Wojna, której nie było

Bohaterska obrona Czechosłowacji, sojusz Polski z III Rzeszą i udział Polaków w ataku na ZSRR... Czy tak potoczyłaby się historia, gdyby jesienią 1938 r. Czesi i Słowacy odrzucili "monachijski dyktat" i podjęli walkę? Przedstawiamy hipotetyczny przebieg II wojny światowej.

23.09.2008

Czyta się kilka minut

Kawaleria czechosłowacka podczas przeglądu, lata 30. /fot. archiwum Piotra M. Majewskiego /
Kawaleria czechosłowacka podczas przeglądu, lata 30. /fot. archiwum Piotra M. Majewskiego /

O świcie 1 października 1938 r. niebo nad Pilznem przeszył ryk bombowców nurkujących, mieszający się z hukiem eksplozji, wyciem syren i terkotem karabinów obrony przeciwlotniczej.

Choć czechosłowaccy sztabowcy przewidywali, że Niemcy uderzą bez wypowiedzenia wojny, dla zwykłych ludzi nalot był szokiem. W ogniu stanęły nie tylko ogromne zakłady Škody, stacje kolejowe i koszary, ale również budynki mieszkalne i szpitale. Pod gruzami zginęło 2 tys. osób. Wkrótce nad zasnutym dymem miastem pojawiły się kolejne eskadry Luftwaffe, kierujące się na wschód, ku środkowym Czechom. Bomby spaść miały na mosty na Łabie i Wełtawie, Pragę i wiele innych miast, które dopiero budziły się ze snu.

Czechosłowacka obrona przeciwlotnicza była rozpaczliwie słaba. Czechosłowaccy piloci myśliwscy mieli zapisać w tej wojnie piękną kartę, ale przewaga technologiczna i ilościowa była po stronie Luftwaffe, której samoloty siały śmierć wśród żołnierzy i ludności.

Wybuch wojny był skutkiem odrzucenia przez Czechosłowację ultimatum przedstawionego jej w nocy z 29 na 30 września w Monachium. Obwieszczające tę decyzję przemówienie radiowe prezydenta Beneša wywołało furię Hitlera, który w naprędce podyktowanym rozkazie wyznaczył godzinę rozpoczęcia działań zbrojnych na 5.30 następnego dnia. Pretekstem do wojny machina propagandowa Goebbelsa uczyniła "bestialstwa, jakich czeska soldateska dopuściła się na dziesiątkach niewinnych Niemców sudeckich" (jak ustaliła po półwieczu Czesko-Niemiecka Komisja Historyków, 30 września wojsko czechosłowackie zastrzeliło w pobliżu Liberca czterech Niemców, którzy usiłowali staranować ciężarówką posterunek na rogatkach).

Heroiczna wojna obronna

Zanim spadły bomby, w nocy na północnych Morawach, na tyłach czechosłowackich pozycji, zaczęli lądować niemieccy spadochroniarze. Na ziemi czekali na nich członkowie Militär­organisation, organizacji dywersyjnej rekrutującej się z Niemców sudeckich, dowodzeni przez oficerów Abwehry. Zapalili ogniska, by wskazać lądowiska dla desantu.

Mimo że spadochroniarze zostali zdziesiątkowani podczas ataku na czechosłowackie bunkry, spowodowali zamieszanie na pozycjach czechosłowackich. Dało ono nacierającej ze Śląska 2. Armii gen. Gerda von Rundstedta czas na rozpoznanie słabych punktów obrony. Po trzech dniach mężnej walki czechosłowaccy żołnierze zmuszeni zostali do odwrotu. Oddziały Rundstedta wdarły się w lukę, a większość sił czechosłowackich na północnych Morawach musiała opuścić główną pozycję obronną, by uniknąć okrążenia. Niemieckie czołgi wjechały do Ołomuńca, entuzjastycznie witane przez tamtejszych Niemców.

