Z twarzą w gnoju

Żeby przywrócić ćpunów do życia, 30 lat po założeniu, Monar nadal posługuje się drastycznymi metodami. Nie posprzątałeś w chlewie? Spędzisz noc ze świniami. Nie wstajesz na czas? Zimna woda na głowę.

06.05.2008

Czyta się kilka minut

Pacjenci oddziału detoksykacji w warszawskim oddziale Monaru przy ulicy Marywilskiej, wrzesień 2002 r. / fot. Jacek Łagowski / FORUM /
Pacjenci oddziału detoksykacji w warszawskim oddziale Monaru przy ulicy Marywilskiej, wrzesień 2002 r. / fot. Jacek Łagowski / FORUM /

Życie w ośrodku rehabilitacyjnym Monaru w Zbicku pod Opolem toczy się tym samym rytmem od 1982 r.

Dzień rozpoczyna się o 6.30. Niezależnie od pogody dwukilometrowy bieg - jeśli mocno pada, biegają wokół boiska.

Śniadanie, później praca. Zajęć jest dużo, żeby wypełniły dzień po brzegi: na 16 hektarach żyznej ziemi sieją owies, hodują konie, świnie, pod folią warzywa, w sadzie niedawno posadzone drzewka. Za budynkiem biurowym olbrzymia dziura w ziemi, umocniona drewnem - napełnią ją wodą i zapuszczą karpia.

Dwa razy w tygodniu wieczorami społeczność. Przychodzą w skarpetkach do dużej sali, kłócą się, dyskutują o planach ośrodka, decydują o karach dla kolegów. Niedawno nałożyli czerwony drelich nowicjuszowi, który próbuje grypsować. Na plecach ma wielki napis "Mafia", na piersi "Zakład Karny". Wśród 40 mieszkańców wygląda jak naznaczony. To jeden ze sposobów na złamanie nowych członków wspólnoty, którzy nie chcą się dostosować.

Lista ustaleń i metod w Zbicku jest długa.

Nowicjusz chodzi w drelichach.

Nowicjusz może odzywać się na społeczności po miesiącu.

Nowicjusz nie obsługuje telewizora.

Internet jest dostępny, ale nie wolno korzystać z portali społecznościowych ani gadu-gadu.

Obowiązuje abstynencja seksualna - pary nie mogą spotykać się na osobności po 23.

Herbatę zasypujemy jedną płaską łyżeczką, kawę dwoma łyżeczkami (mogą być czubate).

Trzy kawy dziennie to maksimum.

Zakaz przekleństw i agresji. Wyładować się można na boisku.

Życie w Zbicku toczy się spokojnie, podobnie jak w innych ośrodkach. To jedna z głównych zasad leczenia stacjonarnego - powtarzalność, cykliczność, próba pokazania, że zwyczajność oznacza ciężką pracę, posiłek, sport i sen. Czasem urlop - jadą wtedy na kajaki.

Przez wiele lat w sali, gdzie zbiera się społeczność, wisiało motto "pokochać szarość życia".

Monotonia, czyli przeciwieństwo świata, w jakim żyje narkoman, jest tu zasadą.

Kokaina zamiast kompotu

Historia Monaru to również historia polskiego narkomana i zmiany, jaką przeszedł w ciągu trzech dekad.

Do pierwszych polskich ośrodków trafiali głównie hipisi i gitowcy. Przez wiele lat ćpanie było ideologią i zajęciem w pewnym sensie elitarnym. Oznaczało ucieczkę od szarości PRL-u i formę buntu. Przez wiele lat na rynku królowała niepodzielnie polska heroina, której działanie sprawiało, że jej użytkownik po prostu wypisywał się z rzeczywistości.

