Cud w dziecku

Agata Komorowska: Czasem przychodzę do Aleksa i mówię: „Słuchaj, synu, jesteś moim pierworodnym. Kiedy się urodziłeś, nie znalazłam przy tobie instrukcji obsługi i nie wiem, co powinnam w tej sytuacji zrobić. Możesz mi jakoś pomóc?”.

28.05.2017

Czyta się kilka minut

Ada z mamą; po prawej Krystian i Michał z Krystianem / Fot. Agata Komorowska x3 // CREATED BY FREEPIK
Ada z mamą; po prawej Krystian i Michał z Krystianem / Fot. Agata Komorowska x3 // CREATED BY FREEPIK

MAŁGORZATA WACH: Przedstawisz się?

AGATA KOMOROWSKA: Nazywam się Agata Komorowska. Mam 45 lat. Jestem biologiczną matką 15-letniego Aleksandra i 9-letniego Krystiana, który urodził się z zespołem Downa, matką adopcyjną 6-letniej Ady i matką zastępczą 15-letniego Michała. Całą czwórkę wychowuję sama. Założyłam i przez kilkanaście lat prowadziłam dużą agencję reklamową. Kiedy miałam 34 lata, moje życie wywróciło się do góry nogami. Kilka lat później wywróciło się po raz drugi. Dzisiaj jestem blogerką i pisarką, ale przede wszystkim matką.

Zostałaś matką zastępczą dla 15-letniego Michała z domu dziecka. Dlaczego się na to zdecydowałaś?

To nie było tak, że któregoś dnia usiadłam i pomyślałam: „Mam już trójkę, to sobie zafunduję jeszcze jedno. A żeby utrudnić sobie życie – poszukam nastolatka z domu dziecka”. Michał pojawił się w naszym życiu trzy lata temu, kiedy Aleks poszedł do gimnazjum. Chłopcy byli w tej samej klasie i szybko się zaprzyjaźnili. Michał często bywał u nas w domu. Zawsze był uśmiechnięty. Byłam zaskoczona, kiedy Aleks mi powiedział, że Michał mieszka w domu dziecka. W drugiej klasie okazało się, że obaj chłopcy mają problemy z nawigacją i zamiast do szkoły, chodzą na wagary. Zaczęłam odwozić Aleksa. Niedługo potem, na wywiadówce, usłyszeliśmy, że Michał również potrzebuje takiej opieki. Zgłosiłam się. Od tamtej pory jeździliśmy we trójkę. Aby mieć pewność, że obaj chłopcy wejdą do klasy, czekałam z nimi na korytarzu aż do dzwonka. Aleks uważał, że to straszny obciach. Z Michałem było inaczej, odniosłam wrażenie, że jest zadowolony z mojej troski. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam rano robić kanapki dla nich obu. W naturalny sposób stał się częścią naszej rodziny. Krystian, który nie lubi gości i zwykle nie siada z nami przy stole, kiedy w domu jest ktoś obcy, wobec Michała zachowywał się zupełnie inaczej. Stawiał talerz i nakrycie również dla niego, mówiąc, że to dla „Ała”.

Kiedy zdecydowałaś, że Michał zostanie z Wami już na stałe?

Spędzał z nami tak dużo czasu, że kiedy planowaliśmy wakacje, uwzględniliśmy w tych planach również jego. Niestety, siostra zakonna, która była dyrektorem domu dziecka, uznała, że nie jesteśmy dla niego odpowiednią rodziną – bo Aleks podczas wizyty w domu dziecka powiedział, że nie wierzy w Boga. Na nic się zdało tłumaczenie, że Aleks jest nastolatkiem i w tym wieku ma prawo kwestionować wszystko, łącznie z wiarą. Siostry dyrektor nie przekonał też argument, że chłopcy są jak bracia, a reszta mojej rodziny zdążyła Michała pokochać. Niestety, siostra nie chciała ze mną więcej na ten temat rozmawiać. Zaczęłam szukać innego rozwiązania. Dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak rodzina zastępcza. W wielu krajach nie ma już domów dziecka, zastąpiły je właśnie rodziny zastępcze. W Polsce nadal ich brakuje. Nie wiedziałam, czy mam jakiekolwiek szanse. Po pierwsze, jestem samotną matką, po drugie, mam już trójkę dzieci, z czego jedno niepełnosprawne.

Mimo to nie zrezygnowałaś.

