Rezerwat dinozaurów

Na Zachodzie do dziś powszechne jest przekonanie o niezwykłym profesjonalizmie i skuteczności carskiej, sowieckiej, a teraz rosyjskiej dyplomacji. Jak było naprawdę? I jak jest dziś, gdy dyplomacja Rosji znów prowadzi rozmaite gry, nakierowane na skłócenie Unii Europejskiej z USA albo, ostatnio, na antagonizowanie Warszawy i Moskwy przy wykorzystaniu historii Katynia i rocznicy zakończenia II wojny światowej?.

20.03.2005

Czyta się kilka minut

Antyrządowa demonstracja białoruskich studentów. Miński, 21 lipca 2004 /
Antyrządowa demonstracja białoruskich studentów. Miński, 21 lipca 2004 /

Wydarzenia wokół Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie; niedawny szczyt Bush-Putin w Bratysławie; podejmowane przez Rosję próby flirtu z kilkoma kluczowymi członkami Unii Europejskiej i ignorowanie mniejszych państw Unii; rozmach przygotowań do uroczystości 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej przy jednoczesnym nawiązywaniu do stalinowskiej oceny paktu Ribbentrop-Mołotow i konferencji w Jałcie; podgrzewająca klimat relacji polsko-rosyjskich odmowa udostępnienia akt w sprawie Katynia (chodzi o całość akt z zakończonego już śledztwa rosyjskiego) - wszystko to sprawia, że coraz bardziej aktualne staje się pytanie o rosyjską wizję świata, zasad nim rządzących i miejsca w nim Rosji. A także o mentalność i kondycję rosyjskiej dyplomacji, wykonawcy polityki Kremla.

Mit o doskonałości dyplomacji rosyjskiej często utrudnia ocenę poczynań Kremla, każąc we wszystkim dopatrywać się głębszego sensu, elementu przemyślanej, logicznej strategii. Zwolennicy tego myślenia wskazują, że Rosja szybko przekształciła się z niewielkiego księstwa w czołowe mocarstwo. Argumentem (i przestrogą) jest też los I Rzeczypospolitej, która nie bez udziału dyplomacji rosyjskiej zniknęła w XVIII w. z map świata.

Błędy i blamaże

Rzeczywiście, jeśli profesjonalizm dyplomacji mierzyć rozległością państwa, to dyplomaci rosyjscy nie mają sobie równych. Nie jest to jednak kryterium obiektywne. Burzliwy rozwój Rosji tylko częściowo był wynikiem realizacji określonej strategii, w większej zaś części wynikał z chaotycznego podboju terytoriów znajdujących się na niskim szczeblu rozwoju. Bardziej przypominało to poczynania konkwistadorów w Ameryce niż grę dyplomatyczną.

Także ocena rozbiorów nie jest jednoznaczna. Z polskiego punktu widzenia były tragedią, ale z punktu widzenia Rosji wcale nie okazały się triumfem. Katarzyna II uważała początkowo, że będzie w stanie utrzymać całą Rzeczpospolitą w wasalnej zależności. Fakt, iż do rozbiorów doszło, świadczył, że poniosła porażkę w subtelnej grze, jaka się wówczas wokół Polski toczyła. Z czasem okazało się, że Rosja nie jest w stanie zasymilować żywiołu polskiego, który w dużym stopniu przyczynił się do wewnętrznego spękania imperium.

Przykład powyższy wskazuje na delikatną materię: konsekwencje działań dyplomatycznych. Nie ulega wątpliwości, że państwa słabe mają ograniczony margines błędu, a ich dyplomatom nieobcy jest “kompleks sapera". Z kolei mocarstwa, dysponujące zasobami sił i środków, mają zwykle czas na korektę błędnych decyzji i w ich przypadku konsekwencje nietrafionych wyborów często ujawniają się po latach, doprowadzając do rewizji utartych już ocen.

