Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Do Ośrodka Leczenia Uzależnień od Środków Psychoaktywnych „San Damiano” w Chęcinach trafili z tym samym problemem do rozwiązania. On szukał terapii i namiary na to miejsce dostał w MOPS-ie. Jej ośrodek znalazła teściowa i postawiła ultimatum – albo się wyleczy, albo ona zadba o to, żeby już nigdy nie mogła zajmować się dziećmi.
Ma być domowo
Działający od dziesięciu lat ośrodek przy klasztorze oo. Franciszkanów to jedyna w Polsce placówka resocjalizacyjna, która powstała przy klasztorze i działa jako jego integralna część. Prowadzą go bracia z krakowskiej prowincji św. Antoniego z Padwy i bł. Jakuba Strzemię. Pracę ośrodka, który ma podpisany kontrakt z NFZ, nadzoruje superwizor rekomendowany przez Krajowe Biuro ds. Narkomanii. Leczenie trwa od kilku miesięcy do roku. „Jesteśmy niezależnym Domostwem San Damiano” – mówią o sobie pacjenci. Bo jak twierdzą, program terapii sprzyja domowej, rodzinnej atmosferze. Takiej jakiej niektórzy z nich nie doświadczyli wcześniej. Choć miejsc jest czternaście, pacjentów przyjęto dwudziestu. Tłok jest spory, ale bracia nie chcą nikomu odmawiać.
Ona
– Najbardziej żałuję, że zamiast walczyć o dzieci, tłumaczyłam im spokojnie, że mogą na jakiś czas trafić do rodziny zastępczej. Teraz ciężko się do tego przyznać, ale wolałam ćpać. Powtarzając to, może zrozumiem, że naprawdę dałam sobie odebrać dzieci tylko po to, żeby przygrzać.
Klaudia do „San Damiano” przyjechała w październiku ubiegłego roku. Ma 29 lat. Przeprasza za zmęczoną twarz, czoło poprzecinane bruzdami, krzywo przyciętą grzywkę. I za to, że gdzieś zgubiła zęby. Mówi szybko, chaotycznie, niewyraźnie. Prawie nie otwiera ust.
Jej najstarsza córka ma 8 lat, w maju przystąpiła do komunii. Dwa lata młodsze są bliźniaki – Denis i Jessica. W sądzie czasowo zawieszono sprawę o odebranie Klaudii i jej mężowi praw rodzicielskich. Jej najmłodszy syn, Mateusz, ma urodzić się za kilka dni.
– Ćpałam przez wszystkie ciąże. Nawet teraz – mówi. – W ostatniej fazie mojego grzania nie miałam już kasy. Pracować nie było kiedy, kraść już się trochę bałam, bo wtedy miałam już trzy wyroki. Najtańsze na całym rynku były dopalacze. One chyba najbardziej mnie zniszczyły – milknie.
W sprawie Klaudii toczy się w sądzie pięć spraw równolegle, głównie za kradzieże.
Klaudia: – Wiem, że więzienie mnie nie minie. Mojego męża też. Nasza miłość jest na wylot narkomańska, nigdy nie doznaliśmy dobrej normalności. Chyba tylko w podstawówce, jak siedzieliśmy w jednej ławce – mówi. Mąż Klaudii leczy się w krakowskim oddziale Monaru. Na terapię nie mogli iść razem, bo w „San Damiano” nie przyjmują równocześnie małżonków ani bliskich przyjaciół.
On
Tomek do Chęcin trafił kilka tygodni temu. To jego trzeci ośrodek odwykowy. Pierwszy na długi termin. Przyjechał tu zdeterminowany. Ostatnim razem, kiedy próbował odebrać sobie życie, wyskoczył z czwartego piętra. Do tej pory drżą mu ręce.
Dla Tomka i Klaudii religijność obecna w ośrodku jest ważna, ale trafiają tu też osoby różnych wyznań i niewierzące. Zgodnie ze statutem placówki każdy ma obowiązek przyjść na niedzielną Mszę świętą. – Nie zmuszamy ich, nie nawracamy na siłę. Wszyscy pacjenci ośrodka przygotowują śpiew na Mszę. Dla niewierzących to zadanie, a dodatkowo wyzwanie, bo występują przed innymi. Zebrane podczas Mszy pieniądze przeznaczamy na wyjście pacjentów do teatru czy na basen – mówi o. Paweł Chmura, dyrektor ośrodka.
Nie wszyscy chodzą chętnie. Niektórzy krzyczą, że nie będą śpiewać, buntują się, ale w „San Damiano” zostają. – To nie jest ani ośrodek wyznaniowy, ani żaden punkt nawróceniowy. Nam chodzi o człowieka. Chcemy łączyć profesjonalizm medyczny z duchowością franciszkańską. Wystarczy, żeby do wszystkich przemawiała idea dobrego, uczciwego życia – komentuje o. Paweł.
Wieloletni pracownik i terapeuta, Grzegorz Kempka, kwestię wiary i niewiary pacjentów podsumowuje: – Stawiamy sprawę jasno. Dla nas możesz być papieżem Kościoła satanistycznego, możesz wierzyć w Buddę albo nawet być wyznawcą Jedi. Nas to nie interesuje. Nie chcesz rozwijać się w aspekcie wiary? W porządku, tylko nie przeszkadzaj innym.