Na szczęście tym razem decyzję podejmował sąd. Znałam już dość dobrze sytuację Michała. Okazało się, że wychowanie w domu dziecka, w którym mieszka, polega przede wszystkim na karaniu. Miał bałagan w pokoju, więc jego kieszonkowe zostało obniżone z 40 do 2 zł. Chodził na wagary, więc za karę jako jedyny z klasy nie mógł jechać na zieloną szkołę, bo siostra się na to nie zgodziła. Za wagary siostra też zabroniła mu jechać na kolonie, na które czekał przez cały rok... Według mnie to była przemoc psychiczna. Ale czułam się bezradna. Powiedziałam Michałowi, że siostra dyrektor nie jest przecież Panem Bogiem, na co odpowiedział, że w domu dziecka jest.

Zaczęłam się zastanawiać, jak wygląda życie dzieci w takim miejscu, i uświadomiłam sobie, że jeśli dyrektor i wychowawcy nie otoczą tych dzieci odpowiednią opieką, to ich sytuacja jest dramatyczna. No bo kto się za nimi ujmie? Rodzice, którym zostali odebrani? Nauczyciele, którzy oceniają je wyłącznie po ocenach i zachowaniu w szkole? Kogo obchodzi, co takie dziecko przeżywa? Postanowiłam, że zrobię wszystko, aby Michał wiedział, że mnie to obchodzi! Ogromna w tym zasługa Aleksa. To on jako pierwszy dostrzegł Michała i się z nim zaprzyjaźnił, przyprowadził do naszego domu. Można więc powiedzieć, że to przede wszystkim Aleks zmienił życie Michała. Bóg ma poczucie humoru i czasem działa za pośrednictwem tych, którzy w niego nie wierzą.

Jak to się stało, że Michał trafił do domu dziecka?

Kiedy miał osiem lat, razem z trójką rodzeństwa trafili do pogotowia opiekuńczego. Spędzili tam osiem miesięcy. Stamtąd przewieziono ich do domu dziecka, w którym spędzili kolejne pięć lat. W tym czasie zmarł tata Michała. Jeśli dziecko przebywa poza rodziną biologiczną więcej niż półtora roku, sąd powinien uregulować jego sytuację prawną i zdecydować, czy dziecko może wrócić do rodziny biologicznej, czy tej rodzinie zostaną odebrane prawa rodzicielskie. Niestety w przypadku Michała i jego rodzeństwa procedura nie została w ogóle podjęta. Starsza siostra Michała i brat osiągnęli pełnoletność w domu dziecka. Michała czekało to samo.

Co się później dzieje z takimi dziećmi?

Jeśli chcą się dalej uczyć, mogą liczyć na 500 zł miesięcznie ze strony państwa. Taka kwota zwykle nie wystarcza na utrzymanie się na studiach, więc i tak większość z nich musi podjąć pracę. Teoretycznie na czas nauki mogą mieszkać w domu dziecka, ale w praktyce decyduje się na to niewielu 18-latków.

Większość z nich chce się wydostać z „bidula”. Przysługuje im mieszkanie socjalne, ale zwykle trzeba na nie czekać do dwóch lat. Często nie wiedzą, co ze sobą zrobić, gdzie się zgłosić i kogo poprosić o pomoc. Wielu boi się urzędów, nie ufają autorytetom. Część pracodawców nie chce zatrudniać takich osób, bo z góry zakładają, że to patologia i będą z nimi same problemy. Skąd w takiej sytuacji mają czerpać siłę do tego, żeby normalnie funkcjonować, rozwijać się i zakładać rodziny? Niektórzy z nich mówią, że są „dziećmi gorszego Boga”.

Nie bałaś się, że z nastolatkiem mogą być problemy?

Nie boję się problemów – zamiast się przed nimi bronić, staram się je rozwiązywać. Mam już w domu jednego nastolatka i wiem, co to znaczy. Dojrzewanie nie jest patologią. Każdy młody człowiek wycina numery i się buntuje. To jest wpisane w wiek. Że 15-latek, a nie 5-latek? Takie dziecko Bóg postawił na mojej drodze.

Adoptowałaś Adę, mimo że mieliście już z mężem dwójkę dzieci. Krystian miał zespół Downa, co – jak sama przyznajesz – było dla Was ogromnym wyzwaniem. Dlaczego zdecydowaliście się na tę adopcję?

Dla mnie adopcja jest formą powołania. Słyszysz je w sercu i za nim idziesz albo nie. Nie można tego racjonalnie wytłumaczyć. Czekałam na realizację tego powołania przez dziesięć lat. Michał jest jego kontynuacją. Nie wiem, co będzie dalej, ale czuję, że nie jest ostatnim rozdziałem mojego macierzyństwa. Może poprowadzę rodzinny dom dziecka?