Lata 90. wywróciły ten schemat do góry nogami. "Kompot" zszedł na plan dalszy, wyparty przez amfetaminę, która nie odcinała od świata, a wręcz przeciwnie: na krótką metę pozwalała w nim lepiej funkcjonować. Na rynku pojawiły się halucynogeny, konopie, szczególnie niebezpieczne mieszanki heroiny i stymulantów. Narkotyki zmieniły się w chleb powszedni, dostępny na telefon i dowożony do domu. Zawędrowały do małych miast. Biorą je nauczyciele, policjanci, dziennikarze, bandyci i biznesmeni.

W 1990 r. liczba osób przyjętych do leczenia stacjonarnego wyniosła 2800. W 2006 r. - ponad 13 tysięcy. Liczba uzależnionych w całym kraju szacowana jest na 60-80 tys. osób. Można stwierdzić, że mieścimy się w średniej europejskiej, ale lepiej - że to ciągle o wiele za dużo.

Kiedy komary przenosiły HIV

48-letni Robert Humski to w środowisku postać legendarna. Szef Zbicka i położonych niedaleko Poznania Rożnowic wierzy w skuteczność terapii prowokatywnej.

Przykładowo: jest społeczność. Mówi do jednej z młodych dziewczyn: "Jesteś gruba, brzydka, masz cellulit, śmieją się z ciebie za plecami".

Dziewczyna ma łzy w oczach: "Dlaczego pan tak do mnie mówi?".

"Bo taka jest prawda. Zrób coś ze sobą".

Humski uważa, że ma do tego prawo. Jest jednym z najbardziej doświadczonych liderów w Monarze. 1500 udokumentowanych przypadków abstynencji. W ośrodkach komplety. Jako pierwszy w kraju przyjmował narkomanów zarażonych HIV. 25 lat po tym, jak do położonego na skraju melancholijnej równiny dworku przyczołgała się pierwsza grupa narkomanów zakażonych wirusem, trudno uwierzyć w jego wspomnienia i w atmosferę tamtego czasu. Brakowało podstawowej wiedzy i reguł postępowania. Wracał wieczorami do domu, do żony i małego dziecka, w progu rozbierał się do naga, pakował ubrania w worek, worek niósł do prania, sam wskakiwał do wanny. To był czas, kiedy lekarze myli ręce spirytusem po każdym kontakcie z zarażonymi. Mówiło się, że chorobę przenoszą komary. Humski pojechał kiedyś na kongres medyczny w Spale i do dziś pamięta utytułowanego epidemiologa, który ze strachu nie chciał podać mu ręki.

Kontaktowy, do bólu szczery, jest typem człowieka, który po kilku minutach rozmowy zachowuje się, jakby znał cię całe życie. Fan szybkich motocykli, jeepów, koni i dobrej zabawy. Były zapaśnik. Nie ukrywa, że lubi alkohol. Po jednej z imprez stracił prawo jazdy.

Humski: - Do każdego trzeba podejść inaczej, bo jeśli przekroczysz granicę, łatwo skrzywdzić. Ale czasem gram mocno, żeby do człowieka dotarło. W Monarze stosujemy ciągle tzw. dociążenia, bo bez nich nie dalibyśmy rady. Tutaj przychodzą ludzie, którzy nie potrafią zasłać po sobie łóżka albo uprać gaci. Jak mam ustawić ich do pionu?

W Zbicku jest tak: jeśli nie wstaniesz o 6.30, jeśli grzecznie poproszą cię raz i drugi o pobudkę, a ty odmówisz, obleją cię zimną wodą. Będziesz musiał też budzić się o godzinę wcześniej.

Nie posprzątałeś w chlewie? Śpisz ze świniami, w nieposprzątanym kojcu. Świnie cię nie zjedzą.

Zapomniałeś nakarmić świnie? Zjesz obiad w chlewie.

Mimo próśb nie oszczędzasz prądu? Poprosimy na specjalną wartę. Twoi koledzy oglądają "Wiadomości", ty stoisz naprzeciwko i trzymasz żarówkę w wyciągniętych dłoniach.

