Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Że łażę, że się nabijam, podsłuchuję, podpatruję i w końcu piszę, a pisząc – wypaczam idee [Od redakcji: Paweł Reszka został obsobaczony za swój wpis na blogu, zatytułowany „Przewodniczący, a cham”].
– A przecież tu się pracuje, panie redaktorze! – rugał mnie poseł.
Zamyśliłem się, rozejrzałem się i zrozumiałem, że ma rację.
Czy wiecie państwo, że w polskim Sejmie jest 114 zespołów parlamentarnych? Posłowie i senatorowie pracują tam społecznie i nie pobierają za to ani grosza. Niemożliwe? A jednak!
Weźmy np. parlamentarny zespół do spraw wędkarstwa. Ten zespół ma regulamin. Wynika z niego, że zajmuje się popularyzowaniem i proponowaniem łowienia ryb. Masło maślane, ale na całe szczęście przynależność jest dobrowolna. Gdybym ja był posłem, w życiu nie dałbym się zapisać do wędkarzy.
Dobrowolność ma jednak swoje granice, więc pewnie gdzieś zapisać bym się musiał. Wtedy zapisałbym się do żużlowców albo badmintonistów. A najbardziej do parlamentarnego zespołu ds. usunięcia z przestrzeni publicznej symboli nazizmu i komunizmu.
Żużlowcy podobają mi się dlatego, że spotkali się w ciągu półtora roku istnienia dwa razy. Raz wybrali sobie prezydium, a raz pojechali na „panel żużlowy” do Krynicy. Znam Krynicę i jestem pewny, że obrady były owocne. Oczami wyobraźni widzę, jak tam żużlowali, i im zazdroszczę. Podobno w tym roku mają obradować w Sopocie, a w przyszłym – promować żużel na Wyspach Kanaryjskich.
Badmintoniści (badminton – niełatwy sport, polegający na odbijaniu) byli mniej aktywni, ale za to konkretni. Na pierwszym posiedzeniu wybrali prezydium. Na drugim podsumowali działania z 2012 r. (czyli wybory prezydium, nie?) oraz omówili plany na 2013 r. (pewnie chodzi o zmiany w prezydium). W nawale prac zespołowi – ani się obejrzał – stuknął właśnie okrągły roczek.
Stworzony dla mnie okazał się jednak parlamentarny zespół ds. usunięcia z przestrzeni publicznej symboli nazizmu i komunizmu. Sądziłem, że jego członkowie biegają po miastach w poszukiwaniu Leninów i swastyk. Robią zdjęcia hajlującym zwyrodnialcom i przenikają pod przykryciem do trockistowskich bojówek. Myślałem, że to romantyczne, ale męczące – czyli nie dla mnie. Okazało się, że jest inaczej: członkowie zespołu do walki z nazizmem i komunizmem ograniczyli się do wyboru prezydium.
Szanowni Państwo, walka niejedno ma imię! Ich walka jest godna, nienachalna. Przypominają mi zbiorowego Mahatmę Gandhiego, bo wobec symboli nazizmu i komunizmu stosują bierny opór, to znaczy nie robią nic. A istnieją! I są – można powiedzieć – zespołem. Za to ich cenię, wśród nich się widzę.
Wracając do naszych baranów, to jest ryb. Wędkarze też się spotkali tylko dwa razy. Choć na sali byli Jerzy Wenderlich i Andrzej Rozenek, wszystko odbyło się w milczeniu. Wiem, że trudno uwierzyć, ale podobno zgromadzeni nie chcieli płoszyć ryb. Zresztą, o czym tu gadać?
Premier Leszek Miller, członek zespołu wędkarzy, pokazał gestem „taaaką rybę”, umówiony zawczasu sygnał do cichego rozejścia się. Było miło, ale wiało nudą. W dodatku ja nie lubię ryb, szczególnie taaakich.
A więc w końcu muszę się pokajać. W Sejmie się pracuje. Często ta praca wygląda na pozorną i wymyśloną, ale obracanie się w świecie pozorów jest domeną ludzi nietuzinkowych.
Podam przykład.
Chyba nie wszyscy wiedzą, że matka Mikołaja Gogola wierzyła, że jej syn wynalazł parowóz. Oraz elektryczność. I w ogóle wszystko, co zostało wynalezione miesiąc po jego urodzeniu.
Mikołaj Wasiljewicz ją oszukiwał. Nie ze złego serca. Po prostu był pełnym kompleksów mitomanem. A przecież geniuszem! Założę się, że gdyby żył, byłby członkiem wszystkich 114 zespołów parlamentarnych.