Kiedy pomyślałaś o adopcji po raz pierwszy?

Najstarszy syn jako małe dziecko często chorował. Wiele razy wstawałam do niego w nocy, żeby go przytulić, kiedy płakał. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, kto przytula dzieci, które nie mają rodziców? Kto nad nimi czuwa, kiedy płaczą albo się boją? Pielęgniarka w szpitalu? Opiekunka w pogotowiu rodzinnym? Wychowawca w domu dziecka? Powiedziałam mężowi, że marzę o adopcji. Powiedział: „OK, ale jako trzecie”. O drugie staraliśmy się przez cztery lata.

I urodził się Krystian...

Który wywrócił moje życie do góry nogami.

W jaki sposób znalazłaś Adę?

Zgłosiliśmy się z mężem do ośrodka adopcyjnego. Byliśmy młodzi i dobrze sytuowani. Mieliśmy ogromny dom i firmę, która przynosiła spore dochody. Rozmowa przebiegała w bardzo miłej atmosferze – do czasu, kiedy się okazało, że jedno z naszych dzieci ma zespół Downa. Wtedy temperatura spotkania spadła, a my dostaliśmy odmowę z powodu niepełnosprawności Krystiana.

Co wtedy zrobiłaś?

Napisałam list, w którym opowiedziałam, jak wygląda nasza sytuacja rodzinna i jaką mamy motywację w kwestii adopcji. Rozesłałam go do ośrodków w Warszawie i w promieniu 200 km wokół niej. Odezwały się dwa ośrodki.

W jednym z nich „urodziła się” dla nas Ada. Kiedy dostaliśmy tę informację, miała dwa miesiące. Zgodnie z obowiązującą procedurą trafiła do nas na miesiąc tzw. urlopowania. W tym czasie potencjalni rodzice adopcyjni badają, czy między nimi i dzieckiem jest tzw. chemia i będą w stanie je pokochać.

Jeśli się okaże, że tej chemii nie ma, mogą dziecko oddać?

Tak. Wtedy dziecko wraca do ośrodka, z którego przyjechało, i czeka na kolejną rodzinę. Myślę, że to rozsądne podejście. W przypadku biologicznego dziecka akceptacja jest czymś naturalnym. W przypadku dziecka adopcyjnego potrzebne jest to „coś” – nie do końca definiowalne. Jeśli ktoś tego nie czuje w pierwszych tygodniach, to lepiej, żeby takie dziecko wróciło do ośrodka i zaczekało na rodzinę, która je pokocha. Adopcja to decyzja na całe życie.

Jak na Adę zareagowali Wasi synowie?

Aleks miał wtedy sześć lat. Chciał mieć adoptowane rodzeństwo, ale marzył, żeby to był ktoś w jego wieku, z kim będzie mógł grać w gry komputerowe. Do tej pory jego relacja z Adą jest dosyć burzliwa. Krystian był zazdrosny, ale teraz wychowują się z siostrą niemal jak bliźniaki. Ada bała się bliskości, dużo płakała. Nie lubiła, kiedy ktoś ją przytulał. Jej matka zrzekła się praw tuż po porodzie, za co jestem jej wdzięczna, bo dała w ten sposób Adzie szansę na szybką adopcję. Dwa pierwsze miesiące życia Ada spędziła w Rodzinnym Pogotowiu Opiekuńczym. Była tam noszona, bujana i karmiona, ale między trzymaniem dziecka na rękach a przytulaniem go z miłością jest gigantyczna różnica. Dzisiaj Ada lubi się przytulać. Nie ma problemu z okazywaniem uczuć ani wyrażaniem swoich potrzeb. Jest ekspresyjną młodą damą.

W jaki sposób powiedziałaś jej, że to nie Ty ją urodziłaś?

Napisałam dla niej bajkę – że dusze dzieci mieszkają w niebie. Kiedy chcą przyjść na ziemię, wybierają sobie rodziców. Ale czasami zdarza się, że mama, którą dziecko wybrało, nie może go urodzić. Wtedy rodzi je inna kobieta, a do rodziców, których dziecko sobie wybrało, przychodzi anioł i mówi, że ono jest już na świecie i nadszedł czas, aby je odnaleźli. W poszukiwaniach pomagają im anioły z ośrodków adopcyjnych. Do nas też przyszedł taki anioł i powiedział, że wie, gdzie jest Ada.