Dlatego warto przyjrzeć się poczynaniom moskiewskiej dyplomacji w minionych dwóch wiekach. Ich analiza pozwala postawić tezę, że w porównaniu do analogicznych służb innych mocarstw dyplomacja rosyjska wypada blado. Jak anegdotę czyta się dziś informację, że dwaj politycy kierujący przez większą część XIX wieku MSZ-em Rosji - Karol Nesserlode i Mikołaj Giers - byli admiratorami, odpowiednio: kanclerza Austrii Klemensa Metternicha i kanclerza Niemiec Ottona Bismarcka. Obaj bezkrytycznie przyjmowali idee swych mistrzów.

Po zrealizowaniu programu przejęcia dziedzictwa tatarskiej Złotej Ordy, a następnie “zbierania ziem ruskich", imperium rosyjskie nie było w stanie wypracować realnej koncepcji polityki zagranicznej. Trudno za takową uznać ideę wskrzeszenia cesarstwa bizantyjskiego, zebrania ziem słowiańskich czy wreszcie walki klas i rewolucji światowej. Na realizację mrzonek tracono siły. Dyplomacji rosyjskiej obce było pojęcie racji stanu, permanentnie mylono interes państwa z interesem dynastii, co u schyłku XIX w. było już anachronizmem - tak zresztą jak myślenie u schyłku XX w. w kategoriach stref wpływów.

Druga połowa XIX w. obfituje w dyskredytujące rosyjską dyplomację błędy. Starczy wspomnieć nieporadne poczynania podczas wojny krymskiej (1853-56), gdy Rosja znalazła się w izolacji i poniosła klęskę w starciu z koalicją, kierowaną przez Francję i Anglię. Zamiast szukać przyczyn przegranej w słabości państwa, przed którym postawiono nieadekwatny cel, dyplomacja rosyjska wolała szukać usprawiedliwienia w wiarołomnej jakoby postawie Austrii. Dążąc do jej ukarania, Rosja dopuściła do zdominowania Rzeszy Niemieckiej przez Prusy, a tym samym do powstania układu sił, który doprowadził do I wojny światowej (Rosjanie zachowali się tu według zasady “na złość mamie odmrożę sobie uszy"). Nieprzemyślana była też polityka Rosji w kwestiach bałkańskich, czego przejawem m.in. kongres berliński w 1878 r. czy kryzys bułgarski lat 80. O blamażu można mówić w odniesieniu do polityki dalekowschodniej, która doprowadziła do wojny z Japonią (1904-1905), zakończonej upokarzającą porażką i wybuchem rewolucji 1905 r.

Został "trzeci garnitur"

Także profesjonalizm dyplomacji sowieckiej, która uczyła się metodą prób i błędów, był co najmniej wątpliwy. W okresie międzywojennym ZSRR upatrywał głównej szansy na wyjście z izolacji i na “eksport" rewolucji w rozpętaniu konfliktu między mocarstwami kapitalistycznymi, starając się wykorzystać rewanżystowskie nastroje w Niemczech. Dzięki pomocy Moskwy Berlin mógł omijać nałożone nań przez traktat wersalski ograniczenia w zbrojeniach. Po raz kolejny okazało się jednak, że dyplomacja imperium ma problemy z oceną sytuacji, brak jej wyobraźni i najlepiej sprawdza się w destrukcji. ZSRR został zmuszony włączyć się do wojny na wcześniejszym etapie niż planował, jej koszty okazały się ogromne, zdobycze nietrwałe, a układ sił na świecie daleki od oczekiwań.

W czasie “zimnej wojny" ambasady ZSRR były w istocie ekspozyturami wywiadu (KGB i GRU), a działalność dyplomatyczna nie należała do ich priorytetów. Słabnące imperium coraz większy nacisk kładło na konieczność zachowania status quo na świecie, samo jednak wplątywało się w awantury (np. afgańską), które utrudniały realizację tego celu.

Trudno też mówić o wysokim profesjonalizmie obecnej dyplomacji rosyjskiej, która przejęła bagaż doświadczeń poprzedników. Po rozpadzie ZSRR najzdolniejsi dyplomaci przeszli do biznesu lub polityki. W gmachu przy placu Smoleńskim pozostał trzeci garnitur: ludzie pasywni intelektualnie i sfrustrowani. Cały czas trwa wymiana kadr, do pracy przychodzą młodzi ludzie. Jednak nie oni decydują o obliczu ideowym rosyjskiego MSZ. Odwiedzający jego gmach odnoszą wręcz wrażenie, że część pracujących tam osób nie zauważyła rozpadu ZSRR... Takie instytucje jak Akademia Dyplomatyczna zyskały miano “rezerwatu dinozaurów" nawet w Moskwie.

