Wolni ludzie w wolnym kraju

Nie jesteśmy święci - jesteśmy grzeszni, brakuje nam wiedzy religijnej i teologicznego wykształcenia, ale umiemy docenić przejmującą homilię wybitnego teologa i, przede wszystkim, pozostajemy wierni. Pamiętamy polskie flagi na Placu Św. Piotra na powitanie Benedykta XVI i radość z tego, że my - Kościół mamy papieża, że można się spodziewać mądrej kontynuacji... Czegóż jeszcze moglibyśmy sobie życzyć?.

15.05.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Widziałam wolnych ludzi w wolnym kraju. W długim, wielkim tygodniu umierania i śmierci Jana Pawła II aż po dzień pogrzebu ludzie byli naprawdę wolni - nie tylko czuli się wolni, ale działali jak ludzie wolni.

Żyjemy w wolnym kraju, w którym można organizować wielkie, publiczne Msze i przemarsze ulicami miast, wywieszać flagi i zapalać setki tysięcy zniczy w miejscach publicznych, wystawiać w oknach płonące świece i gasić światło, i nie obawiać się, że ktoś to zanotuje. A potem pojechać do Rzymu, choćby autostopem. I we wszystkim tym napotykać współdziałanie władz kościelnych, miejskich, a nawet firm przewozowych.

Jednak nie tylko kraj jest wolny - wolni okazali się ludzie. Nie lękali się wyrażania uczuć i wiary, realizowania potrzeb, chcieli i potrafili współdziałać z innymi. W odruchu serca biegli do kościołów, by modlić się i płakać, a jeśli gdzieniegdzie zastawali drzwi zamknięte, domagali się ich otwarcia. Ale chcieli jeszcze więcej. Tak właśnie działali: z rozmachem, kreatywnie, z nowoczesną organizacją. Gdzież jest autor czy autorzy pomysłu, by warszawską ulicę Jana Pawła II - brzydką, powiedzmy szczerze - rozświetlić migotliwym, ciepłym światłem zniczy? Kto i do kogo wysłał w tej sprawie pierwszego SMS-a? Jak dołączali się inni? Skąd tyle zniczy? Jak można było skoordynować takie działanie? A twórcy świecącego krzyża na tle ciemnych okien krakowskiego akademika?

Ta eksplozja czuwania i modlitw, niezwykłych pomysłów i dobrego współdziałania miała swoje korzenie, po pierwsze, w ludzkim przywiązaniu, a w wielu przypadkach - w miłości do Papieża. Znaliśmy Go “od zawsze", spotykaliśmy dość regularnie: miliony z nas na celebrowanych przez Niego Mszach, a reszta choćby za pośrednictwem transmisji telewizyjnych. Słuchaliśmy Go, choć nie zawsze postępowaliśmy zgodnie z tym, czego nauczał. Ceniliśmy Go i szanowali (o czym przekonują wszystkie sondaże), a wielu z nas kochało Jana Pawła II.

Pamiętam dzień Jego wyboru i dyskusje w kręgu przyjaciół, jak to będzie dalej. Pamiętam pielgrzymki pierwszą i drugą, najpiękniejszy biały krzyż na Krokwi i góralską muzykę, fragmenty niektórych homilii, wyraziste gesty, znaczące sytuacje... Pontyfikat Jana Pawła II to kawał mojego życia - to krótsze lub dłuższe fragmenty biografii każdego z nas. Jakże nie czuwać, nie smucić się, nie modlić, gdy odchodzi ktoś tak bliski, Nauczyciel, Przyjaciel, Ojciec?

Wiara pociągająca i zaraźliwa

Do tego indywidualnego, ludzkiego przywiązania dochodzi wymiar narodowy. Jan Paweł II był “nasz" i - choć jako papież przynależał do Kościoła powszechnego - “nasz" pozostał. Ten przywódca w skali świata, powszechnie szanowany i wszędzie (poza Moskwą) przyjmowany, poliglota, subtelny filozof, ale i idol mediów, nie tylko nie wstydził się skromnych, polskich korzeni, ale podkreślał zakorzenienie w polskiej kulturze i dziejach narodu polskiego. Ostatnie Jego słowa, które usłyszał świat, to było po polsku wypowiedziane pozdrowienie Wadowic. Rozpoznawaliśmy się w Nim: lubił góry, kremówki i jeziora, był robotnikiem, aktorem i człowiekiem uniwersytetu, śpiewał te same piosenki i pieśni, modlił się w tych samych miejscach, co my. Jednocześnie uznawaliśmy Jego wyższość: był tym, co w naszej kulturze, naszych dziejach, nas samych najlepsze. Wierzyliśmy, czuliśmy, że orędował za nami u wielkich tego świata i u Najwyższego. Może spiskował z prezydentem Ronaldem Reaganem przeciwko “imperium zła", ale na pewno wołał o Ducha Świętego, by odnowił oblicze tej ziemi, zaś w smutnym roku 1983 on mówił, a my jego słowom przydawaliśmy żaru. Jakże nie czuwać, nie smucić się, nie modlić, gdy odchodzi najlepszy Syn naszego narodu, gdy odchodzi jego najlepszy Ojciec?