Losy wojny rozstrzygnąć miały się jednak w zachodnich Czechach: na żądanie Hitlera skierowano tam najsilniejszy związek operacyjny Wehrmachtu: 10. Armię fanatycznego nazisty, gen. Waltera von Reichenaua. Hitler - wiedziony intuicją, właściwą niektórym dyletantom - odnalazł piętę achillesową czechosłowackiej obrony. Linia lekkich umocnień na pozbawionym przeszkód naturalnych przedgórzu Czeskiego Lasu miała wiele luk, a 90 km broniła tu tylko jedna dywizja. Przełamanie obrony zajęło ośmiu dywizjom von Reichenaua kilkanaście godzin. Niemieckie czołgi zajęły Pilzno 3 października, po czym część z nich ruszyła na Pragę, a inne wykonały zwrot na wschód i skierowały się ku przeprawom przez Wełtawę. Linię rzeki osiągnęły wcześniej niż cofające się oddziały czechosłowackie. Wehrmacht wygrał bitwę graniczną.

Czechosłowackie plany zakładały nieuchronność wycofania się z Czech i zorganizowany odwrót, przez kolejne linie obrony, aż na Słowację. Postęp niemieckich czołgów postawił jednak ich wykonanie pod znakiem zapytania: za większością sił czechosłowackich w Czechach zamykał się potrzask, a naczelne dowództwo straciło kontrolę nad sytuacją.

Cztery dni po tym, jak 10 października Wielka Brytania i Francja wypowiedziały (po długich wahaniach) wojnę Niemcom, kampania została już przez Czechosłowację przegrana. Bohatersko broniła się Praga i kilka twierdz w Górach Orlickich (ich dowódcy woleli popełnić samobójstwo, niż się poddać). Resztki wojsk na Morawach próbowały przebijać się na Słowację, gdzie jednak wdarły się już dywizje niemieckie. Prezydent i rząd przebywali w Bańskiej Bystrzycy, skąd bezskutecznie próbowali zapanować nad chaosem.

Polski "cios w plecy"

Polska znajdowała się już w tym czasie w stanie niewypowiedzianej wojny z Czechosłowacją. Przystąpiła do niej 4 października po serii burzliwych narad z udziałem najważniejszych polityków i wojskowych. Nie była to decyzja łatwa - nie tylko ze względu na antyniemieckie nastroje społeczeństwa, ale także z racji ostrzeżeń z Londynu, Paryża i Moskwy. Podjęto ją dopiero, gdy stało się jasne, że siły czechosłowackie zmuszone zostaną przez Niemców do ustąpienia ze Śląska Cieszyńskiego - i możliwość zajęcia Zaolzia przejdzie koło nosa.

Natarcie na Zaolzie - przeprowadzone przez Samodzielną Grupę Operacyjną "Śląsk" gen. Bortnowskiego - poszło gładko. Po krótkiej walce oddziały czechosłowackie zaczęły odwrót, chcąc uniknąć okrążenia od tyłu przez Wehrmacht. Dzięki temu już trzeciego dnia Wojsko Polskie dotarło do rzeczki Ostrawicy, wyznaczającej zakres polskich pretensji terytorialnych.

Mimo że Polacy robili wszystko, by ich działań nie wiązano z niemiecką napaścią (polscy żołnierze i oficerowie dawali wyraz sympatii dla walecznych Czechów i Słowaków), zdjęcie ukazujące spotkanie generałów Bortnowskiego i Rundstedta podczas wytyczania linii demarkacyjnej obiegło świat, jako symbol niechlubnego braterstwa broni Polski i hitlerowskich Niemiec.

Część polskich historyków utrzymywała po wojnie, że zajęcie Zaolzia nie pogorszyło militarnego położenia Czechosłowacji, gdyż obszar ten i tak wpadłby w ręce Niemców. Pogląd ten nie jest jednak słuszny - przede wszystkim ze względów psychologicznych: "cios w plecy" zachwiał morale wojska i społeczeństwa. W rozmowie z Benešem gen. Krejčí przypomniał swój pogląd wyrażony 30 września, że przystąpienie Polski do wojny pozbawia walkę sensu.

Pesymistyczna ocena sytuacji przyczyniła się do decyzji opuszczenia kraju przez władze Republiki. Zamierzały udać się do Francji, ale ich podróż zakończyła się po przekroczeniu granicy Rumunii, której władze internowały czechosłowackich polityków (działając pod naciskiem Francji, zainteresowanej odsunięciem Beneša). Kilka dni później Francja uznała nowy rząd czechosłowacki utworzony przez byłego ambasadora ČSR w Paryżu Štefana Osuskiego, który gwarantował uległość, jakiej oczekiwano od kłopotliwego i bezsilnego już sojusznika.

