyszko-Bohusza. A ten swoim odważnym modernistycznym projektem rzucił wyzwanie miastu, które debatowało zwykle, czy nowe budynki w obrębie Starego Miasta mają być neorenesansowe czy raczej – neogotyckie.

Prof. Chwalba: – Gazety publikowały projekty, trwała debata, o jaką dziś byłoby trudno. Modernistyczne projekty zawsze stanowiły intelektualne prowokacje. Ale żaden nie wywołał takiej histerii, jak „Feniks”.

Budowa, którą zakończono w 1932 r., wisiała na włosku. – Protestowali historycy sztuki, architekci, urbaniści – mówi prof. Chwalba. – Szczęśliwie Szyszko-Bohusz miał politycznych przyjaciół. Na „ty” był nawet z Ignacym Mościckim.

Prezydent interweniował – i tak „Feniks” powstał z gruzów. W budynku znajdowały się pierwsze w Krakowie mieszkania z klimatyzacją. Przeciwnicy budowy argumentowali, że nowy wynalazek hałasuje, powoduje choroby i sprowadzi na miasto nieszczęścia.

Lokal na pierwszym piętrze powstał w 1938 r. W czasie II wojny był dostępny tylko dla Niemców. Rozebrano odważną, kominową attykę, która zbyt odstawała od architektury III Rzeszy. Czasy prawdziwej sławy „Feniksa” miały dopiero nadejść.

Badylarze i bezpieczniacy

Rok 1945. Kraków jest węzłem przesiadkowym repatriantów, przytułkiem dla powracających z wygnania, uciekinierów ze spalonej Warszawy i dawnych ziemian – a także jedną wielką tandetą. Miasto żebrze i tańczy, handluje i pije na umór, miesza wszelkie porządki.

Pisarz i krytyk Henryk Vogler wspominał w pamiętniku „Autoportret z pamięci”, że conocnym rytuałem w „Feniksie” było uroczyste wykonanie przeboju „Warszawo ty moja, Warszawo”, „który piosenkarze orkiestr jazzowych śpiewali do mikrofonu załamującym się głosem, wyciskając patriotyczne łzy z oczu dancingowych gości”. Orkiestry w lokalach grywały też „Czerwone maki na Monte Cassino” i „Serce w plecaku” – wtedy stawano na baczność i śpiewano chórem. „Czasem – wspomina Vogler – ktoś próbował przy dźwiękach tych melodii ruszać do tańca. Spotykało się to z powszechnym oburzeniem i dawało niekiedy powód do ogólnej bijatyki”.

W „Feniksie” życie zaczynało się pod wieczór. Roiło się od „gotowych w każdej chwili do wykonywania wszelkiego rodzaju ewolucji pań i panienek, z którymi pląsało się zresztą ochoczo, od czasu do czasu”. Najważniejszy był „zapach i szum alkoholu”, który zza baru w wąskim przejściu za podestem dla orkiestry serwowała niestrudzenie „młodziutka, wysoka, piękna, bystra blondynka (…) posłuszna nieznacznym skinieniom wskazującego palca mężczyzn”, kierowanego w dół, na puste kieliszki. Była to Irena Dziedzic.

W „Feniksie” zaczęli bywać żołnierze KBW, bezpieczniacy i milicjanci. – Działał tam stały punkt obserwacyjny, ponieważ – obok Hotelu Francuskiego – „Feniks” stanowił jedno z miejsc, gdzie bywali obcokrajowcy – tłumaczy prof. Chwalba. Przychodzili tam też pisarze i poeci z Domu Literatów. Jak wspomina Vogler, najpierw pojawiali się redaktorzy, witani ukłonami kelnerów („i zanurzaliśmy się od razu w swoistą rzeczywistość odseparowaną od świata zewnętrznego grubymi zasłonami”), po przedstawieniach dołączali aktorzy ze Słowackiego, Starego czy teatru Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, tudzież przedstawiciele środowisk, których nijak nie dało się zaklasyfikować do inteligencji – szczęśliwie alkohol działał „uniwersalizująco i demokratycznie”.

„Feniks” uniwersalizował przez cały PRL: ubecy pili obok literatów, badylarzy i prywaciarzy, którzy przychodzili zadać szyku. W latach 70. i 80. swoje seminaria na tutejszych czerwonych sofach prowadził prof. Wacław Felczak – historyk, wybitny znawca tematyki węgierskiej, w czasie II wojny kurier rządu na uchodźstwie, a potem stalinowski więzień; zaś przy barze worki z pieniędzmi rozsupływały handlujące walutą koniki z rogu św. Jana. Miały się tu niebawem ulokować studenckie kabarety z Janem Pietrzakiem, a na wódkę i śledzika przybywały całe autokary wycieczek z Jugosławii.

Prawdziwa milonga

Dziś, we wtorkowy wieczór, znów słychać muzykę z Jugosławii. Na parkiecie tańczy starsza para. Pan w krawacie, pani w kapeluszu. Za chwilę wrócą na miejsca, kelner doniesie czerwonego wina. Ona weźmie do ręki wachlarz, zasłonią się nim. I pocałują. A potem, gdy zabrzmi Seweryn Krajewski, znów wyjdą na parkiet.

– „Feniks” będzie nadal działał w niezmienionej formie – zapowiada właściciel klubu. I wylicza trzy powody: – Po pierwsze, to się sprawdza. Po drugie, to ostatni taki lokal w mieście. Po trzecie: trzeba przecież podtrzymywać tradycję.

Do tej pory „Feniksa” kojarzono ze starszymi klientami. Ale od pewnego czasu większość stanowią goście w wieku 30–40 lat. Właściciel tłumaczy: – Na początku podchodzą do atmosfery w naszym lokalu z dystansem, ale szybko zastępuje go ciekawość. Zwykle potem do nas wracają.

– A mnie „Feniks” w ogóle nie kojarzy się z PRL – mówi Tymoteusz Ley, rocznik 1984, nauczyciel tanga argentyńskiego, który ze swoją szkołą „Tango Nuevo” zaczął w „Feniksie” organizować milongi i pokazy. – Ja tu widzę przestrzeń, elegancką i przemyślaną. To miejsce zostało zbudowane z myślą o klubie tanecznym.

A skoro tak, to na pewno tańczono tu tango. Ley: – Znakomita tancerka Sabrina Concari, kiedy przyjechała do Krakowa z Buenos Aires, powiedziała, że ten klub to prawdziwa milonga. „Feniks” nie powstał dla granej tam dziś peerelowskiej ludowizny, lecz dla tanga właśnie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2015