Wyścig z naturą

Do niedawna jedyna polska winorośl rosła dziko na stodołach. Dziś spełniają się marzenia winiarzy.

17.07.2012

Czyta się kilka minut

Winnica tarasowa Wiktora Szpaka / fot. Małgorzata Fugiel
Winnica tarasowa Wiktora Szpaka / fot. Małgorzata Fugiel

W zajeździe na granicy Jasła zamówić ich nie sposób. Kelnerka rozkłada ręce. – Jak są Międzynarodowe Dni Wina, szef zamawia beaujolais – wyznaje. – A chyba lepiej, gdybyśmy podawali tutejsze?

W supermarkecie „Bogumił” też nie mają. – Z polskich jest tylko to zwykłe, jabłkowe – krzywi się ekspedientka. Też nie może zrozumieć, jak to jest, że w całym Jaśle, choć coraz głośniej o jego winnicach, nie da się kupić podkarpackiego wina.

Pierwszy wieczór w Jaśle trzeba będzie spędzić przy hiszpańskim tempranillo. Tymczasem wokół dojrzewają ronda, aurory, jutrzenki, regenty i inne szczepy, o których przeciętny amator wina w życiu nie słyszał.

OD DĘBICY PO PRZEMYŚL

– Wiele polskich regionów ma lepsze warunki dla winorośli niż Podkarpacie – przyznaje Roman Myśliwiec, pionier współczesnego polskiego winiarstwa. W swojej winnicy Golesz, której nazwę zaczerpnął od pobliskich ruin zamku, winiarz wylicza trudności. – Nasłonecznienie dobre, ale klimat ostrzejszy, przymrozki, mroźne zimy. Gleby ciężkie i gliniaste.

Jak to się więc stało, że dziś na Podkarpaciu jest ok. 150 winnic i powstają tu najlepiej oceniane spośród polskich win?

Zaczęło się od tego, że Roman Myśliwiec się zawziął. W 1982 r. zasadził pierwszy krzew. Dwa lata później – winnicę. Do dziś przetestował w niej ok. pół tysiąca odmian, szukając tych, które sprawdzą się w naszym klimacie. Napisał kilkanaście książek o uprawie. I stworzył własną krzyżówkę: jutrzenkę.

– Sprawdzają się tzw. mieszańce złożone, czyli krzyżówki winorośli właściwej, Vitis vinifera, z innymi odmianami – tłumaczy Myśliwiec. – Na świecie hodowano je, by otrzymać odmiany odporniejsze, dzięki temu tańsze w uprawie: odporne na choroby, co pozwoliłoby np. ograniczyć opryski. Skorzystaliśmy z tych prac, bo okazało się, że te odmiany są też bardziej mrozoodporne.

– Przez 20 lat nie miałem naśladowców – opowiada. – Dopiero po 2000 r. przyszły zmiany kulturowe. Polacy zainteresowali się winem, a miejscowi rolnicy szukali innych źródeł dochodu. I mieliśmy odmiany winorośli, które się udają.

W 2003 r. winiarstwem na Podkarpaciu zainteresował się samorząd. Dofinansował szkolenia, na które przychodziło po 100-150 osób. Powstało Stowarzyszenie Winiarzy Podkarpacia i Podkarpacki Szlak Winnic, w Jaśle odbywają się Międzynarodowe Dni Wina, a winorośl owocuje od Dębicy po Przemyśl.

COŚ ZA COŚ

Wiktorowi Szpakowi ojciec powiedział, że jak chce robić wino, niech sadzi porzeczki. Dziś 50-letni biolog, nauczyciel, prowadzi wzdłuż Wisłoki do miejsca, gdzie urywa się las i otwiera amfiteatralna kotlina. Na stromym zboczu, falistymi rzędami tarasów, rośnie biała odmiana siegerrebe, wyżej czerwona cabernet dorsa. U stóp wzgórza powstały stawy, do których ściągnęły już kumaki i przylatują kaczki.

Kupił tę działkę w 2005 r. jako bezużyteczne, porośnięte zdziczałymi śliwami i samosiejką zbocze. Karczował zbocze przez rok, prawie sam, po pracy w szkole. – To miejsce zostało mi dane z nieba – opowiada.

Bo akurat ten kawałek ziemi, kilometr od miasta, jest inny niż gleba wokół. Winiarz rozgarnia podłoże. Pod cienką warstwą lessu tak drobnego, że gdy osypie się z dłoni, ta pozostaje czysta, kryje się łuszcząca się w płatki, krucha gleba. – Zlasowany łupek, marzenie winiarza – uśmiecha się Wiktor Szpak, który czuje się, jakby ta działka od ostatnich fałdowań geologicznych czekała właśnie na niego. O swojej glebie mówi: skarb.

Z żoną Elwirą, nauczycielką w szkole muzycznej, prowadzi w pobliskiej Jareniówce winnicę Jasiel. Marzą, by przy winnicy, tam gdzie stawy, stworzyć eko-park, by pod zboczem zbudować prawdziwą piwnicę.

To nie jest dobry rok. Przez półtora tygodnia w zimie było -30 stopni. Owoców będzie mało, ale przynajmniej wszystko pójdzie w tęgość krzewu. Bo Szpakowie balansują na granicy ryzyka. – Im bardziej mrozoodporna odmiana, tym gorsze daje wino. Coś za coś – tłumaczy pan Wiktor. Stawiają na odmiany mniej odporne, szlachetniejsze. – Ścigamy się z przyrodą, klimat musimy zrównoważyć pracą – dodaje.