O wymiarze religijnym pisać najtrudniej. Odchodził następca św. Piotra, apostoł, człowiek gorącej wiary. W nauczaniu Jan Paweł II ukazywał wiarę jako fundament świata, kultury, każdej społeczności i każdej jednostki. Ukazywał ją jako wyzwanie trudne, ale fascynujące, jako zobowiązanie i miłość. Ale wskazywał też małość, w wymiarze indywidualnym i społecznym, piętnował zło, nie wahając się używać mocnych sformułowań. Nie był permisywnym psychoterapeutą. Jednocześnie mówił nam, że jesteśmy lepsi niż nasze uczynki, że jesteśmy stworzeni do rzeczy większych, niż nam się wydaje, że Chrystus drogo zapłacił za każdego z nas. Prawdy te głosił podczas ponad stu pielgrzymek, w wielu krajach i kulturach, w rozmaitych środowiskach, wśród młodych. Nie wahał się korzystać z mediów. I wierzył w to, co głosił: jego wiara porażała głębokością, bogactwem i prostotą. Była pociągająca, była zaraźliwa.

Wreszcie starość i choroba, cierpienie i umieranie Jana Pawła II. Ma to wymiar czysto ludzki i głęboko religijny. Wbrew temu, co pisali na ten temat komentatorzy zachodni (i co może jest prawdą w odniesieniu do zasobnych krajów Zachodu), w Polsce ludzie starzeją się, chorują i umierają w domach, a przy ich łóżkach czuwa nie wykwalifikowany personel, ale członkowie rodziny. Wielu z nas miało takie doświadczenia z najbliższymi. I - musimy przyznać - nie zawsze są to doświadczenia budujące. Starzejący się bliscy denerwują nas, chorzy nas męczą, ich cierpienie i umieranie napawa nas lękiem. Często wobec ich choroby i cierpienia czujemy się bezradni i samotni. Wielu wolałoby, aby to wszystko odbywało się gdzieś indziej, dyskretnie. I oto Papież rok po roku, miesiąc po miesiącu, a w końcu dzień po dniu przekonywał nas, że mamy w sobie dość cierpliwości, by nie przeszkadzały nam jego ograniczenia w poruszaniu się czy trudności w mówieniu, że mamy w sobie dość współczucia i miłości, by trwać przy nim w jego chorobie i cierpieniu aż do śmierci. Prawda, że był w tym heroiczny.

Tę wielką lekcję odnoszę jednak nie tyle do starych i schorowanych, ile do pozostałych - jeśli mogliśmy być z nim, możemy być równie cierpliwi, współczujący, wierni wobec naszych bliskich. Jednak cierpienie i umieranie Jana Pawła II ukazywało nie tylko wymiar godności człowieka i wierności jego bliskich, lecz także najgłębszą wiarę w to, że człowiek przechodzi z życia do życia, że niejako wraca do źródeł, gdzie jest oczekiwany przez swego Stwórcę i Ojca, Zbawiciela i Brata. To umieranie niosło w sobie nadzieję i perspektywę wieczności, zrozumiałą chyba dla wszystkich, nie tylko dla wierzących.

Jakie czasy, takie uniesienia

Co nam zostanie z tych papieskich rekolekcji? Wielkie emocje i uniesienia mają to do siebie, że przemijają. Tak więc coś przeminie, coś ulegnie “wypłukaniu", ale coś osadzi się w naszych duszach i biografiach.

Po pierwsze, doświadczenie ludzkie i religijne. Każdy indywidualnie przeżywał i zapamięta: jeden blask zniczy lub potrzebę i radość bycia z innymi, drugi cierpienie Papieża i przypomnienie swoich bliskich, potrzebę modlitwy, postanowienie bycia lepszym...