Niektórzy dyplomaci rosyjscy wydawali się niezdolni do zrozumienia tego, że ZSRR rozpadł się w wyniku bankructwa wybranego przez siebie modelu rozwoju. Bliższa im była teoria spiskowa, według której za wszystkim stał międzynarodowy kapitał, zainteresowany przejęciem kontroli nad rosyjskimi bogactwami naturalnymi. Proponowane przez nich koncepcje działania często swobodnie odnosiły się do rzeczywistości, ujawniając atawistyczne lęki i nawołując do obrony “okopów św. Trójcy". Język i duch osławionego komunikatu Departamentu Informacji MSZ z lutego tego roku, dotyczący Polski i konferencji w Jałcie, pasuje jak ulał do tego sposobu myślenia.

Prezydent Jelcyn, świadom nastrojów w MSZ, początkowo wiele posunięć na arenie międzynarodowej wykonywał bez oglądania się na tę instytucję. W tym okresie wydawało się, że Rosja będzie w stanie przewartościować swą politykę zagraniczną i włączy się w budowanie “wspólnego europejskiego domu" (określenie Michaiła Gorbaczowa). W jej polityce pojawiły się nowe elementy: poważne podejście do praw człowieka, słuchanie racji partnerów, szukanie rozwiązań kompromisowych i dążenie do rozwoju stosunków w oparciu o rzeczywiste interesy obu stron. Nie był to system, lecz jedynie intuicyjne rozumienie miejsca Rosji w świecie przez jej pierwszego prezydenta. Z czasem jednak Jelcyn doszedł do wniosku, że wartością samą w sobie jest utrzymanie się u władzy. Coraz częściej do głosu zaczęli dochodzić przedstawiciele starej szkoły dyplomacji, a w polityce wyraźniej zabrzmiały inne tony, np. w sposobie prowadzenia wojny w Czeczenii.

Za symboliczny moment przełomu można uznać styczeń 1996 r., gdy liberalnego szefa dyplomacji Andrzeja Kozyriewa zastąpił Jewgienij Primakow, były zastępca członka Biura Politycznego KC KPZR i były szef wywiadu. Do łask wróciły takie pojęcia, jak “rywalizacja globalna", “świat wielobiegunowy" i “strefy wpływów". Zaczęto kreować obraz wroga i podsycać poczucie zagrożenia. Ideą organizującą całą rosyjską politykę zagraniczną stał się antyamerykanizm - i tak pozostało do dziś.

Cel: rozbić transatlantycką więź

Obserwując spotkania na szczycie, np. w lutym w Bratysławie, można odnieść wrażenie, że stosunki amerykańsko-rosyjskie są poprawne. Jednak ze strony rosyjskiej jest to gra pozorów. Rosja odrzuca założenia ideowe amerykańskiej polityki zagranicznej - dążenie do poszerzenia strefy demokracji, wolności i bezpieczeństwa w świecie - traktując je jako zagrożenia. Przez pryzmat doświadczeń własnej polityki na obszarze WNP widzi za tymi hasłami wyłącznie interesy “amerykańskiego imperializmu". Niezręczności w polityce USA, których nie brakuje, utwierdzają ją w tym przekonaniu.

Zdając sobie sprawę z dysproporcji sił, Rosja unika jednak otwartego konfliktu z Waszyngtonem, koncentrując się na zakulisowych machinacjach, które mają doprowadzić do osłabienia pozycji USA i zdyskredytowania ich polityki. To nie przypadek, że wszelkiego autoramentu antyamerykańskie reżimy - od Wenezueli i Kuby po Iran i Koreę Północną - mogą liczyć na zrozumienie Moskwy. Z jej punktu widzenia w im większe problemy uda się wplątać USA, tym lepiej, gdyż poszerza to pole manewru strony rosyjskiej.

