Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak dotąd, kserujemy na potęgę, w mojej firmie kserokopiarka huczy aż miło, jest najbardziej potrzebnym - i najczęściej psującym się - sprzętem. W 1993 r. Bill Gates deklarował, że jego firma nie widzi przyszłości dla internetu (o ile wiem, nie on jeden). Co się dalej stało, wiadomo; jeżeli my, czcigodni starcy (właśnie skończyłem 43 lata), dziś nie widzimy przyszłości jako takiej, to między innymi dlatego, że wskutek rozwoju sieci tak bardzo spuchła teraźniejszość. Z żadnego dowcipu o Chucku Norrisie nie śmiałem się tak bardzo jak z tego, że tylko on jest w stanie spakować cały internet na dyskietkę. Wreszcie pięć lat temu, kiedy ruszał serwis YouTube.com, jeden z jego twórców martwił się, że filmów jest za mało i w związku z tym niska też będzie oglądalność. Trzy lata później mój syn usłyszał w szkole od koleżanki: "Widziałam twojego ojca na YouTube’ie" - i brzmiało to tak, jakbym właśnie się narodził, bo przecież jak kogoś dziś nie ma na YouTube’ie albo w Wikipedii, to tak jakby nie żył naprawdę.
Na szczęście się mylimy - wszyscy, od Billa Gatesa w dół, jeśli tak można powiedzieć. Kiedy miałem pięć lat, w trakcie jakiejś wewnątrzdomowej walki oświadczyłem rodzicom, że Bóg przysłał mnie na ziemię, żebym broił. Na razie, dzięki Bogu, nie zbroiłem za wiele, a moja niechęć do munduru i broni raczej nie wróży mi powodzenia w przyszłości. Ilu przewidziało upadek komunizmu? Ktoś opowiadał mi o swoim ojcu, który jeszcze w marcu 1989 r. przekonywał go, że końca komunizmu nie doczeka ani on, ani nawet jego wnuki. Dziś zresztą trudno dojść, co kto kiedy mówił, bo jak się jakieś proroctwo (nawet niewypowiedziane głośno) spełni, to się okazuje, że wszyscy wiedzieli, iż kardynał Wojtyła zostanie papieżem, a wiele osób mu to wprost przepowiedziało.
Niestety, czasem też nie mylimy się, a jednak inni pozostają głusi wobec naszych przewidywań. Pamiętam, jak w trakcie lektury "Miejsca pod słońcem" - znakomitej książki Konstantego Geberta o "wojnach Izraela" - ogarnęło mnie przygnębienie na myśl o tym, jak wielu ludzi przewidywało Zagładę i w niczym nie zmieniło to biegu historii. To samo uczucie nawiedzało mnie przy "Śmierci w bunkrze" Martina Pollacka, który pokazywał, jak w Austrii rodził się faszyzm - państwo i część społeczeństwa broniły się przed nim (faszystów krytykowano w prasie, wsadzano do więzień itd.), a mimo to w pewnym momencie i państwo, i społeczeństwo obudziło się w świecie, w którym to faszyści dyktowali warunki. Głosy ostrzegające przed niebezpieczeństwem nie docierały bowiem tam, gdzie niebezpieczeństwo faktycznie się kryło. Stąd zresztą wniosek stary jak świat: nie wystarczy mówić tylko do tych, którzy słuchają. Trzeba zadać sobie więcej trudu.
A ja? Czy ja coś przewiduję?
Przewiduję, że nadal będę czytał "Charaktery", bo dostałem już pocztą numer styczniowy. I przewiduję też, że papierowe wydania gazet nie znikną jeszcze przez najbliższe pięćdziesiąt lat. Ale jakim cudem, nie wiem.