Wino, którego nie ma

Batalię o nazwę "wódka" przegraliśmy. Teraz wódka może być nawet bananowa. W grudniu ministrowie rolnictwa UE zdecydują, czy wino może być robione tylko z winogron, czy - jak chce m.in. Polska - z innych owoców. Czyżbyśmy chcieli podbić unijne półki?

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Oba spory rozgrywają się na linii, która od wieków dzieli Europę na strefy odmiennych alkoholowych gustów i wpływów: wódczaną Północ i winne Południe. To jednak zbyt łatwe uogólnienie, ponieważ wino od wieków produkuje się także na Północy, wódkę - także na Południu. Sęk w tym, że z racji niekorzystnego klimatu, w północnej Europie królują wytwarzane na bazie innych niż winogrona owoców alkohole winopodobne, produkty winnic bywają zaś niezgodnie z zasadami sztuki dosładzane. Kraje Południa wytwarzają z kolei wódkę, nie, jak przystało, ze zbóż i ziemniaków, lecz z bardziej typowych dla ich klimatu produktów, takich jak odpady z winogron i banany. Dlatego po stronie wielowiekowej zbożowo-ziemniaczanej definicji wódki opowiadały się w Unii najmocniej Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Szwecja i Dania, przegrywając ostatecznie z mocną opozycją krajów winnych (Hiszpania, Portugalia, Włochy). A także z Wlk. Brytanią, w której wódkę robi się z odpadów po produkcji whisky i ginu.

A ponieważ wódczane kraje są jednocześnie największymi producentami w UE (ponad 70 proc. udziału w rynku, 83 proc. unijnego eksportu; Polska produkuje trzykrotnie więcej wódki niż druga w kolejności Szwecja), batalia o wódkę miała silne podłoże ekonomiczne. Natomiast toczący się obecnie na forum UE spór o tzw. "wino owocowe" ma raczej charakter symboliczny.

Menello Bianco

Tu uwaga. Nazwa "wino owocowe" prawdziwych znawców wina oburza. - Nie ma innego wina niż wino z moszczu winogron. Koniec kropka - twierdzi ekspert kulinarny Wojciech Nowicki. - Nie ma czegoś takiego jak wino owocowe. To pozostałości czasów ubiegłych, kiedy były pewne braki na rynku. A jak to ustawodawca zakreśli, to już jego sprawa.

- Wino jest cywilizacją, kulturą i ma swoje obostrzenie główne: pochodzi z krzewu winnej latorośli, Vitis vinifera - podkreśla aktor Marek Kondrat, znawca i sprzedawca wina.

Pozwólmy zatem zapisywać sobie to niefortunne określenie w cudzysłowie.

Za utrzymaniem nazywania winem także "wina wytwarzanego na bazie innych niż winogrona owoców" opowiedziała się już pod koniec listopada, głównie za sprawą głosów posłów z północnej Europy, Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego. Poprawkę zgłosili polscy eurodeputowani. Czesław Siekierski z PSL mówił: "Tradycja produkcji wina owocowego w Polsce sięga XIII wieku i jest mocno zakorzeniona w świadomości Polaków. Dlatego nie wyobrażam sobie, żeby produkcja została zakazana".

Nie o zakaz produkcji jednak chodzi, ale o terminologię. Tradycja "wina owocowego" jest, owszem, mocno zakorzeniona w polskiej świadomości. Ale już sam trunek cieszy się raczej mało chlubną opinią, funkcjonując wśród grupy koneserów jako siara, bełt, jabol, ćmaga, winiacz, kwas, mamrotka, gałgan czy też wino patykiem pisane, wino marki wino.

Nazewnictwo poddane jest silnej regionalizacji. Powszechne na wschodzie Polski określenie "pryta" nie jest znane na północnym zachodzie, gdzie funkcjonuje między innymi termin "arizona" przejęty od najbardziej znanej w regionie marki. W latach 60. i 70. z racji zamieszczonej na etykiecie wielkiej litery "W" funkcjonowało określenie "podpis Gomułki", a ze względu na cenę - "J-23" (kryptonim Hansa Klossa). Niektóre popularne ongiś nazwy, jak choćby znana z "Autobiografii" Perfectu "alpaga" albo "jabcok" przechodzą do lamusa zastępowane przez coraz bardziej wysublimowane i skomplikowane słowotwory, takie jak "gleborzut" czy "siarkokwas".

Na etykietach dominują, niczym u klasycznych konkurentów, nazwy odwołujące się do gatunku "winnego" szczepu ("Porzeczkowe", "Leśny Owoc") lub do rejonu produkcji ("Bieszczady", "Wino Brzeskie", "Jabłuszko Sandomierskie"). Równie częste są nazwy o westernowym brzmieniu ("Arizona", "Kolorado", "Bonanza"), budzące bohaterskie skojarzenia ("Rambo", "Komandos"), nawiązania do tradycji kultury ("Bachus", "Węgrzyn", "Kniaź"). I cały kalendarz kobiecych imion przypisanych do zdjęć roznegliżowanych modelek z lat 80.