Te indywidualne przeżycia wpisały się, po drugie, w zbiorowe uniesienie i przeżycie duchowe (świadomie unikam tu określenia “religijne", bo nie dla wszystkich było ono religijne, ale dla wszystkich było duchowe). Naszą polską specjalnością są takie zbiorowe pokoleniowe doświadczenia duchowe: wspomnijmy tu Październik ’56, lata 1979-80, a teraz papieskie rekolekcje roku 2005. Nie zrównuję tych wydarzeń i okresów - takie były uniesienia, jakie czasy - podkreślam tylko ich naturę jako przeżyć w skali społecznej i duchowej, jako głęboko i wspólnie przeżywanych wartości. Takie wydarzenia zapadają w pamięć, mają moc kształtowania świadomości oraz tożsamości dużych grup i pokoleń.

W tym kontekście mówi się, po trzecie, o młodych jako o pokoleniu Jana Pawła II. To ludzie, którym jego nauczanie towarzyszyło “od zawsze", którzy uczestniczyli w papieskich Mszach, jeździli na spotkania z nim w czasie Dni Młodzieży, rozmawiali z nim pod papieskim oknem i na stadionach. Dla nich wszystko to było naturalne: lekcje religii w szkołach, rekolekcje odbywające się w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego i papieskie nauczanie. To pokolenie, które nie miało swojego Października ani Sierpnia, które bez wahania pojechało na Ukrainę wspierać “wolność Waszą" i które teraz, w te dni papieskie, dawało wyraz wierności i wierze w wolność - raz jeszcze trzeba to podkreślić - po swojemu, pięknie. I to doświadczenie może być dla nich formujące.

Ale pokoleń Jana Pawła II jest w naszym społeczeństwie więcej, gdyż - wedle kwietniowych badań Pentora - myślą tak o sobie ludzie w różnym wieku. Ja wyróżniłabym jeszcze tych, którzy obecnie mają około 45-55 lat, którzy już jako osoby świadome doświadczyły komunizmu i którzy jako osoby młode przeżyły wybór Karola Wojtyły na papieża i jego pierwszą pielgrzymkę do Polski. Ci ludzie byli świadkami, że to, co niemożliwe, stało się możliwe. To oni wkrótce potem budowali “Solidarność".

Po czwarte, w czasie tych papieskich rekolekcji złamano pewne tabu: że wiara jest i powinna pozostać sprawą prywatną, o której się nie mówi, a co najmniej nie wypada obnosić się z nią publicznie. Wolni ludzie w wolnym kraju nie wstydzili się publicznie płakać i modlić, chcieli głośno mówić o swojej wierze, chcieli słuchać tego, co kiedyś mówił Jan Paweł II, co mówił w Krakowie kard. Franciszek Macharski, a w Rzymie kard. Joseph Ratzinger. Chcieli słuchać o Bogu, Chrystusie i Duchu Świętym, o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym. Chcieli mieć pośród siebie osoby duchowne, widzieć je na ulicach i na ekranach. Tę duchowość trudno będzie zagnać do kruchty.

Wreszcie, po piąte, zostanie po tych dniach doświadczenie możliwości wspólnego działania wedle wartości. Działania odpowiadającego na głębokie potrzeby i zaspokajającego je, działania własnego i w dużej skali, dobrze zorganizowanego i wznoszącego serca ku górze.

Oliwi, sprzyja, umacnia

Śmierć Jana Pawła II skłania jednak nie tylko do podsumowania ostatnich tygodni czy wręcz dni. Spoza tych niezwykłych przeżyć wyłania się bowiem pytanie, co pozostanie po pontyfikacie Jana Pawła II? Krytycy powiadają, że Kościół niezdemokratyzowany, kościoły puste i zamykane oraz odrzucane nauczanie w kwestiach etyki seksualnej i rodzinnej. Apologeci - że nowy styl nauczania, umocniona wiara oraz wyrazisty wizerunek Kościoła jako instytucji prodemokratycznej, opowiadającej się za sprawiedliwością społeczną i pokojem. Zapewne bilans ten wypada niejednakowo w różnych kontekstach kulturowych i krajach. Nie sądzę też, by Kościół zadowolił i chciał zadowolić wszystkich swoich krytyków. W demokratycznym świecie nie wszystkie instytucje muszą być demokratyczne, a te niedemokratyczne (gospodarcze, naukowe i religijne właśnie) dobrze służą demokratycznemu ładowi i jego wartościom. Nie sądzę też, aby od religii, której Bóg “przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem", można było oczekiwać aprobaty dla aborcji. Ale krytyka Jana Pawła II i spory wokół jego pontyfikatu na pewno nie ustaną.

