Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jedna trzecia z 35 tys. amerykańskich wojskowych, którzy stacjonują dziś w Niemczech, ma do jesieni opuścić bazy za Odrą. Informacja o tej decyzji Białego Domu, choć wciąż niepotwierdzona, wzbudziła większą konsternację w Stanach niż u naszego zachodniego sąsiada. Były dowódca sił USA w Europie gen. Ben Hodges zwrócił uwagę, że to nie Niemcy i NATO, lecz właśnie Stany czerpią największe profity z posiadania żołnierzy i infrastruktury wojskowej w Republice Federalnej. Baza lotnicza w Ramstein to ważny punkt logistyczny, stąd Amerykanie operują też dronami bojowymi, zaś żołnierze ranni w Afganistanie czy Syrii trafiają najpierw do szpitala w Landstuhl.
Perspektywa zmniejszenia sił USA nie wzburzyła niemieckiej opinii publicznej. Ta już dawno straciła nadzieję na zrozumienie motywów, którymi kieruje się prezydent Trump. „Taki właśnie on jest i nie ma sensu analizować jego osobowości, naznaczonej cechami psychopatologicznymi” – komentował Kurt Kister w „Süddeutsche Zeitung”. Od początku prezydentury Trump stawiany jest w Niemczech w jednym szeregu z takimi autokratami jak Putin, Erdoğan czy Bolsonaro. Jego tweety są paliwem dla partii lewicowych. Te nie miałyby nic przeciwko, gdyby Amerykanie faktycznie opuścili ich kraj, zabierając ze sobą także taktyczną broń atomową, której rozlokowanie na terenie RFN jest tajemnicą poliszynela.
Decyzja o wycofaniu wojsk, jeśli się potwierdzi, przyspieszy proces oddalania się od siebie Berlina i Waszyngtonu. A nabierze on tempa nie tylko wówczas, gdy Trump pozostanie w Białym Domu na drugą kadencję, lecz zwłaszcza po tym, jak w 2021 r. Angela Merkel przestanie być kanclerzem. To ona przez ostatnich 15 lat konsekwentnie zabiegała o dobre relacje z USA.
Przecieki nie mówią nic o dalszych losach żołnierzy. Czy czeka ich lot do domu, czy też przeniesienie do Polski? Jednak nawet w postulatach polskiego rządu zwiększenie sił USA nad Wisłą – niezależnie, czyim imieniem nazwiemy ich kolejne „forty” (już dziś w Polsce jest przecież kilkanaście amerykańskich baz) – nie miało polegać na podbieraniu ich innym krajom. A jeśli tak się stanie, trudno będzie mówić o wzmocnieniu NATO, które coraz bardziej cierpi nie z powodu zewnętrznych zagrożeń, lecz braku zaufania we własnych szeregach.