Nazwy w połączeniu z kiczowatą etykietą stanowią czasem niewyszukany folklor. "Czar Teściowej", "Sen Sołtysa", "Gaz do dechy", "Kochanica Dziedzica", "Rajskie" (z Adamem i Ewą na etykiecie), "Alpaga Bramowa", "Czerwony Proletaryat" (z rysunkiem sierpa uśmiechającego się do maczugi i napisem "zwykły dobry tani"), imitujące pseudoklasyczną etykietą francuskiego bordeaux "Château de Patyk" i "Château de Jabol" z dopiskiem "dobre na kaca" lub łączące skromny graficzny ryt niczym z austriackiego rieslinga z włoskim brzmieniem "Menello Bianco". Albo "Kosmos": na wściekłym purpurowo-fioletowym tle z wizerunkiem planety Ziemi napis: "W pół godziny na orbicie".

Arizona

Jednym z najbardziej popularnych "bełtów" (7. miejsce w rankingu strony winka.net) jest "Platon". Nazwa taniego wina o tej nazwie pada w komedii Juliusza Machulskiego "Pieniądze to nie wszystko" - historii spotkania filozofa-przedsiębiorcy (granego zresztą przez Marka Kondrata) z najwierniejszymi konsumentami produkowanego przez niego "Platona" - mieszkańcami popegeerowskiej wsi Brześce. Pokazana w filmie rzeczywistość upadłej polskiej prowincji jest oczywiście przerysowana, a obrazowi zarzucano nawet, że ma ośmieszać sportretowaną grupę społeczną. Niemniej pokazuje z pewnym ciepłem zarys tego, co w zupełnie innych, przerażających odcieniach wyłania się z telewizyjnych reportaży i filmów dokumentalnych. Bo największe spożycie tanich win pokrywa się z rejonami biedy, rezygnacji i marazmu, gdzie dzień zaczyna się i kończy niczym spełnienie ponurego żartu producenta trunków o nazwach "Na Dzień Dobry" i "Na Dobranoc". "Ja bym tak mógł całe życie: żonka i arizonka, i wystarczy" - mówi jeden z bohaterów słynnego dokumentu Ewy Borzęckiej sprzed dekady.

Podobne postaci spotykamy w "Tartaku" Daniela Odiji. Mimo że motyw konsumpcji taniego wina pojawia się w polskiej literaturze zarówno starszej ("Siekierezada" Edwarda Stachury), jak i współczesnej ("Bombel" Mirosława Nahacza), to jednak nie stworzyła ona powieści o typowych jego konsumentach, prozy o pospolitych pijaczkach na miarę "Tortilla Flat" Johna Steinbecka. Co innego w muzyce rozrywkowej, zwłaszcza pokolenia festiwalu w Jarocinie. Nazwa znanego zespołu hardrockowego Acid Drinkers oznacza w istocie "kwasożłopów". Najwięcej słów o trunku wykrzyczały zespoły punkowe. Legenda polskiego punku, bieszczadzki KSU, poświęcił winom owocowym dwa utwory. "Już razem pijemy ten szampan dla mas / I wszystko w nim znajdziesz bród, siarę i kwas" - to słowa jednego z nich.

Spora grupa konsumentów to także młodzież i studenci. Ceny za butelkę wahają się zazwyczaj w granicach 3-5 zł, a samo spożywanie trunku pogardzanego przez ogół podkreśla kontestację. Może jednak doczekamy czasów, gdy znakiem szlachetnej kontestacji będzie lampka wina gronowego do kolacji?

Bełt

Absolwent socjologii UAM, Jakub Wicher, przytacza w swojej pracy naukowej poświęconej "winom owocowym" wyniki sondy wśród "koneserów". Jeden z nich mówi: "Oni muszą siarkować te wina, bo w przeciwnym wypadku rozwinęłaby się tam jeszcze jakaś sztuczna inteligencja". O ile wartość i walory wina wzrastają z jego wiekiem, o tyle na etykietach polskich "win owocowych" znajdziemy datę zdatności do spożycia. Zazwyczaj krótką.

Spór o "wino owocowe" jest o tyle niedorzeczny, że nie stanowi ono, w przeciwieństwie do polskiej wódki, produktu eksportowego, który zawalczy o półki sklepów alkoholowych w krajach UE. Producenci tego typu alkoholi potwierdzają, że produkt konkuruje tylko na rynku krajowym. Ale dostrzegają też gospodarcze tło konfliktu.

- Południowcy szukają rynków zbytu, ponieważ mają nadprodukcję wina - mówi Franciszek Bosak, prezes Zakładu Przemysłu Owocowo-Warzywnego "Pektowin" w Jaśle. - Chcą kosztem naszych "win owocowych" wejść ze swoimi "gronowymi". To próba zepchnięcia na niższy szczebel naszych historycznie ugruntowanych produktów. Pozbawianie nas prawa do tego nazewnictwa byłoby niesprawiedliwe.

- Producenci, którzy wyniszczyli zdrowie kawałka narodu, biją się o sprzedaż swojego produktu, natomiast nie wiem, dlaczego chcą go kwalifikować jako wino. Ten spór odwraca uwagę od prawdziwych winiarzy, których jest w Polsce już siedmiuset - mówi Kondrat.

Prezes Bosak: - Nawet jeśli przegramy w UE prawo do nazwy "wino", to nasz klient, przywiązany bardziej do wartości produktu niż do nazewnictwa, łatwo się przestawi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2007