W stosunku do Unii Europejskiej celem polityki rosyjskiej jest maksymalne osłabienie więzi transatlantyckich. Ich symbolem jest NATO, które przez lata Moskwa zażarcie atakowała. W ostatnim okresie ta krytyka słabnie, gdyż po wydarzeniach wokół Iraku analitycy rosyjscy uznali, że NATO traci na znaczeniu i nie ma przed sobą perspektyw. W Europie “uwolnionej od opieki" USA, ich zdaniem, odżyją stare partykularyzmy i zaostrzy się walka o przywództwo w Unii.

Bo Rosjanie nie wierzą w projekt zjednoczonej Europy, grupującej równoprawnych członków na zasadzie wspólnych wartości i interesów. Unia jawi im się jako struktura “neoimperialna", działająca w interesie kilku czołowych państw, które są w stanie narzucić pozostałym swą wolę. W tym kontekście trzeba widzieć lekceważący stosunek Rosji do Europy Środkowej, traktowanej jako peryferium.

Tym samym Rosja nie docenia potencjału państw położonych między tzw. starą Unią a obszarem WNP. W dziedzinie militarnej rzeczywiście nie jest on duży, jednak gdy uwzględnimy kluczowy dla współczesnego świata potencjał ekonomiczny, to okaże się, że łącznie państwa tego regionu są silniejsze gospodarczo od Rosji. Przy zachowaniu zasady jedności, państwa regionu są w stanie blokować niekorzystne dla siebie rosyjskie inicjatywy w Europie.

Dotychczasowa polityka Rosji w Europie Środkowej była kontrproduktywną, i taką pozostaje. Próby przedmiotowego traktowania państw tego regionu, dogadywania się ponad ich głowami z tzw. centrum (Niemcami, Francją), narzucania im stalinowskiej wizji ich dziejów - wszystko to pomaga jedynie zintegrować region, podsyca nastroje proamerykańskie i uwiarygadnia obawy co do intencji Moskwy.

"Bliska zagranica" coraz dalsza

Archaiczne widzenie rzeczywistości przez dyplomację Rosji i kierowanie się myśleniem życzeniowym najpełniej widać jednak na obszarze WNP. W nieoficjalnych rozmowach Rosjanie często lekceważąco wypowiadają się na temat byłych republik sowieckich. Zwykle pada argument: “A gdzie się oni podzieją, kto ich weźmie? Daliśmy im kulturę, pracę, rynek zbytu i tanie surowce. Kto im da więcej?". Powtarzano to przez lata jak mantrę, mimo że procesy narodowe i społeczne zachodzące na tych obszarach miały własną dynamikę, nie zawsze zgodną z oczekiwaniami Rosji.

Dziś widać już, że podejmowane dotąd przez Moskwę próby zintegrowania regionu zakończyły się fiaskiem. I to nie dlatego, że na obszarze WNP nie ma potencjału integracyjnego. Przyczyna jest prozaiczna: spoza proponowanych przez Moskwę modeli zawsze wyzierała rzymska zasada divide et impera. Do pracy w rosyjskich ambasadach na obszarze WNP nierzadko kierowani są ludzie, którzy mają ograniczone możliwości wyjazdu do innych państw. Osoby te często zachowują się w sposób nie licujący ze statusem dyplomaty. I, co charakterystyczne, arogancja i ilość błędów popełnianych przez Rosję na tym obszarze są proporcjonalne do poczucia pewności siebie jej elit i wzrostu dochodów budżetowych państwa rosyjskiego.