Krystian miał wtedy dwa lata. Wiedziałaś, że się urodzi z zespołem Downa?

Nie. Nic na to nie wskazywało. Regularnie chodziłam do lekarza, robiłam badania i USG. Wszystko było w porządku. Kiedy się urodził, dostał 10 punktów w skali Apgar. Wysłaliśmy z mężem do rodziny i znajomych radosne esemesy, a kilka minut później do sali weszła lekarka i powiedziała: „Cechy morficzne państwa dziecka wskazują na wadę genetyczną”. Pomyślałam, że ktoś się po prostu pomylił. Nasz syn nie może być przecież chory. Miał być piękny, mądry i zdrowy. Niestety, późniejsze badania potwierdziły tę diagnozę.

Co wtedy wiedziałaś o zespole Downa?

Niewiele. Przed oczami stanęły mi upośledzone dzieci, które widziałam w ciągu swojego życia. Wiedziałam, że wyglądają i zachowują się inaczej niż ich zdrowi rówieśnicy, ale tego, jak wygląda ich życie, nie umiałam sobie wyobrazić.

Przez sześć lat traktowałam Krystiana jak dziecko, które trzeba „naprawić”. Wierzyłam, że w końcu mi się to uda. Osiągnęłam w życiu tak wiele, to i zespół Downa pokonam. Szukałam kolejnych specjalistów i terapeutów. Chodziłam do logopedy, na rehabilitację i wiele innych zajęć, które miały go usprawnić i rozwinąć. W końcu zrozumiałam, że przegrywam. Nie tylko z zespołem Downa, ale z całym moim życiem. Nie wiedziałam już, kim jestem i po co jestem. Dopadła mnie depresja, która od paru lat już na mnie czyhała.

Co się wtedy stało?

Zrozumiałam, że zamiast histerycznie naprawiać to dziecko, wystarczy je przyjąć takim, jakie jest. Chciałam z Krystiana zrobić zwykłe dziecko, zamiast pokochać to niezwykłe, jakim się urodził. Dotarło do mnie, że nie jest niepełnosprawny, tylko innosprawny, ma np. niezwykłą inteligencję emocjonalną i potrafi żyć w teraźniejszości jak nikt inny. Niedawno skończył dziewięć lat. Prawie nie mówi, ale nie znam drugiego człowieka, który potrafiłby na tyle sposobów, bez słów, powiedzieć komuś „kocham cię”.

Wcześniej, kiedy Aleks był mały, też próbowałaś kształtować dziecko wedle planu?

Byłam tak zafiksowana na tym, jakie to moje dziecko powinno być, że kompletnie nie zauważałam, jakie naprawdę jest. Kiedy Aleks miał sześć lat, urządziłam jego pokój na pomarańczowo, bo byłam przekonana, że to jego ulubiony kolor. Kupowałam mu też pomarańczowe ubrania. Kilka lat później powiedział mi, że najbardziej lubił niebieski. Zapisałam go do klasy sportowej. Byłam pewna, że świetnie się w niej odnajdzie, bo od czwartego miesiąca życia woziłam go na basen, a od szóstego roku życia chodził na aikido. Okazało się, że nie znosi sportu, zwłaszcza gier zespołowych, i strasznie się w tej klasie męczył.

Mówiąc, że staramy się zapewnić naszym dzieciom wszystko, co najlepsze, tak naprawdę wielu z nas ma na myśli to, co materialne. Sama złapałam się w pułapkę takiego myślenia. Aleksander chodził do prywatnego przedszkola, potem prywatnej szkoły – jednej, drugiej. Kiedy musiałam podjąć decyzję, gdzie zapisać Adę, ku mojemu zdziwieniu Aleks powiedział: „Jeżeli chcesz, żeby Ada była normalna i miała normalne koleżanki, to niech idzie do zwykłej szkoły”.

Dlaczego?

W szkole publicznej jest cały przekrój społeczeństwa. Dziecko poznaje świat takim, jaki on naprawdę jest. Często widzę w parku dzieci jeżdżące na rolkach. Część z nich ma na sobie tak dużo ochraniaczy, że z trudem się poruszają. Z jednej strony to zrozumiałe, nikt z nas przecież nie chce, żeby dziecko zrobiło sobie krzywdę. Z drugiej strony myślę, że dziecko nawet tego upadku nie poczuje. A przecież żadne życie nie jest pozbawione bólu. Nikt z nas nie będzie przez cały czas krążyć nad dziećmi jak helikopter i monitorować, czy są bezpieczne. Musimy dać im przestrzeń, żeby poznawały świat, i z roku na rok tę przestrzeń poszerzać, aby mogły iść coraz dalej.

