Wszystko dla domu

Spotkałem kolegę, nie widzieliśmy się już pewnie z piętnaście lat, bo wyprowadził się z osiedla i mieszka poza miastem. No więc zwyczajowe "co u ciebie?", "jak żyjesz?" i tak dalej, ale że mężczyznom, którzy kiedyś się dobrze znali, taka rozmowa naokoło nie bardzo się klei, szybko przeszliśmy do konkretów. I wtedy okazało się, że mój kolega wspólnie z żoną zdecydował się przyjąć na wychowanie czwórkę obcych dzieci, czyli stworzyć tzw. zawodową rodzinę zastępczą.

20.02.2008

Czyta się kilka minut

Ta czwórka to rodzeństwo: dwoje było w domu dziecka, dwoje w pogotowiu opiekuńczym. Ich rodzice żyją, dzieci mają z nimi kontakt, ale na razie nie mogą do nich wrócić, bo, po pierwsze - rodzice się rozeszli, a po drugie, przynajmniej jedno z rodziców musiałoby jakoś uporządkować swoje życie, czyli - mówiąc językiem "technicznym" - wyjść z patologii.

Dzieci są więc z "ciocią" i "wujkiem", którzy robią, co mogą, żeby pomóc im załatać rozmaite dziury - emocjonalne, edukacyjne i inne. Najmłodsze z dzieci, choć ma trzy i pół roku, uczy się dopiero składać pierwsze słowa. Kiedy pytam, jak to możliwe, kolega macha ręką: "Człowieku, pogotowie opiekuńcze to jest chów klatkowy". A i tak z najmłodszymi dziećmi stosunkowo najłatwiej się porozumieć. Jeszcze nie wykształciły się u nich nawyki i postawy, których starsze nauczyły się w domu dziecka. Bo zamknięcie w domu dziecka, to - wedle mojego kolegi - przejście z patologii w patologię. Rodzina zastępcza jest tylko namiastką prawdziwej rodziny, ale ta namiastka zachowuje przynajmniej podstawowy wzór relacji, które rodzinę tworzą. Dzieci mimo wszystko mają dom, miejsce nasycone ciepłem, miejsce, które w taki czy inny sposób mogą oswoić. "A co będzie z nimi dalej?" "Matka stara się je odzyskać. Jak się jej uda, wrócą do niej. Bo wujek to wujek, ale z matką i tak będzie im najlepiej", uśmiecha się delikatnie kolega.

No więc są tacy ludzie. Możecie się dziwić, możecie ich o różne rzeczy podejrzewać - ale są. Jak to ktoś kiedyś powiedział: może powoli rozładujemy domy dziecka i zostaną po prostu domy. To byłoby najlepsze.

Cywilizację naszą od dawna przenika napięcie pomiędzy tym, ile władzy pozostawić w domu, a ile oddać państwu. Kiedy nowa minister oświaty zapowiedziała, że od 2009 r. obowiązkiem szkolnym objęte zostaną sześciolatki, przez media przetoczyła się dyskusja na temat tego pomysłu. Dodajmy od razu, że nie była ona specjalnie gorąca. A przecież problem jest poważny i na całym świecie dyskutowany: kto właściwie powinien decydować o rozpoczęciu nauki w szkole - państwo czy rodzice? Są ciekawe argumenty przemawiające za jedną i drugą stroną. Bywają rodzice, którzy nie interesują się dziećmi, i trzeba ich zwyczajnie zmusić, żeby posłali je do szkoły. Ale bywa i tak, że rodzice widzą, jak szkoła niszczy entuzjazm i zdolności ich dzieci, i czują się bezsilni. Część z tych rodziców (tak jest szczególnie w Stanach Zjednoczonych) decyduje się na nauczanie domowe. To rozwiązanie - wybierane zresztą z różnych powodów (także praktycznych czy religijnych) - ma również swoje minusy. Nie można jednak powtarzać jak zaklęcia, że najlepiej radzą sobie w życiu te dzieci, które w odpowiednim czasie poszły do przedszkola, a potem do szkoły. Są badania, które dowodzą czegoś przeciwnego: że zatrzymanie małych dzieci w rodzinie (czyli stworzenie takich warunków socjalnych, żeby jedno z rodziców mogło się nimi zajmować) bywa rozwiązaniem lepszym, także z punktu widzenia uspołecznienia danego dziecka.

Dlaczego piszę o tym wszystkim w kontekście historii mojego kolegi? Niby dotyka ona innego problemu, ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo: o dom. Państwo powinno pomóc rodzicom zbudować domy. Pomijając wszystkie inne względy, normalnie funkcjonujący dom po prostu się państwu opłaca. Państwo powinno interweniować tam, gdzie pojawia się przestępstwo i patologia. Poza tymi obszarami musi jednak udzielać rodzicom nieograniczonego kredytu zaufania i posługując się rozmaitymi instrumentami, pomóc im ten kredyt spłacić. Tymi instrumentami mogą być np. ulgi podatkowe, ale mogą nimi też być rozmaite ułatwienia dla instytucji społecznych wspierających rodziny, jak ośrodki terapeutyczne, rodzinne przedszkola, stypendia, adopcje szkolne itd. Także takie rodziny, jaką stworzyli mój kolega i jego żona: próbujące pomóc dzieciom, których życie niebezpiecznie się zachybotało, złapać równowagę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008