Za poważne przewinienia wobec społeczności tzw. samobójka - wyprowadzasz się na tydzień z ośrodka. Albo przeżyjesz, albo wrócisz do ćpania.

Marek Zygadło, szef krakowskiego Monaru, rozmawia o takich metodach z dużym dystansem. Z dociążeń zrezygnował już dawno. W krakowskich ośrodkach nie ma wieszania upokarzających tabliczek na szyjach, kontroli korespondencji, karnych marszobiegów. Nie widzi celu w dodatkowym rozbijaniu już rozbitego życiem i chorobą człowieka: - Kiedyś mieliśmy do czynienia z klientami o przechyle wyraźnie psychopatycznym. To byli ludzie bez poczucia lęku, ekscentrycy, nastawieni na to, by odróżniać się od społeczeństwa i stawać mu okoniem - opowiada. - W tej chwili przeciętny polski narkoman to neurotyk, zalękniony, pełen kompleksów i zahamowań, bez wyraźnego odruchu buntu wobec świata. Bierze, bo coś go boli, ale nie wie, co. Bierze, bo biorą inni, bo taka jest moda.

- Po narkotyki znacznie częściej niż kiedyś sięgają też ludzie z traumami wyniesionymi z domu, ofiary przemocy fizycznej i psychicznej, gwałtów. Dlatego ludzie, którzy trafiają do ośrodków, wymagają pozytywnych bodźców w trakcie leczenia, a nie tresury - dodaje Zygadło.

Stare ćpuny już nie żyją

O trzech dekadach Stowarzyszenia Monar z jego obecną przewodniczącą Jolantą Łazugą-Koczurowską rozmawia się przyjemnie tylko do pewnego momentu.

Rzecz nawet nie w tym, że pytania o losy instytucji traktuje z charakterystycznym rodzajem pobłażania, z jakim wtajemniczeni w wiedzę wyższą spoglądają na amatorów. Ma prawo, bo z narkomanami pracuje od początku lat 70. Jest ekspertem Rady Europy, dużo podróżuje. Sam Monar jest w tej chwili jedną ze świętych polskich organizacji, pierwszą, która rozpoczęła systemową pracę tam, gdzie władza i lekarze nie chcieli wkraczać. Najpierw narkomania, później zarażeni HIV i chorzy na AIDS, bezdomni, programy wymiany igieł i strzykawek, streetworkerzy - wszędzie tam Monarowcy byli pierwsi, narażając się często na niechęć i agresję. Ostrożne, potwierdzone dokumentami szacunki pokazują, że tylko dzięki stacjonarnym ośrodkom z ćpania wyszło 15 tys. ludzi. Są więc powody do dumy. Założyciele Monaru, kiedyś traktowani jak szaleńcy albo trędowaci, dziś dostają medale za zasługi.

Są jednak tematy, których następczyni Kotańskiego nie znosi.

Najbardziej irytuje ją pytanie o rolę Monaru w leczeniu substytucyjnym, czyli kontrolowanym przez państwo stosowaniu zamienników heroiny i opiatów, np. metadonu. W Polsce program substytucji budzi ciągle kontrowersje, oznacza bowiem, że narkoman zamienia jedno uzależnienie na inne i na dodatek przechodzi pod kuratelę państwa, które sponsoruje mu nowy narkotyk. W tej chwili z programów korzysta ok. 1500 osób w całym kraju.

Dyskusja poróżniła środowisko i ustawiła barierę, którą trudno przekroczyć.

Po jednej stronie jest więc przewodnicząca Monaru, obok niej Robert Humski i większość liderów ośrodków. To głos dominujący.

- Monar nie będzie zajmował się substytucją, bo przestanie być Monarem - denerwuje się Jolanta Koczurowska. - U podstaw naszego działania leży strategia całkowitej abstynencji, do której prowadzimy naszych klientów. Tak jak w Zbicku czy innych miejscach. Nie blokujemy rozwoju programów metadonowych, one nam nie pasują ideologicznie. Niech robi to ktoś inny.

