Wiersz jeszcze raz, poproszę

Leży przede mną książka zawierająca parędziesiąt szkiców na temat najważniejszych tomów poetyckich z lat 1945-89, zatytułowany „Interpretować dalej”...

28.02.2012

Czyta się kilka minut

Tytuł ma, jak sądzę, wieloraki sens: jeszcze raz, znowu, inaczej, śmielej, robimy to, co należy – nie przestajemy czytać rzeczy, które mają już swoją historię, miejsce w historii literatury, ale także swój czas poza sobą. Wskrzeszamy. Ale może również: czytamy, choć czytanie przestało być zajęciem oczywistym. Czytamy poezję, mimo że nie jest czytana.

Jak to jest z czytelnictwem w Polsce? Opinie nie są jednoznaczne. Jedni powołują się na statystyki, z których wynika, że czytelnictwo – od dość dawna słabe – słabnie coraz bardziej, że żenująco niski jest wskaźnik osób biorących w ciągu roku choćby jedną książkę do ręki, żeśmy daleko za Czechami, o Szwedach, Holendrach czy Islandczykach nie wspominając. Inni mówią, że nie wszystko w tym zakresie ogarniamy, bo ludzie nie uważają, że czytanie podręczników, poradników czy przewodników również jest czytaniem i w badaniach poniekąd dobrowolnie wykreślają się z kręgu odbiorców książek. A internet, książka elektroniczna? W świecie cyfrowym zaczęły się ponoć procesy bardzo ciekawe i niedostatecznie rozpoznane.

To nie miejsce, by cokolwiek rozstrzygać, jednak optymizmu nie dzielę. A ponieważ nieczytanie jest śmiertelnie groźne, bo nieuchronnie prowadzi do obniżenia odporności na manipulację różnych sił, różnych języków władzy, to – uwaga, uwaga, za chwilę padnie zdanie o epokowym znaczeniu – należałoby coś zrobić. Wydawać tygodnik literacko-kulturalny, dotując go na tej samej zasadzie, na jakiej dotuje się setki różnych przedsięwzięć w Polsce. Nie żaden niszowy organ dla i tak poinformowanych, lecz popularne pismo, które uwzględnia rzeczywiste wybory czytelników, przy okazji reklamując wybory trudniejsze i sprawy warte zainteresowania. Pogląd, że Sieć załatwia tę potrzebę, jest durnym, snobistycznym przesądem. Wyrzucić do kosza programy szkolne, w tej przynajmniej części, które prowadzą w gimnazjach i liceach do egzaminów i matur w postaci testów. Przy okazji – promotorów tego rozwiązania osądzić jako winnych niszczenia Narodu Polskiego i skazać na dziesięć lat rozwiązywania rebusów i krzyżówek. Odsunąć ich dożywotnio od intratnego przywileju reformowania szkolnictwa. Egzaminować kandydatów na nauczycieli języka polskiego z umiejętności ciekawego mówienia o ciekawych książkach. Urzędników, lekarzy, prawników, dziennikarzy poddać sprawdzianowi – tu niech będą testy – z kultury ogólnej. Studentów wszystkich kierunków zobowiązać do zaliczenia jakiegoś kursu humanistycznego.

Te pomysły, świetne, lecz nieoryginalne, bo znane różnym krajom, w tym również ościennym, a nawet Ameryce, która nie wiadomo dlaczego bywa u nas przedstawiana jako dowód tryumfu bezmyślności i prostactwa, wdrożone nie będą. Spoko. Wystarczy, że raz na pewien czas umrze wielki pisarz, wtedy przez łzy trochę poczytamy, a jak umrze ostatni wielki pisarz, to zamkniemy szufladkę z irytującą ideą wielkości w środku. Zostanie kramik, trochę się jeszcze posprzedaje.

Skąd ten nastrój? Czy zwrócili Państwo uwagę, że w kilku podsumowaniach ubiegłego roku, w telewizji i gazetach, nie pojawiło się ani słowo o poezji? W ankiecie „GW”, mającej wskazać na naszych przyszłych noblistów, krytycy mieli prawo typować wyłącznie prozaików. Zdumiewające.