W Polsce ten bilans wydaje się bardziej jednoznaczny. Przede wszystkim Jan Paweł II umocnił Kościół katolicki jako instytucję, o czym mówi się mało. Chodzi tu o budowane kościoły i struktury organizacyjne, możliwości działania i formalno-prawny status Kościoła. Oczywiście, Jan Paweł II nie chwytał za telefon, by nakłonić premiera Tadeusza Mazowieckiego do przywrócenia lekcji religii w szkołach, ani polityków SLD, by ratyfikowali konkordat. Ale we wszystkich tych decyzjach, mniej i bardziej ważnych, jego obecność była wyraźnie wyczuwalna. Czasem w postaci argumentu naiwnego, że ratyfikacja konkordatu stanowiłaby wspaniały dar dla zasiadającego na tronie Piotrowym Rodaka, czasem w postaci pragmatycznego przekonania, że polski Kościół katolicki, mając w Watykanie “swojego człowieka", nie odpuści.

Konkordat, ostatecznie ratyfikowany w 1998 r. przez Sejm III kadencji, potwierdza prawa Kościoła i jego niezależność od państwa. Kościół uzyskał nie tylko osobowość prawną (dzięki czemu stał się podmiotem prawa własności), ale także prawo mianowania biskupów i obsadzania urzędów kościelnych. Uznane, potwierdzone lub nadane zostały Kościołowi i wiernym prawa do m.in. swobodnego sprawowania kultu, udzielania sakramentu małżeństwa ze skutkami prawnymi, nauczania religii, prowadzenia placówek wychowawczych, szkół, seminariów duchownych i instytutów naukowo-badawczych, sprawowania opieki duszpasterskiej nad żołnierzami, osobami uwięzionymi czy przebywającymi w szpitalach, zrzeszania się wiernych, drukowania, wydawania i rozpowszechniania publikacji związanych z posłannictwem Kościoła. Także posiadania przezeń i korzystania ze środków masowego przekazu, prowadzenia działalności misyjnej i charytatywnej, budowy, rozbudowy i konserwacji obiektów sakralnych i kościelnych oraz cmentarzy. W wolnym kraju Kościół i wierni cieszą się wreszcie pełnią praw.

Poza wymiarem instytucjonalnym Jan Paweł II podtrzymywał - nauczaniem, obecnością, samą postacią - religijność polskiego społeczeństwa. Powołania do stanu kapłańskiego pozostają, mimo wahań, na wysokim poziomie. I znaczącą część polskiego duchowieństwa stanowią ci, którzy dokonali wyboru swojej drogi po roku 1978, mając przed oczyma wzór Jana Pawła II. Autodeklaracje wiary i regularne praktyki religijne utrzymywały się i utrzymują na bardzo wysokim poziomie - nieco powyżej 90 proc. i 50 proc., co potwierdzają rozmaite badania, także międzynarodowe.

Krytycy powiedzą, że to tylko tradycja i obyczaj. Analizy wykazują jednak, że religijność wiąże się z etyką pożycia seksualnego i rodzinnego (sprzyja odrzucaniu aborcji, pożycia przed ślubem, małżeńskiej niewierności, homoseksualizmu), że niesie nie tylko zaufanie do Kościoła, ale też stwarza życzliwsze nastawienie do różnych grup społecznych i nieco więcej zaufania do instytucji publicznych. Praktyki religijne sprzyjają uczestnictwu w wyborach, pracy w organizacjach pozarządowych i podejmowaniu konkretnych działań na rzecz swojego środowiska. I znowu: wyniki te powtarzają się na tyle systematycznie, że trzeba te wpływy i związki uznać za w miarę stabilne i niezależne od koniunktur politycznych czy innych. Zatem religijność społeczeństwa polskiego jest aktywna na poziomie jednostkowej moralności, “oliwi" stosunki społeczne, sprzyja obywatelskiemu zaangażowaniu. Nie pozostaje też obojętna wobec wyborów politycznych: brak lub niski poziom religijności wiąże się z opcją postkomunistyczną, zaś wysoki poziom religijności z opcją postsolidarnościową.

