Wstrzemięźliwość

Premier nagle stwierdził, że zagrożenie kryzysem jest w Polsce jednak duże, i nakazał w kilka dni znaleźć 17 mld zł oszczędności. W takim tempie robi się to zwykle "tnąc po równo", można więc wątpić, czy oszczędności będą racjonalne.

03.02.2009

Czyta się kilka minut

Z kryzysem rząd radzi sobie marnie. Wprawdzie dwa miesiące temu ogłosił wart ponad 90 mld zł pakiet wsparcia dla gospodarki, ale istnieje on głównie na papierze, bo stosownych ustaw jeszcze nie ma. W praktyce więc antyrecesyjne posunięcia sprowadzają się do zapowiedzianych cięć budżetowych, obejmujących ponad 5 proc. zaplanowanych na ten rok wydatków. Jakich - jeszcze dokładnie nie wiadomo. Na razie mówi się głównie o przesunięciu przewidywanych reform. W tym także - posłania do szkoły sześciolatków.

Trudno się przy tym oprzeć wrażeniu, że te posunięcia wprowadza się na łapu-capu. Zamiast już na jesieni - gdy było wiadomo, że kryzys nas nie ominie - przygotowywać awaryjny budżet i korektę planowanych reform, rząd utrzymywał, że Polska jest mniej niż inne państwa narażona na skutki globalnych zawirowań. W końcu stycznia premier nagle stwierdził, że zagrożenie jest jednak duże - i nakazał w kilka dni znaleźć 17 mld zł oszczędności. W takim tempie robi się to zwykle "tnąc po równo", można więc wątpić, czy będą one racjonalne.

Cięcia będą duże

Warto też przypomnieć, że na mniej więcej dwie trzecie wydatków państwa rząd nie ma żadnego wpływu, bo - jak np. wypłaty emerytur czy wywołująca dziś spory kwota pieniędzy dla armii - są one określone w osobnych ustawach, czyli są "sztywne". Choć więc dopłaty do emerytur i rent stanowią największą pozycję w budżecie, to rząd nie może ich okroić.

Znacznie łatwiejsze jest zmniejszenie wydatków w gestii ministrów i wojewodów. Tyle że w tej sytuacji trzeba je będzie obniżyć nie o 5 proc., lecz znacznie bardziej. A przy takiej skali cięć pewne jest, że - wbrew zapewnieniom premiera - ich skutki odczuje każdy niemal "zwykły obywatel". Oszczędności sięgających 17 mld złotych nie da się przecież sprowadzić do - jak to ujął jeden z ekonomistów - "rezygnacji z kupna samochodów i spinaczy". Muszą dotknąć istotnych dziedzin funkcjonowania państwa.

Co gorsza, nikt nie wie, czy nie czeka nas kolejna runda ograniczeń. Budżet zaplanowano przy założeniu, że gospodarka będzie się w tym roku rozwijać w tempie 3,7 proc. Dziś rząd oczekuje, że będzie to tylko 1,7 proc., Komisja Europejska - że 1,5 proc., niektórzy analitycy sądzą natomiast, że polski produkt krajowy brutto może się nawet skurczyć o 0,5 proc. A im wolniejszy wzrost (nie mówiąc już o recesji), tym mniejsze wpływy do budżetu - i tym większe kłopoty ze sfinansowaniem wydatków.

Inni wydają więcej

Wiele osób zadaje sobie jednak pytanie, czy te cięcia są rzeczywiście konieczne? Czy nie powinniśmy się wzorować na krajach, które w obliczu najgorszej od 60 lat recesji zwiększają wydatki z budżetu, uważając to za sposób zapobieżenia jej skutkom i przyspieszenia powrotu do normalności?

Rozwinięte państwa Zachodu od paru miesięcy hojnie wydają publiczne pieniądze na wspieranie banków, a także firm przemysłowych, zachęcanych w ten sposób do ochrony miejsc pracy. Pomocy domagają się też dotknięci skutkami kryzysu obywatele; świadczą o tym choćby ostatnie strajki i demonstracje w Bułgarii, na Łotwie, Litwie i we Francji.

Zwiększaniu wydatków rządowych nie przeciwstawia się nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy: chodzi o to, żeby pobudzić słabnący popyt. Przodują w tym Stany Zjednoczone. W Unii Europejskiej - która ostatnimi czasy złagodziła zarówno rygory fiskalne, jak zasady pomocy publicznej dla przedsiębiorstw - zaznaczają się dwa obozy: zwolenników budżetowej stymulacji gospodarki (m.in. Wielka Brytania, Francja, Hiszpania) oraz "wstrzemięźliwych", czyli krajów, które - nie negując potrzeby interwencji państwa - podkreślają konieczność odpowiedzialności za jej przyszłe skutki. Do grona "wstrzemięźliwych" zaliczają się przede wszystkim Niemcy (głównie zresztą werbalnie, bo ich tegoroczny deficyt budżetowy będzie największy w okresie powojennym), Holandia oraz kilka "nowych" krajów UE, w tym Polska.

