Wierne dwie dziurki

Czterdzieści jeden procent osób, u których zdiagnozowano COVID-19, dotyka utrata węchu. Tyle wynika z metaanalizy dostępnych już rzetelnych badań ankietowych, w których porządkuje się aspekty najważniejszego doświadczenia zbiorowego pierwszej ćwierci obecnego stulecia.

12.04.2021

Czyta się kilka minut

 / LYNNE ANN MITCHELL / ADOBE STOCK
/ LYNNE ANN MITCHELL / ADOBE STOCK

Zanik powonienia, jak pocieszają przekrojowe dane, trwa przeważnie od 8 do 9 dni, nie dłużej jednak niż cztery tygodnie. To znaczy, że jeśli po miesiącu dalej możesz sobie podetknąć pod nos otwartą butelkę octu i do twojego mózgu nie dotrze sygnał, że lepiej nie brać tego do ust bez rozcieńczania, to pora się zacząć na serio martwić i szukać pomocy. Węch bowiem, jakkolwiek dziennikarze lubią o nim pisać w związku z ulotnymi rozkoszami życia wśród kosztownych pachnideł i przypraw, to przede wszystkim nasz najbardziej zaufany sygnalista. Pleśń, gnicie i wszelkie zatrute odory, kwas i gorzkie migdały – są znacznie bardziej obecne w horyzoncie życia codziennego, niż się wydaje. Tyle że dzięki naszym wiernym dwóm dziurkom zwykle wymijamy zręcznym slalomem źródła zagrożenia.

Za wcześnie, by wiedzieć, jak wielu zostanie na długie lata z trwale przetrąconym węchem. Albo na tyle osłabionym, żeby to znacznie pogarszało jakość życia. Na pewno już zaś wiadomo, że sprawa ta może spowodować rehabilitację węchu – zdarcie z niego etykietki pośledniego, zwierzęcego zmysłu, któremu nie warto poświęcać uwagi. Jako późne dzieci oświecenia nadal bezwiednie idziemy za rączkę z Kantem, który oprócz rzeczy fundamentalnie słusznych wypisywał też głupoty. Na przykład: „który ze zmysłów jest najbardziej niewdzięczny, a zarazem, jak się zdaje, najmniej nieodzowny? Będzie to zmysł powonienia. Nie opłaca się go pielęgnować, a już na pewno nie ma co go uszlachetniać, by móc za jego sprawą doznawać przyjemności”. Dlaczego tak? Jedna z prostszych odpowiedzi brzmi: o doznaniach węchowych najtrudniej rozmawiać, szatkować w kategoriach. Nasz nos i mózg potrafią mnóstwo rzeczy wyczuć (chociażby właściwego partnera do rozmnażania), ale trudno nam się o tym opowiada. Dlatego nie poddawał się „uszlachetnieniu”, przynajmniej w tej cywilizacji, gdzie klejnotem duchowego szlachectwa jest wyszlifowane na błysk słowo.

Nawet oczywiste powiązanie węchu ze smakiem, z rozkoszą jedzenia, nie pomogło. Jeśli mamy sparaliżowany węch, doznania smakowe redukują się do tych paru najbardziej podstawowych. Odróżnimy co prawda wodę posłodzoną od posolonej lub zakwaszonej, ale dobre sancerre będzie nam smakować równie nijako jak tani sauvignon blanc z Nowej Zelandii. Jak bardzo podrzędnie traktujemy węch, znać po pierwszym zdaniu dowolnej słownikowej definicji anosmii: otóż jest to, wedle encyklopedystów, „ślepota węchowa”… Porządne badania nad narządem węchu i odpowiednimi obszarami w mózgu to dopiero lata 90. zeszłego wieku (dwójka ich autorów dostała siedemnaście lat temu Nobla). Można mieć nadzieję, że teraz znajdzie się na nie więcej pieniędzy. Anosmia bowiem przestaje być niszową ciekawostką medyczną. Instytucje zajmujące się rehabilitacją węchu – nie tą kulturową, tylko tą dosłowną – przeżywają oblężenie, a ich poradniki stają się wiralami w sieci. Jeśli znacie angielski, to najsensowniej moim zdaniem wygląda brytyjska organizacja abscent.org. Znajdziecie tam sporo porad, moderowane fora wymiany doświadczeń, a także tutorial treningu odzyskiwania węchu. Zaczyna się od trzymiesięcznej serii sesji z czterema olejkami zapachowymi. Typowy zestaw to róża, goździk, eukaliptus i cytryna, ale można sobie dobrać inne, zwłaszcza takie, które umiemy dobrze sobie „zakotwiczyć” w pamięci przez mocne skojarzenia z przeszłości.

Sporządziłem taki optymalny zestaw dla siebie. Nikomu nie pokażę tej listy, jest zbyt moja, powiązana z najbardziej czułymi wspomnieniami. Kartka z zeszytu w trzy linie zapisana koślawym pismem wewnętrznego dziecka, chociaż zawiera momenty i doznania, jakie się zdarzają dopiero ludziom całkiem dorosłym. Na użytek publiczny mogę np. powiedzieć, że bolałoby mnie bardzo, gdybym stracił zdolność wąchania burgundzkich grand cru, tych arcydelikatnych pinotów z wiosek, gdzie pospolite w regionie nazwisko Chopin wisi na szyldach mechaników i masarzy. Nigdy nie było i nie będzie mnie na nie stać, ale czasami los mi ich udziela dzięki szczodrym przyjaciołom. A zresztą, mniejsza o wino, jeśli przyjaciół stanie, to i zinfandel z marketu będzie smakował bosko. ©℗

Dom pachnący rano kawą. Oraz jabłkami prażonymi z cynamonem na owsiankę. Dla mojego mózgu to jest sygnał początku dnia ważniejszy od bodźców wzrokowych (słońce) i słuchowych (radio). Znam jeszcze jeden zapach, nieco bardziej pracochłonny – pieczonego naleśnika z tradycji amerykańskiej o nazwie Dutch Baby. Warto mieć do niego żeliwną patelenkę lub podobną w kształcie formę, którą można wstawić do pieca, ale od biedy może być też szklane żaroodporne naczynie – o średnicy ok. 25 cm. Wstawiamy je do nagrzanego do 200 stopni piekarnika z 4 łyżkami masła, aż się całkiem stopi. W tym czasie mieszamy szybko mikserem albo trzepaczką 3 jajka, 150 ml mleka, 80-100 g białej mąki, 2 łyżki brązowego cukru, szczyptę soli, ćwierć łyżeczki mielonego cynamonu i kardamonu, kropelkę esencji waniliowej. Uwaga! Składniki muszą mieć temperaturę pokojową (mleko można nawet trochę podgrzać). Wlewamy do rozgrzanej formy, pieczemy ok. 25 minut, aż się porządnie zrumieni, zwłaszcza na brzegach, i zacznie „wstawać”. Gorące masło, cynamon i kardamon… tak samo pachnie w szwedzkiej kafejce, gdzie podają bułki kanelbullar – ale tych nie da się zrobić z marszu na śniadanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2021