Do tych wskaźników ilościowych dodać należy funkcjonowanie rozmaitych ruchów, grup i wspólnot pogłębiających lub odnawiających wiarę.

Wyszło więcej i lepiej

Czy zatem jest idealnie? Oczywiście nie. Kościół jako instytucja ma problemy. Wedle mojej oceny w społecznym odczuciu najważniejsze są trzy: moralność księży w sferze seksualnej, ubóstwo, a przynajmniej skromność życia i przejrzystość finansów w każdej parafii i diecezji oraz “mieszanie się" do polityki konkretnych księży czy Kościoła. Większość z nas nie obserwuje w parafiach żadnych patologii. W mojej, dość młodej i wielkomiejskiej, nie widać niegospodarności ani zachłanności - wręcz przeciwnie... Ale media donoszą i będą donosiły o aferach seksualnych, finansowych, a od krewnych i znajomych zdarza mi się słyszeć o wygórowanych opłatach za pierwszą komunię czy pogrzeb, nachalnym domaganiu się datków przy różnych okazjach, o proboszczach, którzy oddają parafię do dyspozycji konkretnym politykom. Wydaje się, że hierarchowie nauczyli się nie mieszać do bieżącej polityki, ale w tej sferze trzeba bardzo uważać, bo każdy błąd czy potknięcie zostanie wychwycone i wykorzystane przeciw Kościołowi.

Na poziomie społeczeństwa można szukać jakichś oznak słabnięcia religijności w jej selektywnym czy wybiórczym charakterze oraz w dalekich od ideału związkach między wiarą i praktykowaniem a stosowaniem się w życiu do zasad wiary i norm głoszonych przez Kościół. Takie niespójności obserwować można w różnych sferach życia - najwyraźniej bodaj w sferze etyki seksualnej, w której znacząca część osób regularnie praktykujących zajmuje stanowisko odmienne od nauczania Kościoła. Ale czy kiedyś było lepiej? Czy lepiej jest gdzie indziej? Na to ostatnie pytanie można - w oparciu o badania empiryczne - odpowiedzieć z całą stanowczością, że nie.

Wreszcie, na styku instytucji Kościoła i wiernych roztacza się ogromna przestrzeń do zagospodarowania, tak w sferze nauczania (odpowiedniego nauczania dla rozmaitych środowisk), jak dopuszczania świeckich do współgospodarowania parafią czy diecezją. Kościół albo niedostatecznie zdaje sobie sprawę ze zmian, jakie zachodzą w społeczeństwie, albo nie w pełni potrafi na nie odpowiedzieć. Tymczasem w dorosłe życie wchodzi pokolenie Jana Pawła II i III Rzeczypospolitej. Pokolenie wychowane w wolności, liczne i dość dobrze wykształcone, pokolenie wciąż zawrotnych możliwości i karier oraz z wysokim odsetkiem bezrobotnych. Co może im zaoferować Kościół katolicki? Co Kościół może zaoferować nowemu, istotnemu środowisku przedsiębiorców - działalność charytatywną czy coś jeszcze?

Socjologa najbardziej interesuje to, co dzieje się w skali społecznej. Nie jest w stanie uwzględnić pojawienia się charyzmatycznych przywódców czy katastrofalnych skandali, które wiele mogą zmienić na plus, ale i na minus. Dzisiaj, w tej dużej skali, uznałabym kondycję religijności społeczeństwa polskiego za dobrą. Nie jesteśmy święci - jesteśmy grzeszni, brakuje nam wiedzy religijnej i teologicznego wykształcenia, ale umiemy docenić przejmującą homilię wybitnego teologa i przede wszystkim pozostajemy wierni. Wiem, że krakowskie środowisko katolickie do owej dużej skali przekonane nigdy nie było, że wolałoby mniej, a lepiej. Wyszło jednak i lepiej, i więcej: polskie flagi powiewające na Placu Św. Piotra na powitanie Benedykta XVI, krakowscy studenci modlący się w jego intencji tuż po wyborze i spontanicznie zapraszający go do Polski, radość z tego, że my - Kościół mamy papieża, że można się spodziewać mądrej kontynuacji... Czegóż jeszcze moglibyśmy sobie życzyć? Żeby kibice już nigdy się nie pobili? Socjolog wie, że takie oczekiwanie byłoby naiwnością.