Humski: - Metadon psuje narkomanów jeszcze bardziej. Rozumiem, że są stare ćpuny, które nie potrafią już żyć bez wspomagania, w ich przypadku ma to sens. Ale w programy wchodzą młodzi ludzie, nawet 18-letni. Uczymy ich, że można żyć na haju. To niedopuszczalne.

Po drugiej stronie jest środowisko krakowskiego Monaru, Marek Zygadło oraz uznawany przez część kadry monarowców za czarną owcę Jacek Charmast z Warszawy.

Marek Zygadło: - W środowisku dominuje przekonanie, że metadon to ćpanie, tylko że legalne. Ja jestem innego zdania. To jest lek. Lek, który pozwala ludziom żyć, pracować. Nie kradną, nie chodzą po bajzlach, nie prostytuują się. Co najważniejsze - żyją.

Charmast: - Potrzebne są zmiany. Stare ćpuny w większości powymierały, wchodzą nowe pokolenia i nowe problemy. W Polsce nie ma ośrodków terapii dla metadonowców. Nie ma ośrodków dla uzależnionych i jednocześnie chorych psychicznie, a to coraz większy problem. Nie ma hosteli dla ludzi opuszczających ośrodki po leczeniu. Mamy za to ciągle miejsca, które przypominają kompanie karne. Monar zawsze był w awangardzie, skąd ten strach przed zmianą?

Po tym jak Charmast zaangażował się w sprawę uruchomienia programu metadonowego w Gdańsku, jedynym dużym mieście polskim bez substytucji, w zarządzie usłyszał, że musi liczyć się ze zwolnieniem ze stowarzyszenia.

Paliło jak diabli

Humski pamięta sprzed kilku lat takie zdarzenie. Podczas tzw. przyjęciówki przed społecznością stanęła kandydatka na nowicjuszkę.

Pytanie z grupy: "Naprawdę zależy ci, żeby z nami być?".

Odpowiedź: "Naprawdę, chcę tu być".

Głos z grupy: "To wysmaruj sobie twarz gnojem świńskim".

Robert Humski: - Wysmarowałem się pierwszy, żeby ją zachęcić. Paliło jak diabli. Inni za mną. Tak rozumiem działanie społeczności terapeutycznej - pokazujemy, że jesteśmy razem, i dajemy dowód naszej determinacji. Ta dziewczyna też się wysmarowała.

Marek Zygadło: - Powiem mocno - w pierwszym etapie działania Monaru psychopata, zdarzało się, wychowywał psychopatę. Taki mieliśmy czas, że ludzie byli w ośrodkach niszczeni i składani od nowa, wychodzili z nałogu, niektórzy zostawali terapeutami i stosowali te same metody. Inni uciekali, wędrowali z ośrodka do ośrodka, najczęściej, żeby przezimować, błędne koło aż do śmierci. Tak się ciągnie do dziś.

Jak ustawić człowieka w pół roku

Statystyka jest dla ośrodków stacjonarnych nieubłagana.

W 2005 r. Krajowe Biuro Przeciwdziałania Narkomanii badało jakość działania placówek leczenia i rehabilitacji osób uzależnionych od narkotyków. Według naukowców struktura leczenia narkomanów w Polsce jest źle zbudowana - przeważają ośrodki stacjonarne, które pochłaniają 60 proc. środków, mimo że zajmują się jedynie kilkunastoma procentami uzależnionych, a wskaźniki utrzymywania się w leczeniu są niskie. Z wewnętrznych danych Monaru wynika, że w niektórych ośrodkach z leczenia rezygnuje 80 proc. przyjętych. Problem nie dotyczy jednak wyłącznie Monaru, który obejmuje pomocą niewiele ponad 10 proc. przyjętych do leczenia w ośrodkach.

Brakuje za to poradni, miejsc detoksykacyjnych, hosteli. Autorzy ankiety sugerują zwiększenie liczby miejsc w programie substytucyjnym do 6 tys. i skrócenie czasu rehabilitacji w ośrodkach.