Nieśmiertelnik
Pobudka o 6, cisza nocna o 23. Codziennie, przez sześć godzin w ciągu dnia ergoterapia, czyli zwykła praca – pranie, gotowanie. Dla tych, którzy mogą już opuszczać ośrodek, także zakupy, które traktują jak przywilej. O wspólne bezpieczeństwo dba Służba Ochrony Domostwa. Chodzi o stworzenie miniaturki rodziny. Każdy pacjent przechodzi przez cztery podstawowe etapy terapii: obserwatora, nowicjusza, domownika oraz gospodarza. Jeśli po wyjściu przez rok zostanie „czysty” i będzie nadal chciał utrzymywać kontakt ze społecznością, otrzyma symboliczny nieśmiertelnik i tytuł neofity „San Damiano”.
Kiedy jeden z pacjentów po kilkumiesięcznej terapii przechodził kryzys i chciał wyjechać z ośrodka, nie pomogła rozmowa z terapeutami ani wsparcie kolegów. Spakował swoje rzeczy, zarzucił torbę na ramię i poszedł w górę ulicy Franciszkańskiej na przystanek autobusowy. Ludzie z miasteczka, których mijał, namówili go, by wrócił.
W ośrodku współgrają trzy społeczności: klasztorna, terapeutyczna i lokalna. Wszystkie od początku były silnymi fundamentami ośrodka. Zakładający go 10 lat temu o. Piotr Stanisławczyk zebrał od mieszkańców Chęcin podpisy poparcia dla swojego pomysłu. Kiedy podczas kapituły prowincjalnej zakonu padło pytanie: „Co na to ludzie?”, okazały się asem w rękawie. Ze swoim pomysłem zwrócił się do przełożonych jeszcze w czasie nowicjatu. Nie było wtedy problemu z miejscem, bo jeden z mieszkańców Kalwarii Pacławskiej, gdzie odbywa się nowicjat, podarował klasztorowi pusty dom. Ale wtedy zakonnicy nie chcieli o pomyśle ośrodka z o. Piotrem rozmawiać.
Trzy wieże
Sprawa wróciła w 1991 r., kiedy zakon franciszkanów odzyskał klasztor w Chęcinach. Jego historia była burzliwa. W czasie rozbiorów utracił katolicki charakter, po wojnie była w nim szkoła kamieniarska i zakłady mięsne, a potem, przez długie lata PRL-u, był restauracją i hotelem. XIV-wieczny, niewielki kościółek prężnie pełnił rolę sali bankietowej, w celach klasztornych urządzono pokoje dla gości, a w zabytkowej kaplicy Branickich koktajlbar. W pamiątkowej księdze odwiedzających można znaleźć wpis generała Jaruzelskiego, który po pobycie napisał: „Czuję się zniesmaczony, że ktoś wpadł na pomysł, by w takim miejscu robić restaurację”. W miasteczku rzadko słychać głosy najbardziej pamiętliwych mieszkańców, którym odebrano miejsca pracy, by, jak twierdzą, „zrobić miejsce dla ćpunów”. Dyrektor ośrodka podkreśla, że głosów tych jest coraz mniej. A logo ośrodka, które początkowo miało nawiązywać do wież chęcińskiego zamku, dziś wszyscy interpretują jako trzy żyjące ze sobą społeczności.
Miękkie przejście
Z ubiegłorocznego Europejskiego Raportu Narkotykowego wynika, że w Polsce w 2010 r. leczyło się z uzależnienia od narkotyków 14,5 tys. pacjentów. Średnio na 100 tys. mieszkańców przypadło 6,7 miejsca w ośrodkach dla uzależnionych. Jak podaje Jacek Charmast w najnowszym Raporcie Rzecznika Praw Osób Uzależnionych, największa część funduszy przeznaczanych na ośrodki leczące osoby uzależnione, ponad 60 proc., trafiła do placówek terapii stacjonarnej, takich jak ośrodek w Chęcinach. W 2012 r. na leczenie stacjonarne NFZ wydał prawie 74,3 mln złotych.
Odsetek osób, którym mimo zakończonej terapii nie udaje się wyjść z nałogu, nadal jest duży. – Są tacy, którzy byli tu tylko kilka miesięcy, a po latach zgłaszają się, by powiedzieć, że to im wystarczyło. Są i tacy, którzy nie wytrwali i wracają. Raz, drugi, trzeci. Bo tak mamy w hymnie: „San Damiano to otwarte drzwi dla każdego z nas”. Szczególnie dla tych, którzy sobie nie poradzili. Ale to jest wpisane w tę chorobę, ona jest nieuleczalna – mówi o. Chmura.
Klaudia: – Mój mąż na terapię poszedł tydzień po mnie, zostały mu jeszcze trzy miesiące. Niedługo przyjedzie. Chce zobaczyć dzieciątko. Rozmawiałam już z braćmi z ośrodka, powiedzieli, że może się tu zatrzymać. Wtedy moglibyśmy wychowywać syna i walczyć o pozostałe dzieci.