Jak to wygląda w Twojej rodzinie?

Ada ma w tej chwili sześć lat. Ostatnio oznajmiła mi, że chce sama pojechać latem na obóz, bo Michał i Aleks też jadą sami. Zgodziłam się i znalazłam jej taki obóz.

Daleko?

230 km od Warszawy. Pomyślałam, że jeśli sytuacja będzie dramatyczna, to po nią pojadę i zabiorę do domu. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że nawet nie zatęskni.

Dlaczego tak myślisz?

Jest bardzo samodzielnym, odważnym dzieckiem. Zapisałam ją do przedszkola, kiedy miała dwa lata, bo Krystian chodził, to ona też chciała. Byłam przygotowana na jakąś dantejską scenę pierwszego dnia, a moje dziecko tylko mi pomachało i pobiegło poznać nowe koleżanki. Stałam pod ścianą z nadzieją, że uroni chociaż jedną łzę. Nic z tego.

To oczywiście nie znaczy, że pozwalam dzieciom na wszystko. Każdemu daję bardzo dużo swobody, ale kiedy wkraczają na złe tory, koryguję ich zachowanie między innymi ograniczaniem tejże swobody.

Podasz przykład?

Nie akceptuję wszelkiego rodzaju używek. Kilka tygodni temu z Adą i Krystianem mieliśmy wyjechać poza Warszawę. Michał i Aleks postanowili – bez mojej wiedzy – urządzić w tym czasie huczną imprezę. Niestety, wróciłam wcześniej, niż przewidywali, i zastałam rzeczy, których nie powinnam zastać.

Chłopcy zrozumieli swój błąd i nie tylko mnie przeprosili, ale też podziękowali za moją reakcję. Uznaliśmy, że będzie dobrze, jeśli ktoś „na zimno” popatrzy na tę sytuację, i wybraliśmy się do psychoterapeuty. Spotkaliśmy się z nim dwa razy. I więcej tam nie wrócimy.

Dlaczego?

Terapeuta zaatakował chłopaków. Ustawił siebie po „mojej stronie”. Wyszliśmy skłóceni. Chłopcy nie chcieli nawet na mnie spojrzeć.

Wieczorem poprosiłam ich o rozmowę. Każde z nas powiedziało, co czuje. Popłakałam się, chłopcy mnie przytulili i sami ustaliliśmy zasady, według których będziemy rozwiązywać konflikty. Paradoksalnie to trudne zdarzenie nas wzmocniło. Aleks z Michałem poczuli, że każdy z nas jest odpowiedzialny za rodzinę, którą jesteśmy.

Wielu rodziców boi się okazywania słabości przed dziećmi. Nie masz z tym problemu?

Jeśli sobie z jakąś sytuacją nie radzę, to się do tego otwarcie przyznaję. Nie udaję przed dziećmi siłaczki, która nigdy nie popełnia błędów. Czasem przychodzę do Aleksandra i mówię: „Słuchaj, synu, jesteś moim pierworodnym. Kiedy się urodziłeś, nie znalazłam przy tobie instrukcji obsługi i zwyczajnie nie wiem, co powinnam w tej sytuacji zrobić. Możesz mi jakoś pomóc?”.
Dopiero dzięki całej mojej cudownej czwórce i drodze, którą razem przeszliśmy, zrozumiałam, czym tak naprawdę jest macierzyństwo.

Podzielisz się tą wiedzą?

Macierzyństwo jest dla mnie dostrzeganiem cudu w dziecku. Bez względu na to, czy ono ma 2 miesiące, czy piętnaście lat. Każdego dnia uczę się patrzeć na świat oczami moich dzieci. Wiem, że to, jak daną sytuację widzi Ada, jest zupełnie inne od tego, jak ją postrzega Krystian. Nie tylko dlatego, że Ada jest dziewczynką, a Krystian chłopcem, że ona jest zdrowa, a on ma jeden chromosom więcej. To są po prostu dwie różne osoby. ©

AGATA KOMOROWSKA prowadzi bloga www.agatakomorowska.pl, na którym opisuje m. in. samotne rodzicielstwo z czwórką dzieci i codzienność z niepełnosprawnym dzieckiem. Autorka książki „Anioły mówią szeptem” (można ją kupić za pośrednictwem jej strony). Wkrótce ukaże się jej książka „Depresjologia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2017