Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chile, tak jak Polska, od 1989 r. wychodziło z dyktatury - tyle że my z komunistycznej, a oni z prawicowej. Wyjście z dyktatury, jak wiadomo, oznacza zmaganie się z kilkoma problemami naraz, wśród których zasadnicze znaczenie mają: bieda, rozregulowana gospodarka oraz rany przeszłości. Chile Pinocheta tym się różniło od Polski Jaruzelskiego, że miało kwitnącą gospodarkę i jawne bezrobocie - bo efekty cudu gospodarczego konsumowała stosunkowo mała część społeczeństwa. Państwo budowało dobre drogi, piękne miasta i przyciągało zagranicznych inwestorów, ale różnice między najbogatszymi a najbiedniejszymi rosły w szybkim tempie. Pod koniec rządów Pinocheta w biedzie żyło ponad 40 procent społeczeństwa.
Nic dziwnego, że po upadku dyktatora władzę przejęła krytykująca go centrolewica: koalicja socjalistów i chadeków. Utrzymała się ona u steru przez - bagatela - dwadzieścia lat. W 2005 r. politycy obu partii prosili, bym im wytłumaczył, dlaczego w Polsce nie może powstać stabilna koalicja, skoro wygrały dwie partie prawicowe, i dlaczego przy dobrych wynikach gospodarczych każde kolejne wybory przynoszą zmianę. Chile miało i ma wiele wewnętrznych problemów, ale ten jeden rozwiązało skutecznie: stabilny rząd i dobrzy prezydenci przez dwie dekady. Zmiana w polityce przyniosła też widoczną poprawę społeczeństwu: w ostatnich latach wskaźnik biedy spadł do kilkunastu procent.
Wielu przywódców centrolewicowej koalicji było wcześniej prześladowanych przez reżim Pinocheta. Jej twórca Eduardo Frei stracił ojca (śledztwo zakończone zaledwie przed miesiącem wykazało, że został on otruty w szpitalu przez agentów tajnej policji), podobnie jak wybrana w 2006 r. na prezydenta Michelle Bachelet, ciesząca się dziś w Chile ogromną popularnością (w czasach reżimu była aresztowana, torturowana, a w końcu zmuszono ją do emigracji). "Sprzątania po przeszłości" nie odkładano: w 1991 roku powołano Komisję Prawdy i Pojednania, a pod koniec lat 90. ruszyły procesy zbrodniarzy, w tym samego Pinocheta, którego oskarżono także o nielegalne wyprowadzenie za granicę ponad 17 milionów dolarów. Pinochet zmarł spokojnie w areszcie domowym, ale wielu jego zauszników dostało wysokie wyroki. Kilka tygodni temu odchodząca pani prezydent otwarła w Santiago muzeum ofiar dyktatury.
W tym roku w wyborach prezydenckich centrolewica przegrała. Nieznacznie: jej kandydat Eduardo Frei miał tylko o trzy punkty procentowe mniej niż reprezentujący prawicę Sebastian Pi?era. Winę za porażkę koalicja może przypisać przede wszystkim sobie samej: po raz pierwszy doszło do rozłamu, którego skutków przed drugą turą nie udało się już zażegnać. Z drugiej strony ciągle obowiązuje konstytucja napisana przez Pinocheta, która przez ostatnie lata nie pozwalała, by jego dawni zwolennicy odeszli w polityczny niebyt. Czy Pi?era wraca do władzy dzięki temu znakowi pozostawionemu przez dyktatora? I tak, i nie. Pi?era jest najbogatszym Chilijczykiem, właścicielem telewizji i klubu piłkarskiego, i prócz tego, że stać go było na kosztowną kampanię, uosabia niewątpliwie marzenie wielu mieszkańców Chile o "kolejnym skoku". Pinochet zmarł, winnych rozliczono i przeszłość zaczyna mieć coraz mniejsze znaczenie.
W Chile udało się to, co w Ameryce Łacińskiej udaje się rzadko: połączenie sukcesu ekonomicznego z rozwojem społeczeństwa. Politycy, których spotykałem, mówili mi z dumą, że są najbardziej europejskim krajem na kontynencie. Kiwałem głową, choć wcale nie mam pewności, czy pod określeniem "europejski" kryją się dziś same przymioty. Ale samą zmianę podziwiałem i podziwiam.