***

Co będzie w przyszłości, tej bliskiej i tej nieco dalszej? Przyszłość zależy od tego, na ile Kościół i intelektualiści katoliccy potrafią wykorzystać to, co pozostawił nam Jan Paweł II. Czy potrafią dotrzymać kroku zmianom, nie w tym sensie, by im ulegać, lecz by znaleźć właściwą odpowiedź na nowe wyzwania? Czy potrafią uczynić z nauczania i postaci Jana Pawła II raczej punkt odniesienia lub perspektywę niż dogmat i kapliczkę? Na pewno nie będzie to oczywiste ani łatwe. Takich charyzmatycznych przywódców, którzy potrafią wymodlić tchnienie Ducha Świętego (dodajmy, że na glebę dobrze uprawioną), Bóg daje raz na tysiąc lat. Zostaliśmy bogato uposażeni i reszta jest w naszych rękach.

Dr hab. MIROSŁAWA GRABOWSKA jest socjologiem, pracuje w Instytucie Socjologii UW i Instytucie Studiów Politycznych PAN. Jest założycielką Instytutu Badań nad Podstawami Demokracji.

Pierwszy rok jej studiów socjologicznych przypadł na wydarzenia marcowe, co miało istotne znaczenie dla późniejszej pracy naukowej i wyborów życiowych. Uczyli ją jeszcze profesorowie i asystenci, których wkrótce usunięto z uniwersytetu; miała też okazję obserwowania (i w niewielkim stopniu uczestniczenia) ruchu społecznego środowiska studenckiego, potem represji wobec niego ze strony władz, wreszcie rozbudzania i istnienia antysemityzmu, tak w skali uniwersyteckiej, jak społecznej.

W czasie studiów (1967-72) interesowała się problematyką uprawianą w zakładzie metodologii, kierowanym najpierw przez prof. Klemensa Szaniawskiego, a potem prof. Stefana Nowaka, pod którego kierunkiem zdobyła pierwsze doświadczenia badawcze i dydaktyczne. Pracę na uniwersytecie straciła po podpisaniu jesienią 1975 r. listu protestującego przeciwko zmianom w konstytucji PRL. Wróciła po zawarciu Porozumień Sierpniowych w 1980 r.; dwa lata później obroniła doktorat “Stosunki między pokoleniami a transmisja postaw i wartości", napisany pod kierunkiem prof. Nowaka, którego wsparciu w latach “bez stałego zatrudnienia" zawdzięcza wytrwanie przy pracy naukowej. W latach 80. współredagowała podziemny Kwartalnik Polityczny “Krytyka", za co w 1985 r. spędziła cztery miesiące w więzieniu. Ponieważ była wtedy w ciąży, zapewnia syna, że był najmłodszym więźniem sumienia...

Od 1989 r. coraz bardziej wciągała ją socjologia polityki, którą wreszcie można było swobodnie uprawiać. Zainteresowania rozbudził upadek komunizmu i budowa demokracji oraz seminarium “Transitions to Democracy", kierowanym przez prof. Michaela Walzera, w którym uczestniczyła w latach 1993-94, w Institute for Advanced Studies w Princeton. Od tamtej pory skupia się na problematyce demokracji i jej instytucji, w tym partii politycznych, badaniu postaw politycznych i zachowań wyborczych, także zagadnieniach religijności i stosunków państwo-Kościół, którymi zajmowała się już w latach 80. Ma w dorobku 12 książek na te tematy, m.in. “Religijność społeczeństwa polskiego lat 80. Od pytań filozoficznych do problemów empirycznych" (1989; red.), “Korzenie demokracji. Partie polityczne w środowisku lokalnym" (red. z Tadeuszem Szawielem, 2000), “Budowanie demokracji. Podziały społeczne, partie polityczne i społeczeństwo obywatelskie w postkomunistycznej Polsce" (2001, z Tadeuszem Szawielem). W 2004 r. wydała “Podział postkomunistyczny. Społeczne podstawy polityki w Polsce po 1989 r." (Wyd. Naukowe Scholar) - jedną z najważniejszych prac z socjologii polityki ostatnich lat. Książka jest rzetelnym udokumentowaniem znaczenia podstawowego dla polskiego społeczeństwa podziału na strony: postkomunistyczną i postsolidarnościową. Podziału kształtującego współczesną polską tożsamość, dokonywane wybory polityczne i jakość życia publicznego.

Jest żoną Tadeusza Szawiela, także socjologa, i matką dwójki dzieci.

---ramka 351015|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2005