Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak zaczynał się tekst, który Bartłomiej Sienkiewicz, wówczas publicysta „Tygodnika Powszechnego”, a dziś szef MSW w rządzie Donalda Tuska, opublikował na tych łamach przed pięcioma laty.
Punktem wyjścia rozważań Sienkiewicza był przewijający się w setkach przemówień polityków europejskich motyw Europy jako kontynentu bez wojen. Problem w tym, że lata pokoju, które minęły od zakończenia II wojny światowej, były doświadczeniem zaledwie dwóch pokoleń, a obecna Europa liberalnych demokracji ma za sobą nie kilkadziesiąt, lecz zaledwie ćwierć wieku – od czasu upadku ZSRR.
Zwolennicy Europy jako obszaru politycznego, któremu udała się „ucieczka od historii”, wymieniali również inne argumenty. Pierwszy to przekonanie, że „demokracje nie toczą ze sobą wojen”, drugi, że „to by się nie opłacało nikomu”. Tyle że „demokracje są wciągane w wojny, nawet jeśli nie mają ku temu ochoty”, patrz konflikty w Iraku i Afganistanie. Drugi argument jest pochodną podobnego złudzenia: „prymitywna wersja liberalizmu, każąca dopatrywać się w zysku głównego źródła ludzkich poczynań, przegrywa z szaleństwami całych narodów nie tylko na polach Flandrii czy pod Verdun, ale w całym doświadczeniu ludzkości”.
Wojny ograniczone, toczone na przedpolach UE i NATO, mają jednak tę cechę, że nie stawiając europejskich potęg wobec sytuacji wymuszającej mobilizację wszelkich zasobów wojennych („gry o wszystko”), znacząco zmieniają sytuację polityczną. Tak było na Bałkanach pierwszej dekady lat 90., tak było także w Gruzji latem 2008 r., tak jest – chciałoby się dodać – i na Krymie wiosną 2014 r. „Pełzające konflikty o ograniczonym charakterze odkształcają politykę europejską, mimo że nikt nie walczy o Alzację czy Lotaryngię. Albo inaczej: dopóki umowna Alzacja jest niezagrożona, dla »Europy politycznej« wojna nie istnieje” – pisał Sienkiewicz.
Zachód utracił jednak przewagę moralną, tak silnie oddziaływającą po upadku bloku sowieckiego. Stopniowo popsuły się główne osie bezpieczeństwa – pozycja USA w świecie uległa osłabieniu, a w kwestiach bezpieczeństwa europejskiego Amerykanie abdykowali. Mimo zaklęć, nic nie powstrzymuje uwiądu NATO, a żadne nowe rozwiązania nie powstają, co widać po unijnej bezradności militarnej i dyplomatycznej.
Osobnym problemem jest oczywiście Rosja. Cała polityka wewnętrzna i zagraniczna tego państwa jest, twierdził Sienkiewicz, „demonstracją niezgody na przejście od roli supermocarstwa do mocarstwa regionalnego”. Ów resentyment jest ciągle podsycany przez władzę jako osłona własnej nieudolności i autorytarnych rządów. Do tego dochodzi zakażenie państwowości rosyjskiej przemocą i pogardą dla prawa – stąd pełne konfliktów relacje Kremla z sąsiadami.
Rosja jest państwem silnie wrośniętym w politykę europejską, nie tylko za sprawą surowców energetycznych, ale i na mocy zachodnioeuropejskiej tęsknoty za potężnym partnerem na Wschodzie, z którym będzie można prowadzić długotrwałą i stabilizującą politykę. Jednak obecna Rosja gwarantuje destabilizację, a nie jej rozwiązanie. Zachodni błąd poznawczy prowadzi do akceptacji najdzikszych wybryków państwowości rosyjskiej z nadzieją, że jedynym skutecznym lekarstwem są cierpliwość i wyrozumiałość – pisał autor „Wojny w Europie”.
W sytuacji braku zaufania na rynkach finansowych i przy narastających kłopotach wewnętrznych państw Europy Zachodniej wystarczy sama groźba kryzysu militarnego, by spowodować realne straty i przesunięcia znaczenia na mapie politycznej kontynentu – twierdził przed pięcioma laty obecny szef MSW. „Wszystko jedno, czy groźba dotknie państwa bałtyckie, czy Ukrainę”...