Bój o świątynie

Od końca wojny domowej na Sri Lance trwa walka na pomniki i pamięć. Zaostrzający się przed wyborami spór o miejsca kultu potwierdza, że podziały wciąż są głębokie.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

Statua Buddy w wiosce Nayaru to dla Tamilów symbol kolonizacji. Kwiecień 2019 r. / TAMILNET.COM
Statua Buddy w wiosce Nayaru to dla Tamilów symbol kolonizacji. Kwiecień 2019 r. / TAMILNET.COM

Wielebny Medhalankare sprawiał wrażenie umiarkowanego, gdy odwiedziłem go w buddyjskiej świątyni Gurukanda Rajamaha Viharaya, której był przełożonym. Wieś Nayaru, w której stoi święty przybytek, leży w dystrykcie Mulatiwu na północy Sri Lanki. To tutaj, w regionie odległym od turystycznych plaż południa, rozgrywała się trwająca 26 lat wojna domowa między Syngalezami a Tamilami – czyli między rządowym wojskiem a separatystycznymi Tamilskimi Tygrysami. Niespełna 30 km stąd, nad laguną Mullivaikal, padły jej ostatnie strzały. Wojna niby skończyła się 10 lat temu, ale jakoś do tej pory nie może stąd całkiem odejść.

Po zakończeniu walk buddyjscy mnisi – a oprócz Medhalankare w całym dystrykcie mieszkał jeszcze tylko jeden – nie mieli na tych terenach, wyludnionych i zdominowanych przez hinduistów, zbyt wiele pracy. Odprawiali rytuały głównie w jednostkach wojskowych i podejmowali nielicznych pielgrzymów z południa.

Mój gospodarz urodził się w Kolombo i zanim w wieku 45 lat przywdział mnisze szaty, pracował jako nauczyciel. Przełożonym świątyni i jednocześnie jej jedynym stałym mieszkańcem został rok po jej ukończeniu, w 2011 r. Wybrał ją, jak powiedział, ze względu na spokój i możliwość niczym niezakłóconej medytacji. Ale z gościem był gotów porozmawiać o historii tej ziemi.

Mnich założył okulary w drucianych oprawkach i rzucił okiem na książki leżące na stole na werandzie. W okresie królestwa Anuradhapury (377 r. p.n.e. – 1017 r. n.e.) miała stać tu pansala – buddyjska świątynia. To właśnie tutaj przywieziono z Indii najcenniejszą relikwię Sri Lanki: ząb Buddy. Kilkaset lat temu świątynia została opuszczona, a budynki zniszczone. Później długo nikt się nią nie interesował i dopiero po niedawnej wojnie, pod ochroną wojskowych, mnisi odbudowali pansalę. Przy okazji sprowadzili z południa nielicznych buddyjskich rybaków. Odtąd duchowny żył tutaj w symbiozie z żołnierzami z jednostki po drugiej stronie drogi: oni zapewniali mu ochronę i jedzenie z kantyny, on odwdzięczał się pokarmem duchowym.

Żeby zobaczyć kawałek historii, który w okolicy wykopali żołnierze, wystarczył krótki spacer za bramę koszar. Artefakty znalezione podczas budowy drogi, fragmenty dachówek i kamieni ze szczelinami, leżały w baraku-muzeum. Laikowi trudno ocenić, czy były buddyjskie: żadnych inskrypcji ani ornamentów. Ale na Sri Lance tam, gdzie są wątpliwości, chętnie wkracza wojsko.

Buddyjska kolonizacja

Miejscowi mówią, że przed wojną w tym samym miejscu, przy drodze łączącej Prowincję Północną ze Wschodnią, stała tamilska hinduistyczna kaplica. Podróżni zatrzymywali się tam, żeby się pomodlić, i ruszali dalej. Po pokonaniu Tamilskich Tygrysów – okrutnych rebeliantów, którzy na terenie północnej i wschodniej Sri Lanki chcieli utworzyć własne państwo – rozpoczęła się gra o to, do kogo będą należały te tereny i ich historia. Powstała tu jednostka wojskowa, a administrujący okolicą oficer od razu wydał zgodę na budowę większej świątyni, tyle że buddyjskiej.

Organizacje pozarządowe w samym tylko dystrykcie Mulatiwu, jednym z pięciu w prowincji, naliczyły ok. 70 jednostek wojskowych. Według ośrodka badawczego Adayaalam stacjonuje tu co najmniej 60 tys. żołnierzy, blisko jedna czwarta lankijskiej armii (nie licząc lotników i marynarzy). Oznacza to, że na dwóch cywilów przypada jeden żołnierz.

Wkraczające rządowe wojsko budowało na przejętych terenach stupy, stawiało posągi Buddy, pomniki zwycięstwa i świątynie. Te ostatnie w niektórych przypadkach wzniesiono na spornych terytoriach, choć ich budowniczy zawsze twierdzili, że jedynie rekonstruują starożytne miejsca buddyjskiego kultu.