Sowieci atakują Polskę

Ale przyłączenie się do agresji na Czechosłowację okazało się katastrofalne także dla Polski. Zaprzepaszczona została szansa zbliżenia z Londynem, a sojusz z Francją stał się martwą literą. Tymczasem nad Rzecząpospolitą wisiało śmiertelne niebezpieczeństwo: jeszcze przed Monachium z Kremla dochodziły do Warszawy gniewne pomruki, ale szef dyplomacji płk Józef Beck ignorował je. Gdy 17 października Armia Czerwona uderzyła na Polskę - pod pretekstem pomocy dla Czechosłowacji - zaczynała się dopiero mobilizacja polskich jednostek przewidzianych planem "W" (wojna z ZSRR), którą dotąd wstrzymywano z przyczyn politycznych.

W ówczesnej konstelacji międzynarodowej Warszawa mogła liczyć na pomoc tylko ze strony Niemiec. Jednak Hitler się nie spieszył. Formalnie Polska i Rzesza nie były sojusznikami, a Wehrmacht i Luftwaffe potrzebowały czasu, by uzupełnić straty poniesione w Czechosłowacji. Hitlerowska propaganda nie szczędziła wprawdzie frazesów o polsko-niemieckim braterstwie broni w walce "z koalicją bolszewizmu i zachodnich plutokracji", ale w rozmowach z Beckiem Ribbentrop oświadczył, że Rzesza nie może prowadzić chwilowo wojny na dwa fronty i musi zabezpieczyć swą granicę zachodnią, za którą mobilizuje się armia francuska.

Szczęściem w nieszczęściu, Armia Czerwona - zdziesiątkowana przez Stalina wielką czystką - nie była w stanie wykorzystać przewagi liczebnej nad Wojskiem Polskim. Na początku grudnia, za cenę wielkich strat, Polakom udało się powstrzymać radziecką ofensywę na linii Grodno-Brześć-Lwów-Drohobycz. W zawieszeniu broni podpisanym 3 stycznia 1939 r. w Lublinie Polska, nie mając wyboru, musiała uznać tę linię jako granicę z ZSRR. Poza przekazaną Litwie Wileńszczyzną, zajęte przez Sowietów ziemie zostały wcielone do Białoruskiej i Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Rozpoczęły się deportacje ludności polskiej.

Polska w sojuszu z Rzeszą

Podczas gdy Wojsko Polskie walczyło na śmierć i życie z Armią Czerwoną w lasach Wileńszczyzny i na Podolu, a na Słowacji dogasał opór sił czechosłowackich, na Zachodzie zaczęła się "dziwna wojna": armia francuska, chroniona linią Maginota, nie podjęła inicjatywy. Stan ten trwał do maja 1939 r., gdy atak niemiecki przez Belgię i Ardeny doprowadził do klęski Francji. Mimo że Niemcom nie udało się podbić Wielkiej Brytanii (dokąd ewakuował się rząd czechosłowacki), Hitler uznał, że nadszedł czas na rozprawę z ZSRR. Polska odgrywała w jego planach kluczową rolę, ale to on dyktował warunki. W układzie sojuszniczym podpisanym w Berlinie w marcu 1940 r. Polska musiała odstąpić Rzeszy "korytarz pomorski" i Śląsk, zrzekała się też praw do Gdańska. W oddzielnym porozumieniu ustalono przesiedlenie ludności polskiej z obszarów anektowanych przez Rzeszę i mniejszości niemieckiej z Polski. Ale najważniejsze znaczenie miał tajny protokół, który ustalał zasady współpracy militarnej w planowanej wojnie z ZSRR.

Polska nie była już tym samym krajem, co przed wojną. Izolacja międzynarodowa, współpraca z Niemcami i konieczność stawienia czoła problemom wewnętrznym spowodowanym wojną oraz utratą połowy terytorium zaowocowały totalizacją życia politycznego. Naczelny wódz marszałek Rydz-Śmigły - wybrany na prezydenta - skupił nieograniczoną władzę. Jego polityka stanowiła amalgamat haseł nacjonalistycznych, antydemokratycznych i antykomunistycznych, a jej wykonawcą był premier płk Adam Koc. Obowiązujący od października 1938 r. stan wojenny stał się pretekstem do zduszenia opozycji, także wśród piłsudczyków.