Cnota czy kłopot?

Skąd ta nasza niechęć do wspomagania gospodarki pieniędzmi z budżetu? Uzasadnia ją nie tylko wsparte pamięcią o kłopotach ze spłatą gierkowskich kredytów z lat 70. dążenie do uniknięcia obciążenia długami przyszłych pokoleń, ale i względy pragmatyczne. Na rynkach międzynarodowych zapożyczają się dziś największe potęgi gospodarcze, więc dla krajów takich jak Polska byłoby to bardzo kosztowne. Poza tym - wzrost wydatków i deficytu budżetu stwarza niebezpieczeństwo przekroczenia konstytucyjnych progów zadłużenia państwa, to zaś mogłoby skutkować koniecznością takich cięć wydatków, które właściwie uniemożliwiałyby sprawne jego funkcjonowanie. Istotne jest i to, że zwiększenie deficytu utrudniłoby nam w przyszłości wejście do strefy euro.

Są i inne przyczyny przemawiające za wstrzemięźliwością w wydatkach (w "Gazecie Wyborczej" z 25 stycznia Andrzej Rzońca wymienił ich aż dwanaście) i nie wolno ich lekceważyć.

Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że dla ministra finansów - a chyba i dla premiera - ta wstrzemięźliwość stała się celem samym w sobie, a kwota deficytu - wręcz fetyszem. Tymczasem w sytuacji tak wyjątkowej jak obecna potrzebne jest podejście pragmatyczne. Czyli chłodna kalkulacja: czy w perspektywie - powiedzmy - pięcioletniej bardziej się opłaci duszenie wydatków, czy też poluzowanie części z nich, nawet za cenę pewnego wzrostu deficytu.

Czy bowiem w zetknięciu z obficie wspieranymi przez swoje rządy zagranicznymi przedsiębiorstwami polskie firmy nie stracą na konkurencyjności? Jak wpłynie na nie ograniczenie zakupów rządowych? Czy ewentualne zmniejszenie nakładów na oświatę i naukę nie odbije się nam za kilka lat czkawką? To tylko parę pytań, jakie można postawić w związku z zapowiedzią ograniczenia wydatków.

Nie chodzi bynajmniej o szastanie pieniędzmi na sposób amerykański. Warto jednak zastanowić się, czy cnota budżetowej wstrzemięźliwości nie stanie się w pewnym momencie obciążeniem.

Amortyzator nie działa

To, jak szybko polska gospodarka odżyje, zależy od sytuacji na świecie. Sami możemy się najwyżej starać osłabić siłę kryzysowego uderzenia. Długo łudziliśmy się, że takim amortyzatorem będzie popyt wewnętrzny. Jego utrzymaniu miała sprzyjać obniżka stawek podatku dochodowego od 1 stycznia i napływ unijnych funduszy.

Na obniżce podatków skorzystają jednak głównie lepiej sytuowani, a część z nich te dodatkowe pieniądze raczej oszczędzi niż przeznaczy na zakupy. Trudno więc liczyć na boom w wydatkach konsumpcyjnych, które rosną coraz wolniej i niedługo mogą zacząć maleć. Zwłaszcza że rośnie bezrobocie - do końca roku może się zwiększyć z 9,5 do 12,5 proc. - a bombardowani katastroficznymi informacjami konsumenci skrupulatniej liczą pieniądze.

Wykorzystanie środków unijnych też napotyka przeszkody, bo samorządy zbiedniały, trudniej im wysupłać pieniądze na swój wkład w projektowane przedsięwzięcia, a uzyskanie kredytu bankowego stało się problemem. Nie jest więc pewne, czy napływ tych funduszy zrekompensuje ubytek popytu wewnętrznego, spowodowany cięciami inwestycji w przedsiębiorstwach. Budżetowe oszczędności spowodują kolejne jego ograniczenie. Zwłaszcza jeśli potwierdzą się informacje o przewidywanych podwyżkach akcyzy i składek, płaconych zarówno przez firmy (m.in. na Fundusz Pracy), jak i obywateli (zdrowotna).

Być może polska recepta na kryzys - zmniejszanie wydatków państwa zamiast ich powiększania - okaże się skuteczniejsza od amerykańskiej czy brytyjskiej. Wygląda jednak na to, że zdecydowano o tym bez dogłębnej analizy kosztów i zysków obu tych rozwiązań - i za późno.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2009