Tamilscy politycy mówią, że ich ziemie były systematycznie kolonizowane przez Syngalezów – etniczną, buddyjską większość – już od lat 70. XX w. Na polecenie ówczesnego prezydenta sprowadzono tam osadników, a niektóre nazwy miejscowości zmieniono na syngaleskie. Była to część szykan, które doprowadziły do wybuchu zbrojnego powstania. Ale dziś nikt tu już nie chce walczyć.

Pomniki zwycięstwa

Chemmalai, Vadduvakal, ­Mullivaikkal, Valayanmadam: staccato nazw tamilskich, wymawianych jednym tchem. W każdej mijanej mieścinie żołnierze, wszędzie wojsko, żeby Tamilom przypadkiem znowu nie zachciało się wojować.

Szyby autobusu drżą na wąskiej nierównej drodze. Jej nawierzchnia wygląda, jakby ktoś w pośpiechu wylał warstwę asfaltu prosto na rdzawy, wysuszony słońcem piach. Pojazd przemierza płaską i brzydką okolicę z sadami palm kokosowych i chaszczami bananowych krzewów. Mijamy odnowione już hinduistyczne świątynie, posterunki i koszary ogrodzone płotami z drutem kolczastym. Na niektórych pustych działkach otoczonych murami – ruiny. Na innych kopce żwiru i piasku – zapowiedź rychłej odbudowy.

Miasto Kilinochchi niemal przestało istnieć. Dawna stolica Tamilskich Tygrysów została zmieciona z powierzchni ziemi na przełomie roku 2008 i 2009, podczas rządowej ofensywy. Relacje mówiły, że gdy się zakończyła, mało który budynek posiadał dach, a jeszcze kilka lat po wojnie Kilinochchi było zredukowane do jednej ulicy.

Nie ma dworca z prawdziwego zdarzenia, a główny rynek składa się z piaszczystego placu oraz kilkunastu blaszanych i drewnianych bud. Pobliskie sklepy mają najwyżej jedno piętro, a jedyną dobrze utrzymaną budowlą jest pomnik zwycięstwa: pilnowany przez dwóch ospałych żandarmów monument przedstawiający pocisk tkwiący w popękanym murze. Język, w którym ułożono napis na pamiątkowej tablicy, jest butny i triumfalistyczny. Inskrypcja mówi o wspaniałej wiktorii niezwyciężonej lankijskiej armii, lankijskim prezydencie, który urodził się ku wdzięczności narodu, i szlachetnym pokoju, do którego doprowadził.

Za czasów Tygrysów to miejsce nazywało się Chandran Park i tak do dziś mówią o nim miejscowi, ale na spacery przestali chodzić. Podobne monumenty wzniesiono w kilku innych miejscach, gdzie toczyły się ciężkie walki. Na przedmieściach Kilinochchi stoi buddyjska stupa. Teren, dobrze utrzymany i obwieszony flagami, zamiatają rekruci w dresach.


Czytaj także: Tomasz Augustyniak: Daleka droga do raju


W Kilinochchi nie było komu protestować przeciw zawłaszczaniu przez armię przestrzeni publicznej. Inaczej było w miejscowości Kokkilai, gdzie buddyjski przybytek powstał na prywatnej ziemi: właściciele do dziś bezskutecznie walczą o jej zwrot. Przeciw budowie innej świątyni protestowano w Manikkamadu w powiecie Ampara. Na teren kolejnej, Muhudu Maha Viharaya, wkroczyli okoliczni mieszkańcy. Gdy zbudowali szałasy i zaczęli sadzić palmy kokosowe, przełożony świątyni nazwał ich zorganizowanym gangiem i oskarżył o niszczenie zabytków. Mnisi uważają, że teren należał do starożytnej świątyni, która miała tam powstać już 2 tys. lat temu.

Ruch oporu

Lśniąca nowością stupa we wsi Mathagal, 20 km na północ od Dżafny, stolicy tamilskiej północy, miała upamiętnić miejsce, gdzie według legendy 2200 lat temu wylądowała łódź z mniszką Sanghamittą.

Sanghamitta przywiozła z Indii sadzonkę świętego Drzewa Bodhi, które od tamtego czasu rośnie w Anuradhapurze – ważnym celu buddyjskich pielgrzymek. Niewielka świątynia jest położona nad brzegiem oceanu, na terenie porośniętym dającymi cień drzewami, odgrodzonym od plaży niskim kamiennym wałem. Na plaży – zasieki. Pobliskim hotelem dla pielgrzymów i kąpieliskiem zarządza lankijska marynarka wojenna. Marynarze pilnujący zabudowań są jedynymi Syngalezami w okolicy. Na to miejsce każda ze społeczności ma własną nazwę: Tamilowie nazywają je Sambil Thurai, Syngalezi – Jambakola Patunam.

