Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...a upomnienia na piśmie dostali minister, szef sztabu i szef służby bezpieczeństwa. Na początku sierpnia ambasador Szwecji w Mińsku, Stefan Eriksson, został w mediach oskarżony o współudział w misiowym happeningu i wydalony z Białorusi.
Co tak wzburzyło dyktatora? Oto rankiem 4 lipca szwedzka awionetka przekroczyła granicę Białorusi i przez około półtorej godziny latała nielegalnie nad jej terytorium. Już sam ten fakt wystarczyłby, żeby dyktator wpadł w szał; podobno stosowne służby zauważyły samolot, ale nie zdecydowały się interweniować. W dodatku awionetkę prowadzili piloci w maskach, którzy w okolicy Mińska i Iwieńca zrzucili setki pluszowych misiów z doczepionymi transparentami: „Wspieramy walkę o wolność słowa na Białorusi”. Organizator akcji, szwedzka agencja reklamowa Total Studio, sfilmowała całe zdarzenie i relację zamieściła na swojej stronie internetowej. Początkowo władze Białorusi zaprzeczały, jakoby doszło do desantu misiów. Potem jednak zmieniły front: nie tylko przyznały, że naruszono przestrzeń powietrzną kraju, ale też poinformowały opinię publiczną o aresztowaniach, dymisjach i wydaleniu ambasadora.
Ostatnio władze zrobiły coś jeszcze bardziej zdumiewającego: zaprosiły sprawców zrzutu do Mińska, aby dobrowolnie stawili się na przesłuchania i konfrontacje. Przedstawiciele KGB mówią, że chodzi o „uczciwy proces” i „bezstronne rozważenie” wszystkich faktów. Jeszcze 50, nawet 40 lat temu słowa te oznaczałyby po prostu „czapę”. Co oznaczają dziś? Czy władze KGB wierzą, że ktokolwiek posłucha ich apelu? Zapewne nie wierzą; chodzi o zademonstrowanie „dobrej woli” wobec własnych obywateli. Ale odkąd to zdanie obywateli ma znaczenie dla dyktatora? Przecież zdanie dyktatora i zdanie obywateli to (z założenia) to samo zdanie. Może więc ta niecodzienna „oferta” to rezultat dość niemrawej reakcji Zachodu na kolejne posunięcia władz w Mińsku? Coś jak cmoknięcie zaciśniętej pięści: „Ja wam nie mogę fiknąć, ale wy mi także nie”?
Najgorsze jest to, że w areszcie – w charakterze zakładników – siedzą dwaj zatrzymani: dziennikarz Anton Surapin, który wrzucił zdjęcia misiów do internetu, oraz Siarhiej Baszarymau, u którego Szwedzi wynajmowali wcześniej mieszkanie. Grozi im do siedmiu lat więzienia za współudział, ale bez obecności głównych winowajców ich proces się nie rozpocznie.
A gdyby tak – w odpowiedzi na apel – zorganizować międzynarodową akcję wysyłki misiów na Białoruś? W końcu nie jest to pierwszy maskotkowy happening w najnowszych dziejach tego państwa. Pół roku temu podobny zorganizowali działacze ruchu Mów Prawdę! Przed siedzibą głównych władz Białorusi ustawili na chodniku pluszowe zabawki z tabliczkami: „Gdzie jest wolność prasy?” i „Uwolnić więźniów politycznych”. Tygryski, zajączki i misie zostały aresztowane, głównego organizatora skazano na dziesięć dni pozbawienia wolności. Miś to dobry symbol oporu: reżim niczego się tak nie boi, jak śmieszności.
Również teraz KGB przeczesało teren zrzutu, żeby zebrać wszystkie maskotki, jakie spadły na białoruską ziemię. Ponieważ Szwedzi nie ogłosili, ile misiów zrzucono, może się zdarzyć, że – dobrze ukryte – przetrwają reżim Łukaszenki. Wierzę, że doczekamy momentu, kiedy wyjdą ze swoich kryjówek.