STRATEGIE

– Polska zawsze leżała na granicy rentownej uprawy winorośli – opowiada Roman Myśliwiec. – Zaczęło się z chrześcijaństwem, ok. XI wieku, gdy powstawały uprawy przyklasztorne, do celów liturgicznych. Do nas, na południe, winorośl trafiła za sprawą benedyktynów i cystersów, a również z Księstwa Wielkomorawskiego. Lecz uprawy ciągle ograniczały mroźne zimy i wojny.

Na Podkarpaciu, jak mówi, winiarstwo nie było zbyt silne, ale istniało. Świadczą o tym nazwy, takie jak Winna Góra, Winnica czy Moszczenica. – Gdy powstały szlaki transportowe, wino importowane stopniowo wypierało rodzime – opowiada. – Ostatecznie winiarstwo rozłożył komunizm ze swą kulturą gorzałki. Od końca lat 70. jedyną winoroślą w Polsce były niecięte krzewy na płotach i stodołach.

Dziś strategii na Podkarpaciu jest kilka. Jedni zakładają winnicę jako magnes marketingowy dla restauracji czy pensjonatów, inni fundują ją sobie, bo mają pieniądze. – Typowych rolników, którzy sadzą winnice, żeby robić wino, jest najmniej – ocenia Myśliwiec. – To się wszystko dopiero tworzy. Winnica to przedsięwzięcie na pokolenia.

Wskazuje też na niszę rynkową, którą podkarpaccy winiarze chcą zająć. – Nigdy nie zrobimy wina taniej niż kraje winiarskie. Chcemy więc robić unikalny produkt związany z regionem i sprzedać go enoturystom, czyli w najbardziej opłacalnej formie sprzedaży: na miejscu, bez pośredników – wyjaśnia.

Pozostaje legalność – problem na Podkarpaciu drażliwy. W Polsce tylko 26 winiarzy ma legalny produkt. Wiktor Szpak właśnie stara się o legalizację i skarży się, że wraz z nim robi to tylko pięciu z ponad setki podkarpackich producentów. – Gdyby nas było więcej, łatwiej byłoby rozmawiać z urzędnikami. Za legalizacją idą koszty, więc nielegalni mogą brać za wino mniej niż ja. To nieuczciwe – denerwuje się.

W 2008 r. nowa ustawa winiarska zniosła wiele nieprzekraczalnych dla małych wytwórców barier biurokratycznych. Ale winiarza, który chce być legalny, wciąż czeka tor przeszkód.

– Jest nowa ustawa, ale rozporządzenia stare – mówią Elwira i Wiktor Szpakowie. – Do tego urzędnicy nie znają nowych przepisów. Celnicy kontrolują, ile zebraliśmy, co robimy z wytłokami, kiedy zlewamy. Już w sierpniu trzeba przewidzieć ilość owoców i moszczu, a potem znów zadeklarować, ile faktycznie wyszło. Po co to? – pytają. – Aby podołać kwestionariuszom, trzeba się napić wina. Na Węgrzech winiarz kupuje od państwa paski akcyzowe. I tyle. U nas trzeba mieć trzy koncesje, certyfikować szczepy, wszystko za opłatą.

Jak mówią, są bardzo blisko spełnienia warunków legalności. Tylko czują, że państwo nie robi nic, by im pomóc.

Jak na razie, na Podkarpaciu obowiązuje zasada: sprzedawać nie wolno, ale można częstować. Tu następuje mrugnięcie okiem. Czarnorynkowa cena butelki to około 30 zł.

POLSKIE WINO

W piwnicy Wiktora Szpaka chłód zbawienny przy ponad 30-stopniowym upale. Przy stalowych tankach stoją staroświeckie dymiony. Pilnuje jej czarna suczka, która wabi się, a jakże, Dorsa – od nazwy szczepu.

Winiarz przynosi oszronione butelki. Najpierw siegerrebe, pierwsze wino z tarasów. Szpakowie zaczynali od ogrodu winnego za domem, potem obsadzili winoroślą rodzinne pole, wreszcie powstała winnica na zboczu. To był strzał w dziesiątkę: siegerrebe jest niezwykle aromatyczne, miękko obmywa usta, łzawi na szkle. Chcą robić wina ekologicznie, więc prawie ich nie siarkują, a klarują tylko przez sedymentację.

Drugi kieliszek to kupaż seyval blanc i słynnej jutrzenki. – Dodać za dużo jutrzenki to tak jak użyć za dużo perfum – tłumaczy Wiktor Szpak. Jemu udało się doskonale. Już w pierwszym nosie jest czarna porzeczka, dziki bez.

Kolejne kieliszki: kupaż ortegi i aurory, potem czysta aurora. – Ten szczep to prawie chwast, a tymczasem właśnie nasza aurora dostała IV miejsce na konkursie w Czechach – opowiadają Szpakowie. „Strzały z Aurory” – pisał wtedy magazyn „Wino”. Są tu kwiaty, miód, potem egzotyczne, czyste aromaty. I mineralne są te wina niezwykle: dałoby się głowę, że można w nich niekiedy poczuć nutę nafty, jak na okolice Jasła przystało.

Będzie też czerwony kupaż słynnego szczepu rondo z regentem i cabernet dorsa: lekki, niskotaninowy, za to z nutą drewna cedrowego, ziół, lukrecji.

Wyrażenie „polskie wino” właśnie raptownie zmienia sens.

***

– Chcieliśmy robić wino dla siebie – opowiadają Szpakowie. – Ale gdy w 2004 r. Mario Crosta, znawca wina, spróbował naszego pierwszego, powiedział, że byłoby to egoistyczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Apetyt na Polskę