Dwie z tego wynikają inspiracje. Pierwsza, w miarę neutralna, każe się zastanowić, czy pod presją rynku i swoiście rozumianej atrakcyjności nie doszło do podziału sztuki, nazywanej dotąd „literaturą”, na dwie osobne dziedziny. Niby czerpią z tego samego tworzywa, lecz dla zupełnie innych celów i z zupełnie innym skutkiem społecznym, rozdzielone w oczach czytelników i ze słabnącym wzajemnym kontaktem. Druga – wyodrębnienie poezji, zmarginalizowanie jej, prowadzi do utylitaryzacji całej literatury, potraktowania jej głównie jako niezobowiązującej rozrywki, pozbawiając czy uwalniając ją od ciężarów artystycznych. W toczącym się podskórnie sporze „pięknoduchów” z „realistami” jak zawsze wygrywają ci drudzy, na czym tracą – jak zawsze – wszyscy.

Czy wszystko stracone? Oczywiście, że nie. Jakże mógłbym tak uważać, skoro leży przede mną tom „Interpretować dalej”, w nim zaś jak w pigułce trzydzieści cztery książki interesująco przeczytane przez trzydziestu czterech badaczy akademickich, ale nie tylko – poetów, krytyków, wolnych strzelców?

Arcyciekawa publikacja, popis wnikliwości i talentu pisarskiego wielu autorów, a zarazem katalog rozmaitych podejść do poezji, metod, chwytów, gotowa lektura obowiązkowa dla studentów filologii (gdyby pojęcie „lektury obowiązkowej” miało w tym wypadku zastosowanie). Mnie jednak interesuje odpowiedź na pytanie, co to znaczy „najważniejsza książka”.

Redaktorki tomu, Anna Kałuża i Alina Świeściak, zakładają we „Wstępie”, że książki najważniejsze to te, które dają się przenieść do współczesności, czyli tak zobaczyć, że bez nich ta współczesność stawałaby się z punktu uboższa. Są więc powściągliwymi optymistkami: czas nie unieważnia, w każdym razie tak długo, jak długo znajdzie się choć jeden „gotowy na wszystko”, wszystko, co „odwleka koniec” opowieści, czytania, interpretacji. Tym jednym jest na pewno Jacek Łukasiewicz, w którego spotkaniu z „Wikliną” Staffa kryje się tak wielki zasób wiedzy, wrażliwości, tyle głębokiego zrozumienia, czułości, własnego doświadczenia i ostrożnego dystansu, znakomitego stylu, że zazdrość, ale serdeczna, bierze. W zakończeniu szkicu krytyk pisze o fenomenie poetyckiej rozpoznawalności, „duchowego rdzenia”, będącego warunkiem czytelności Staffa. Nie kryje rozterek związanych z wymową wikliny, która jest giętka i wytrwała, pospolita i użyteczna, daje nadzieję i rodzi niepokój, czy nie jest – ta nadzieja – złudzeniem lub żartem.

Z wysoka pomyślałem: oto Łukasiewicz mówi, nie mówiąc tego wprost, że gdyby nie poezja, to nasze szanse na zadawanie poważnych pytań zmniejszyłyby się radykalnie. Pod tym względem stary krytyk nie różni się od młodszych autorów, nawet tych, którzy – jak Jakub Momro, błyskotliwie piszący o Stanisławie Czyczu – korzystając z dzisiejszych słowników, skupiają się na dekonstrukcji obecności i destrukcji pewnych całości (historii, pamięci). Tak, jest takie miejsce, wykrywalne tylko w wierszach, wyczuwane przez wiersze, będące miejscem „bólu i śmierci, od którego zaczyna się pisanie”.

Miejsce nie do zobaczenia przez testy, nielubiane przez rynek, negowane przez zdrowy rozsądek; nieusuwalne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012