Mogliśmy się o tym ostatnio przekonać na licznych przykładach. Cztery lata temu lider komunistów mołdawskich Władimir Woronin szedł do wyborów pod hasłem zacieśnienia więzów z Rosją. W tym roku ten sam Woronin, już jako prezydent Mołdowy, publicznie stwierdził, że uważa pobyt wojsk rosyjskich w jego kraju za okupację. Tak radykalna zmiana jest rezultatem błędnej polityki Rosji wobec tego kraju, m.in. blokowania rozwiązania problemu separatystycznego Naddniestrza. Z kolei przed wyborami prezydenckimi w 2004 r. na Ukrainie - kluczowym dla Rosji państwie regionu - Moskwa błędnie oceniła sytuację i działała tam tak, jakby opinia publiczna nie istniała, a wybory były formalnością. Bezceremonialne poczynania mogły zrazić nawet dotychczasowych zwolenników opcji prorosyjskiej. Konsekwencją tej polityki jest jednoznaczne opowiedzenie się Ukrainy po stronie opcji proeuropejskiej i pogrzebanie inicjatywy stworzenia Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej, którą Moskwa traktowała jako wschodni równoważnik UE.

Z logicznego punktu widzenia mało zrozumiała jest polityka Rosji na Kaukazie. W Czeczenii trwa wojna. Tendencje separatystyczne i radykalizm islamski przenikają do większości republik narodowych Kaukazu Północnego. Etnos rosyjski i kultura rosyjska są wypierane. W tej sytuacji wydawać by się mogło, że celem polityki Moskwy będzie stabilizacja regionu i obrona status quo. Tymczasem Rosja, zwalczając u siebie ruchy separatystyczne, popiera je w Gruzji (Abchazja, Osetia Południowa). Polityka podwójnych standardów i argumentu siły święci tu triumfy. Aberracja dyplomacji rosyjskiej na tym obszarze osiągnęła już taki stopień, że podczas niedawnych wyborów prezydenckich w Abchazji, będącej de facto rosyjskim protektoratem, jej ingerencje doprowadziły niemal do wojny domowej.

Także osiągnięcia Rosji w stosunkach z Białorusią trudno uznać za sukces. Moskwa bazuje na tym, że Białorusini są narodem dopiero formującym swą tożsamość, a autorytarny charakter rządów prezydenta Łukaszenki ogranicza jego pole manewru na arenie międzynarodowej. Jednak są to czynniki przejściowe. Dla młodego pokolenia Białorusinów własne państwo jest już oczywistością. Za jakiś czas zechcą je urządzić według własnych wyobrażeń. Sięgną wówczas po wzorce, które sprawdziły się w Europie. I Rosja nie będzie w stanie im w tym przeszkodzić.

Rozpadu ciąg dalszy?

Dyplomacja rosyjska wciąż ma tak wielkie problemy z przewartościowaniem stosunku do swych tradycji imperialnych, z zakorzenieniem się w rzeczywistości, że często powoduje nią myślenie życzeniowe. Niezbyt dobrze to wróży przyszłości Rosji.

W II połowie XIX w. rozpoczął się proces dekompozycji imperium rosyjskiego. Przechodził on różne fazy i nie można twierdzić, że się definitywnie zakończył. W skład Federacji Rosyjskiej wciąż wchodzą terytoria zróżnicowane etnicznie i wyznaniowo (w tym m.in. 22 republiki narodowe). Podmioty Federacji na początku epoki Jelcyna zakosztowały dużej swobody, którą teraz im się sukcesywnie ogranicza. Niektóre z nich mogą z czasem uznać, że proponowany przez Putina model rządów jest nieatrakcyjny, że Moskwa trwoni wypracowane przez nich środki i ogranicza możliwości rozwoju.

Jednym z wariantów może być wtedy decyzja o wyjściu z Federacji (o co od lat dobija się Czeczenia). A wówczas możemy być świadkiem kolejnej fazy rozpadu imperium. Awanturnicza polityka zagraniczna Rosji i trwonienie sił na realizację chimerycznych celów może jedynie przyspieszyć i zaostrzyć te procesy. Idea rozszerzenia sfery wolności, demokracji i bezpieczeństwa o wiele bardziej służy Rosji niż próby łowienia ryb w mętnej wodzie czy dobijanie się o szczególny status w polityce światowej.

Profesjonalizm współczesnych dyplomatów nie polega na umiejętności posługiwania się argumentem siły, szantażem i prowokacją, ale na tym, że są oni w stanie pomóc rządzącym zrozumieć istotę procesów zachodzących w świecie i określić cele odpowiadające interesom państwa. Z tym zaś dyplomacja rosyjska ma największy problem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2005