Wielkanocne śledztwo

Zagubiony w bezmiarze wód Pacyfiku skrawek lądu do białości rozpalił emocje ludzi nauki. Odpowiedź na pytanie, jak zniszczono przyrodę i ludność Wyspy Wielkanocnej, ma pomóc zrozumieć naszą przyszłość.

03.04.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Joanna Grochocka
/ rys. Joanna Grochocka

Spór zaczyna przypominać wojnę ideologiczną. Obie strony mają dostęp do tych samych danych. Obie opierają się na najnowszych badaniach. Każda dochodzi do diametralnie innych wniosków. I zarzuca drugiej manipulacje i „tworzenie mitów”.

Dla jednych mitem ma być idea „ekobójstwa”, zgodnie z którą ludność Wyspy Wielkanocnej sama zniszczyła środowisko przyrodnicze swego lądu i w ten sposób doprowadziła do unicestwienia własnej cywilizacji. Dla drugich mitem jest idea „szlachetnego dzikusa”, zgodnie z którą pierwotni mieszkańcy Wyspy ułożyli sobie życie najlepiej, jak się dało w takim środowisku, a to szczury i biali przybysze zdziesiątkowali lasy, rdzenną ludność, i doprowadzili do upadku cywilizację. Nawet słynne wielkie posągi kamienne, moai, dla jednych są dowodem braku rozsądku mieszkańców wyspy, a dla innych świadczą o ich mądrości.

TO CI Z KOSMOSU!

Skrawek lądu, o który toczy się ta ideologiczna batalia, jest wyjątkowo niepozorny. Jego powierzchnia to ledwie 164 km2 (trochę więcej niż powierzchnia Lublina). Leży na środku Oceanu Spokojnego, ponad 2 tys. km od najbliższej wyspy (Pitcairn).

Nazwę Wyspy Wielkanocnej (po polinezyjsku Rapa Nui) nadali mu Europejczycy, którzy odkryli go w święta Zmartwychwstania Pańskiego, 5 kwietnia 1722 r. Jacob Roggeveen, holenderski badacz i żeglarz, uczestnik wyprawy, która dotarła tu jako pierwsza, zanotował w dzienniku: „Początkowo, z dalszej odległości, uważaliśmy, że Wyspa Wielkanocna jest piaszczysta, a powód był taki, że za piasek wzięliśmy zwiędłe trawy, siano czy inną wyschniętą i spaloną roślinność”. Roggeveen dostrzegł ledwie parę rachitycznych drzewek. Nie mógł też się nadziwić rdzennym mieszkańcom wyspy. Poruszali się na kiepskich łódeczkach, którymi nie sposób było się przedrzeć przez fale Pacyfiku dalej niż na parę kilometrów. Jak tu onegdaj dopłynęli, by się osiedlić? Jakim cudem zbudowali ogromne kamienne posągi, które licznie zdobiły ów bezdrzewny ląd? „Kamienne wizerunki najpierw sprawiły, że oniemieliśmy ze zdumienia, ponieważ nie mogliśmy pojąć, jak to możliwe, że ci ludzie, nie dysponując ciężkimi, grubymi belkami, jak również mocnymi linami, zdołali jednak wznieść takie wizerunki, które miały całe 30 stóp [9 m] wysokości i proporcjonalną grubość”.

Również kolejnym Europejczykom nie mieściło się w głowie, by prymitywni mieszkańcy tego lądu potrafi wznieść tak zaawansowane technicznie i artystycznie dzieła. Thor Heyerdahl, norweski podróżnik, uznał, że Wyspa Wielkanocna musiała zostać zasiedlona przez wysoko rozwiniętą cywilizację południowoamerykańskich Indian. Erich von Däniken swoim zwyczajem doszedł do wniosku, że posągi zostały zbudowane przez istoty z kosmosu.

Żadna z tych teorii nie wytrzymała naukowych testów. Badania kulturowe, językowe i genetyczne bez cienia wątpliwości udowodniły, że mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej są Polinezyjczykami. Analizy kopalnego pyłku i skamieniałości roślin wykazały z kolei, że pierwotnie krajobraz Wyspy Wielkanocnej był bardziej przyjazny. Jeszcze tysiąc lat temu rosło tu ponad 20 gatunków drzew, wśród których prym wiodły palmy jubaea – jedne z największych na świecie. Drzewa te potrafią żyć setki lat, licznie wydając smaczne owoce, przypominające miniaturowe orzechy kokosowe.

TO POLINEZYJCZYCY!