Na początku 1940 r., w wyniku nacisków Niemiec, ze stanowiska szefa MSZ musiał odejść Beck, który utrzymywał poufne kontakty z państwami zachodnimi. Jego następcą został zwolennik współpracy z Rzeszą płk Leon Kozłowski. Kiedy w następstwie polsko-niemieckiego ataku na ZSRR 22 czerwca 1940 r. Wielka Brytania wypowiedziała Polsce wojnę, Beck - widząc katastrofalne skutki swej polityki - popełnił samobójstwo.

Z perspektywy lat

60. rocznica wybuchu II wojny światowej - obchodzona w 1998 r.

w Polsce i w Czechach - stała się przyczyną żywych dyskusji. Nad Wełtawą po raz pierwszy przeważyły pytania o sens walki: przypomniano straty poniesione przez Czechosłowację podczas wojny i okupacji niemieckiej (2 mln zabitych). Opinia, że lepszym wyjściem było przyjęcie "dyktatu monachijskiego", wywołała jednak protesty kombatantów. Jak wynikało z sondaży, także większość społeczeństwa podzielała pogląd, że walka była wyborem słusznym. W przemówieniu wygłoszonym 1 października prezydent Václav Havel zacytował słowa Beneša sprzed 60 lat, że "honor i demokracja są dla Czechów sprawą bezcenną". Również brytyjski historyk Norman Davies, który specjalizuje się w problematyce czechosłowackiej, w dyskusji w TV bronił ówczesnej decyzji Beneša.

W Polsce rocznica ta minęła w ciężkiej atmosferze rozliczeń z przeszłością. Przed 1990 r., gdy rządzili komuniści, wojenną współpracę z Niemcami interpretowano przez marksistowski schemat "zdrady popełnionej przez burżuazyjno-obszarniczą klikę sanacyjną na polskich masach pracujących", ale o wielu drażliwych problemach nie wolno było mówić. Dotyczyło to nie tylko "białych plam" w stosunkach polsko-radzieckich, ale też współodpowiedzialności Polski za wybuch wojny. Oficjalnie rozrachunek z przeszłością został zamknięty wraz z osądzeniem i straceniem w 1946 r. Rydza-Śmigłego.

Konfrontacja z tym, o czym nie można było mówić przez pół wieku, okazywała się teraz bolesna. W powszechnym odczuciu odzyskanie Katowic i Pomorza Gdańskiego nie zrekompensowało utraty Kresów na rzecz ZSRR. Choć większość społeczeństwa zdążyła pogodzić się z okrojonymi po wojnie granicami, po 1990 r. odżyły nastroje rewizjonistyczne. Co roku pod pomnikiem żołnierzy poległych na Wschodzie odbywały się manifestacje, których uczestnicy nieśli transparenty ukazujące Polskę w przedwojennych granicach.

Jeszcze większym wyzwaniem była kwestia współodpowiedzialności za zbrodnie nazistowskie. Przed rokiem 1990 społeczeństwo i władze nie chciały pamiętać o udziale Polaków w pogromach Żydów w latach 1940-41 na obszarach wyzwolonych spod okupacji radzieckiej. Nawet historiografia komunistyczna wolała eksponować sprzeciw wobec wywózki do obozów zagłady Żydów z Polski zachodniej i centralnej, jaki Hitlerowi stawiał długo Rydz-Śmigły. Ale po 1990 r. na jaw wyszły wstydliwe fakty, które wstrząsnęły pamięcią narodu. Polacy oburzają się na pogląd głoszony przez niektórych zachodnich historyków, że bez polskiego współudziału Niemcy nie byliby w stanie dokonać Holokaustu. Ale nikt nie wie przecież, co by się wydarzyło, gdyby Polska nie przystąpiła w 1938 r. do wojny...

Historia nie zna pojęcia "gdyby".

Dr PIOTR M. MAJEWSKI (ur. 1972) jest historykiem, pracownikiem Instytutu Historii UW, specjalizuje się w problematyce czeskiej i czesko-niemieckiej w XIX i XX w. Autor książek: "Edvard Beneš i kwestia niemiecka w Czechach" (2001), "Nierozegrana kampania. Możliwości obronne Czechosłowacji jesienią 1938 roku" (2004), "Niemcy Sudeccy 1848-1948. Historia pewnego nacjonalizmu" (2007).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2008