Robert Humski: - Ostrożnie ze statystykami. Mogę przeorganizować ośrodki tak, by klienci pozostawali w nich pół roku, a nie 14 miesięcy. Ale nie wierzę, że można ustawić w pół roku człowieka, który przez 6 lat grzał amfetaminę. To nierealne.

Charmast: - Nie chcę likwidowania ośrodków, tylko proporcjonalnego podziału pieniędzy, żeby obok starych metod pojawiły się nowe. W Monarze nie ma niestety dyskusji na ten temat.

Z Gdańska do Krakowa

Pod przychodnią przy krakowskim szpitalu Rydygiera, w której narkomanom wydawany jest metadon, ośrodki stacjonarne mają jak najgorszą opinię. Bo niszczą, zabierają cenne lata, odrywają od prawdziwego życia i piorą głowę.

Jeśli mierzyć efektywność programu metadonowego liczbą osób, które się wyzerowały, czyli potraktowały substytut heroiny jak pomost do abstynencji, to okaże się on porażką. Zerują się nieliczni, część dobiera inne narkotyki. Wystarczy kilka minut pod przychodnią, by usłyszeć następujący dialog:

- Słuchaj, rozmawiałem z nim...

- I co?

- No, dwa gramy, dwa gramy może przywieźć ewentualnie.

Są też i inne rozmowy. Leszek i Jacek, narkomani z dwudziestoletnim stażem z krakowskiego programu, znaleźli prawdziwą pracę. Obaj są kierowcami. Albo Władek z Gdańska, który po metadon przyjeżdżał specjalnie do Krakowa - teraz pracuje w stoczni, zarabia uczciwie pieniądze. Takich przypadków jest również bardzo dużo.

Jacek Charmast: - Byliśmy na wspominkach w Zakopanem, takie spotkanie liderów dla upamiętnienia Kotana. Przypadkiem poznaliśmy się z gościem z Francji. Świetnie ubrany, z rodziny hotelarzy i winiarzy. Też z programu metadonowego. Miałem wrażenie, że część z moich kolegów nie mogła w to uwierzyć.

Ścieżka Humskiego

Jednym z symboli prostowania narkomanów w Monarze była przez lata "glajfa", czyli rytuał obcinania włosów. Marek Kotański wielokrotnie wspominał, jak obciął tępymi nożyczkami włosy dziewczynie, która chciała opuścić ośrodek i wrócić do grzania. Zgodziła się pod przymusem. Została w ośrodku, skończyła leczenie, wróciła do normalnego życia. Kotański przyznawał, że zrobił świństwo, ale dzięki niemu dziewczyna prawdopodobnie przeżyła.

Humski: - Marek mawiał jeszcze, że "narkomanię trzeba wybijać z dupy gumowym młotkiem". Ja w to wierzę. Myśmy za jego życia ciągle się kłócili, ale na zewnątrz zachowywaliśmy jedność. Teraz coś pęka. A Monar powinien zachować swój twardy rdzeń, dzięki któremu powstała jedna z najsilniejszych społecznych instytucji w Europie.

Zygadło: - Bez gruntownych zmian czeka nas powolna agonia. Nie możemy być nowoczesną organizacją bez otwarcia na nowe sytuacje. Zamiast bronić się przed zmianami, uczmy umiejętności społecznych, rozpoznawania nawrotów choroby i walki z nimi.

W Zbicku i Rożnowicach Humski nie obcina już włosów narkomanom. Przez pewien czas stosował jeszcze tzw. ścieżkę Humskiego - wycinali przez głowę szeroki pas, ale i z tego zrezygnował, bo fryzura nie jest dzisiaj żadnym sygnałem statusu społecznego, jak ćwierć wieku temu.

Więc w naprawdę kryzysowych sytuacjach farbują klientowi włosy na zielono.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2008