Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dnia 24 sierpnia przygotowuję sobie obiad, a tu do naszego domu przyjeżdża syn sołtysa i przywozi mi kartę mobilizacyjną na wojnę” – napisał potem we wspomnieniach, niepublikowanych, Józef Kozioł spod Tarnowa (prywatnie: wuj mojego dziadka). 25-latek zdążył zjeść obiad, spakował się i ruszył na stację kolejową. Ogłoszenie o mobilizacji zawierało słowo: „natychmiast”. Razem z nim na stacyjce Delastowice zebrało się kilkuset chłopaków z okolicznych wsi. W całej Polsce tego dnia i w następne dni mobilizacja – pierwsza, jeszcze nie powszechna – objęła kilkaset tysięcy mężczyzn. Tydzień później zaczęła się wojna.
Armia wielu narodów
Tomaszów Lubelski – to dziś miasto powiatowe nad granicą z Ukrainą. Wtedy do zachodniej granicy ówczesnej Polski – Bielska i Pszczyny – w linii prostej było stąd 320 km. Polnymi drogami znacznie więcej. Taką odległość przebyli żołnierze Armii „Kraków”: spod Pszczyny do Tomaszowa, w trzy tygodnie, w ciągłych walkach. 30 km dziennie, z 30 kg wyposażenia. A tamten wrzesień był, inaczej niż teraz, wyjątkowo gorący.
O czym myślał żołnierz, zwykły strzelec (stopnia szeregowego nie używano), którego w ostatnich dniach sierpnia nagle zmobilizowano, wyrywając z rodziny, z cywilnego życia? Wielu wierzyło, że – jak głosiły plakaty – „swego nie damy, napastnika zwyciężymy”, że Anglia i Francja pomogą. Ale pierwsze dni osłabiły morale. A potem zaczął się odwrót, z dnia na dzień coraz bardziej beznadziejny.
A jednak – szli i walczyli. „Nie sposób ukryć, że najbardziej ze wszystkiego doskwierał nam głód. (...) Jakim zaskakującym obrazem dla ludzi nieprawdopodobnie głodnych może być widok kilkumetrowego basenu wypełnionego wodą, w której pływają tysiące jajek – to wiemy tylko my. Zupełnie nie pamiętałem, że nigdy nie lubiłem jajek...” – wspominał 20-letni wtedy plutonowy Zdzisław Baszak, który spod Pszczyny przeszedł pod dzisiejszą granicę wschodnią.
Był jednym z rzeszy poborowych. Szeregowi mieli zwykle 20-25 lat, choć bywali też ochotnicy 16- i 17-letni. Do wojska trafili niezależnie od tego, skąd pochodzili i jakiej byli narodowości: w wielonarodowej armii (1/3 ludności RP stanowiły mniejszości) służyli Ukraińcy, Białorusini, Żydzi, a nawet 10 tys. Niemców.
Samych Ukraińców służyło kilkadziesiąt tysięcy; szacuje się, że zginęło ich kilka tysięcy. Większość ukraińskich żołnierzy zachowała lojalność do końca kampanii.
Sen w marszu
Jak o nich wszystkich dziś opowiadać? Ideałem byłby film czy serial – podobny np. do amerykańskich seriali „Kompania Braci” i „Pacyfik”, pokazujących przeżycia jednostek. Ale takich filmów w Polsce nie ma. Zostaje więc literatura.
Codzienność żołnierzy Września opisuje na przykład Artur Wodzyński: z relacji uczestników, rozproszonych po dziesiątkach książek, ze źródeł internetowych i archiwaliów powstała książka „W odwrocie i walce (wydana przez Muzeum II Wojny Światowej). Jak wyglądała ta kampania dla prostego żołnierza? W relacjach powtarzają się: walka i marsz; wbijające się w barki szelki plecaka; upał, głód, pragnienie; wyczekiwanie na ofensywę aliantów. Emocje. I najgorsze: niekończący się odwrót. W dzień walka i śmierć, w nocy marsz, na kolejną linię obrony, za kolejny las, wzgórze. Albo – byle dalej. Dzień w dzień.
Generał Prugar-Ketling, dowódca dywizji, pisał potem: „[szeregi] szły mechanicznie naprzód, nic już ich nie interesowało, nic ich nie dziwiło, nic też ich nie przerażało”. A przy tym, choć to nieprawdopodobne, spanie w marszu z wyczerpania: „Robi się to tak. Czwórka bierze się pod pachy i wtedy środkowi dwaj mogą spać. Później zmiana”.
Dwóch z plutonu
Czy erzacem filmów, których nie ma, nie są także rekonstrukcje historyczne? Organizowane od lat, cieszą się coraz większą popularnością – i dają „żywą lekcję” historii. Coraz więcej jest ich właśnie we wrześniu, w tym roku po kilka w każdy weekend – m.in. w Mławie, Węgierskiej Górce, Biskupicach Radłowskich, Sochaczewie itd. A także w Tomaszowie Lubelskim, gdzie cofające się polskie dywizje stoczyły ostatnie, ciężkie walki z Niemcami – tutaj rekonstrukcja, jedna z największych w Polsce, odbędzie się w weekend 19-21 września.
Wtedy, 75 lat temu, dla żołnierzy Armii „Kraków” walka skończyła się pod Tomaszowem; nie udało im się przebić ku Rumunii. Trzeba dodać: dla tych, którzy zostali – bo po trzech tygodniach w dywizji zostawała mniej niż połowa z tych, którzy poszli na wojnę (szacuje się, że w całej kampanii wrześniowej poległo 66 tys. polskich żołnierzy).
Pododdział cekaemów plutonowego Baszaka miał mniej szczęścia: już pod Pszczyną, gdy przeszły przez nich niemieckie czołgi, zostało w nim dwóch ludzi.