Dwieście metrów dalej stoi starsza i częściej odwiedzana świątynia hinduistyczna poświęcona bogu Śiwie. Gdy postawiono tu tę buddyjską, oburzeni Tamilowie poczuli, że to sposób na udowodnienie buddyjskości tych terenów, na co stanowczo się nie zgadzali. Miejscowi przedsiębiorcy zebrali więc datki i w symbolicznym odwecie postawili okazały posąg Śiwy.

– Historia zaczęła być wykorzystywana jako narzędzie w polityce niedługo po uzyskaniu przez Cejlon niepodległości i bardzo szybko zaczęła nas dzielić – mówi dr Packiyanathan Ahilan, specjalista od architektury i sztuki drawidyjskiej na uniwersytecie w Dżafnie. – Dziś żadna ze stron nie chce przyznać, że dawniej żyli tu tamilscy buddyści i syngalescy wyznawcy hinduizmu. Potwierdzić, że na ziemiach Tamilów były buddyjskie budowle, to jak oddać je najeźdźcom bez walki – dodaje.

Tutejsze elity z obawą patrzą, jak na ziemi, którą uważają za własną, pojawiają się kolejne symbole władzy z Kolombo: – Od początku istniał tu przeciwko nim swoisty ruch oporu. Pamiętam mały posąg Buddy, który Syngalezi ustawili naprzeciw największego w Dżafnie kovilu [świątyni hinduistycznej – red.] jeszcze podczas wojny. Którejś nocy posążek tajemniczo zniknął, sprawców nigdy nie wykryto – mówi Ahilan.

Jego zdaniem mieszkańcy boją się konsekwencji umieszczania tu takich symboli: – To jakby krok po kroku nas stąd wypychali – wyjaśnia. Jeśli na terenach należących do hinduistów wyrasta przypadkiem figowiec, symbol buddyzmu, od razu się go wyrywa. Miejscowi boją się, że inaczej Syngalezi przyjdą, postawią swój posążek i będą się domagali tej ziemi jak swojej. To także dlatego miejsca kultu starannie się tu grodzi.

Śmierć duchownego

Spór wokół świątyni w Nayaru rozgorzał na nowo w styczniu tego roku. Syngalezi bez zezwoleń zaczęli tam budowę posągu Buddy, co zaskarżyli tamilscy politycy, w odwecie wmurowując kamień węgielny pod budowę własnej świątyni. Na to z kolei skargę do sądu złożył wielebny Medhalankare, który planował rozbudować swoje budynki tak, by mogło w nim zamieszkać kilkunastu duchownych.

Żadna z tych spraw nie doczekała się jeszcze rozstrzygnięcia, gdy pod koniec września ogłoszono niespodziewaną wiadomość o śmierci mnicha – Medhalankare zmarł śmiercią naturalną – i o tym, że jego pogrzebem zajmą się... radykałowie z nacjonalistycznej organizacji Bodu Bala Sena, znanej też jako Armia Buddy.

Jej działaczom, którzy przyjechali autokarami aż z Kolombo, towarzyszył szef organizacji, Galagoda Aththe Gnanasara. Choć miejscowy sąd zarządził, że kremacja zmarłego ma się odbyć na plaży nad oceanem, rozpolitykowani mnisi dokonali pośmiertnych obrzędów na terenie, który Tamilowie uznają za własny.

Wywołało to kolejną falę protestów, wpisującą się w trwającą kampanię przed wyborami prezydenckimi. Gnanasara, znany z nawoływania do przemocy wobec mniejszości religijnych, otwarcie wspiera w nich kandydata syngaleskich nacjonalistów, dawnego sekretarza obrony Gotabayę Rajapaksę. Powtarza też, że mnisi w szafranowych szatach powinni stać na Sri Lance ponad prawem i zapowiada dalszą „obronę” ponad 300 buddyjskich miejsc kultu na terenach zdominowanych przez wyznawców innych religii, stanowiących jedną trzecią mieszkańców kraju.

Zdaniem dr. Ahilana przeciętny syngaleski pielgrzym, który zwiedza północ kraju, skupiając się na wojennych pomnikach, świątyniach i atrakcjach archeologicznych, będzie go w tym wspierał: – Budowę nowych świątyń Syngalezi mają za oczywistość: po pierwsze są konieczne dla zaspokojenia duchowych potrzeb żołnierzy, po drugie uważają, że mają do tego prawo we własnym kraju – mówi.

Duchy z przeszłości

Według starożytnej syngaleskiej kroniki Mahawamsa, książę Vijaya, banita z północnych Indii, najechał wyspę 2700 lat temu i założył tu pierwsze syngaleskie państwo. Później północna część Sri Lanki przez setki lat pozostawała pod tamilskim wpływem.

– To nasz kraj, choć nie byliśmy tu od zawsze – przyznał wielebny Medhalankare, zanim odjechałem. – Każdy, kto się tu urodził, ma prawo nazywać nasz kraj swoim domem, ta ziemia zasługuje wreszcie na odrobinę spokoju. Wiem, co mówię, bo mieszkam w świątyni sam i czasem boję się duchów grasujących tu po nocach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019