Ten gęsty i prastary las zniknął z powierzchni ziemi w XVII w. Jared Diamond, amerykański biolog, w głośnej książce „Upadek” napisał, że to „najklarowniejszy przykład społeczeństwa, które przez nadmierną eksploatację wyniszczyło własne bogactwa”. Trochę wynikało to z pecha. Wyspa Wielkanocna, jak na standardy polinezyjskie, była sucha i chłodna. Skrajna izolacja uniemożliwiała regularną wymianę handlową z innymi społecznościami oraz emigrację. Ale wina leżała też, zdaniem Diamonda, po stronie Polinezyjczyków, którzy zasiedlili wyspę ok. roku 900. Początkowo las wycinali głównie po to, by kremować zwłoki i budować łodzie rybackie. Potem też, by tworzyć miejsce na skalne ogrody oraz na potrzebę konstrukcji i transportu kamiennych platform i posągów. Drewno i włókna palm przerabiano na liny oraz bale, po których toczyły się wielkie moai. Ba, poszczególne klany rozpoczęły rywalizację na wielkość i liczbę posągów. Walka o prestiż doprowadziła do rabunkowej wycinki drzew. Znikanie lasów zaś wywołało erozję gleby, co zniszczyło rolnictwo. Zniknęły smaczne i pożywne owoce palmy. Nie dało się już budować dużych, mocnych łodzi, przez co ryby i delfiny stały się niedostępne jako źródło pożywienia. Społeczeństwo, pozbawione opału, budulca i pożywienia, wdało się w krwawą wojnę domową. Głodni przerzucili się na kanibalizm. Moai nikt nie był już w stanie budować, więc nieukończone posągi porzucono w kamieniołomach i przy drogach.

Dla Diamonda stało się to wymowną przestrogą dla ludzkości. „Paralele są przeraźliwie oczywiste” – napisał w „Upadku”. – „Ta polinezyjska wyspa została wyizolowana na oceanie tak, jak dzisiaj Ziemia w kosmosie. Gdy jej mieszkańcy wpadli w tarapaty, nie mieli dokąd uciec czy zwrócić się o pomoc; tak jak my nie będziemy mieli dokąd się zwrócić, jeśli nasze problemy będą narastać”.

TO SZCZURY! I EUROPEJCZYCY!

Metafora Diamonda zyskała popularność. Do czasu, gdy w marcu 2006 r. w prestiżowym tygodniku naukowym „Science” ukazała się praca Terry’ego L. Hunta i Carla P. Lipo. Na pozór uczeni ci dowodzą tylko, że Polinezyjczycy dotarli na Wyspę Wielkanocną nie ok. roku 900, lecz 1200. Ale to oznacza, że wiele wniosków z książki „Upadek” mogło być fałszywych.

Odlesienie Wyspy Wielkanocnej zacząć się miało od razu po przybyciu jej pierwszych mieszkańców, a nie po paru wiekach dość przyjaznej egzystencji z przyrodą. Budowa moai nie byłaby też oznaką głupoty i krótkowzroczności, lecz mądrości i dalekowidztwa społeczeństwa. Hunt i Lipo twierdzą, że zaangażowanie ludzi do rzeźbienia i stawiania kamiennych posągów miało na celu właśnie zapobieżenie przeludnieniu i wyczerpywaniu zasobów wyspy. A upadek cywilizacji, wojna domowa i kanibalizm zaczęły się dopiero pod wpływem Europejczyków. Biali sprowadzili ospę, która zdziesiątkowała nieodporną ludność, a w XIX w. wyłapali większość mieszkańców jako niewolników.

Tę myśl obaj autorzy rozwijali w kolejnych publikacjach. Dowodzili, że jedną z głównych przyczyn odlesienia były szczury przywiezione przez Polinezyjczyków. To one miały wyjeść nasiona palm, uniemożliwiając odnawianie się drzew. Wypłoszyły również ptaki, przez co i tak uboga gleba straciła źródło użyźniających nawozów. O mieszkańcach Wyspy Hunt i Lipo pisali więc nie z przestrogą, lecz z podziwem. Traktowali ich jak społeczność, która nawet w skrajnie trudnych warunkach umiała sobie poradzić.

Nie trzeba było czekać długo, by Diamond się odgryzł. W 2007 r. na łamach „Science” opublikował esej, w którym poglądy swoich adwersarzy nazwał „wersją Rousseauwskiego mitu szlachetnego dzikusa”, bo „złe rzeczy zaczynają się dziać dopiero po przybyciu Europejczyków”. Wyśmiał argument o szczurach, które pojawiły się na wszystkich wyspach zajętych przez Polinezyjczyków, ale jakoś nie doprowadziły tam do odlesienia.

TO MY!

Hunt i Lipo nie pozostali dłużni. W pracy z 2009 r. punkt po punkcie zbijali wszystkie argumenty Diamonda. Dwa lata później rozszerzyli je w książce „The Statues that Walked” („Posągi, które chodziły”). I do dziś nie zmienili zdania.

„Teraz powiedzielibyśmy nawet z jeszcze większą pewnością, że nie było żadnego przedeuropejskiego upadku, żadnego ekobójstwa” – odpisał na pytania „Tygodnika” Terry Hunt. Diamond też się nie cofnął. Tym bardziej że po jego stronie niespodziewanie stanęli archeolodzy niemieccy, którzy badając Wyspę doszli do wniosku, iż szczury nie mogły mieć żadnego wpływu na odlesienie.

Spór nie gaśnie. Oby ludzkość poznała jego rozwiązanie, zanim zniszczy jedyny znany skrawek przyjaznego lądu we wszechświecie. Może lepiej zabrać się do ochrony lasów, gleby i zwierząt, nie czekając na wyniki Wielkanocnego śledztwa?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012