Wiara Księcia Redaktora

Nawet przez myśl mi nie przeszło, by z Redaktorem rozmawiać o Panu Bogu, o wierze, a już w żadnym razie o jego wierze. Po prostu bym nie śmiał. Dopiero śmierć i pogrzeb wymusiły pytanie: czy Jerzy Giedroyc był człowiekiem wierzącym, czy niewierzącym?.

26.09.2006

Czyta się kilka minut

Tadeusz: - Jest Pan chyba antyklerykałem, a może się mylę?

Jerzy Giedroyc: - Nie, uważam się za katolika, ale krytycznie podchodzę do działalności politycznej Kościoła, która w wielu wypadkach jest szkodliwa dla interesu państwa polskiego.

Fragment czatu internetowego z Jerzym Giedroyciem, sierpień 2000 r.

Nie należałem do grona jego najbliższych i może dlatego Jerzy Giedroyc zawsze był dla mnie postacią zagadkową. Siedziałem tam u nich przy stole w kuchni, słuchałem go, patrzyłem w oczy z charakterystycznymi, lekko opadającymi powiekami i myślałem: co za człowiek? Wspomnienia - zawsze związane z polityką. Znajomi, nawet bliscy - zawsze w związku z polityką. Kościół - tylko w kategoriach politycznych. Narzucona sobie rola, myślałem, czy też w nim rzeczywiście wszystko jest przeniknięte polityką? Polityką wizjonerską, wszechobejmującą, podbudowaną wiedzą, która, przynajmniej gdy chodziło o Kościół, wydawała mi się czasem nieco jednostronna. I wciągał w to rozmówcę. Razem z nim zaczynało się tak postrzegać rzeczywistość.

Emocje? Ludzkie ciepło? Uczucia? Wydawały się zupełnie nieistniejące. Nie wiedziałem wtedy o kotce, która będąc w ciąży, złapała jakąś grypę i Redaktor ją ratował, o karmieniu ptaków też nie wiedziałem. Widziałem (to w późniejszym okresie), jak już bardzo leciwy Józio Czapski, który mieszkał na piętrze, ze stropioną miną przemyka się do wyjścia, coś mówi, pozdrawia, a Redaktor nie reaguje, nie spostrzega. Nie wiedziałem, czemu Józio jest dla niego jak powietrze.

Matka Boska Ostrobramska

Nawet przez myśl mi nie przeszło, by z Redaktorem rozmawiać o Panu Bogu, o wierze, a już w żadnym razie o jego wierze. Po prostu bym nie śmiał. O Kościele, owszem, ale w sposób narzucony przez niego. I jak często bywa, dopiero śmierć i pogrzeb, w którym uczestniczyłem, wymusiły pytanie: czy kościelny obrządek nie narusza wizerunku, który on sam tworzył całe życie, czy - mówiąc wprost - Jerzy Giedroyc był człowiekiem wierzącym, czy niewierzącym?

Kiedy wszedłem po raz pierwszy w życiu do jego pokoju, by się pomodlić przy zwłokach, uderzyła mnie obecność na honorowym miejscu obrazu Matki Boskiej. Obraz ten już kiedyś zauważyła i opisała Ewa Berberyusz. Giedroyc tak jej opis skomentował: "Szkoda, że nie dodała pani w reportażu, że ta lampka oliwna w moim pokoju jest pod Matką Boską, ale Ostrobramską, dla mnie tylko Ona egzystuje". W pogrzebowej homilii ks. Henryk Hoser powiedział, że "Redaktor wyraził wolę pogrzebu religijnego w Kościele katolickim, który tak często i bezlitośnie krytykował".

On sam o swojej religijności mówił mało i powściągliwie. W "Autobiografii na cztery ręce" czytamy: "Moja rodzina była wierząca i praktykująca. Co do mnie, choć nigdy nie przeżyłem kryzysu religijnego, stałem się wcześnie dość obojętny wobec kwestii religijnych czy metafizycznych. Mój względny antyklerykalizm ukształtowały stosunki z księżmi katechetami, zwłaszcza z księdzem Szmigielskim, z którym byłem w konflikcie. Nie znosiłem też biskupa Szlagowskiego, opiekuna gimnazjum, typowego kościelnego krasomówcy, który miewał niekiedy wykłady czy kazania w bardzo pięknej kaplicy gimnazjum: obecność była obowiązkowa. Rewoltował mnie przymus chodzenia do spowiedzi". Potem, w czasie studiów, spotykał się ze środowiskiem "Verbum", poznał ks. Władysława Korniłowicza, ale, jak wspomina, "wszystko to nie miało wiele wspólnego z religią". Aż do zetknięcia się z warszawskim klasztorem jezuitów.

"Do jezuitów trafiłem zupełnie przypadkowo w pierwszych latach »Buntu Młodych«. Jezuitów odwiedzał mój ówczesny przyjaciel i współpracownik, Janek Popławski, którym powodowały względy czysto religijne. Janek namówił mnie pewnego dnia, żeby tam przyjść. Klasztor koło katedry był czarujący i niezmiernie mi się tam podobało. Zwłaszcza podobał mi się superior. Przychodziłem tam coraz częściej, tak że był okres, gdy zacząłem całkiem poważnie myśleć o wstąpieniu do zakonu. Rozmowy z superiorem na ten temat były bardzo daleko posunięte. Ale on mnie od tego odwiódł. Wytłumaczył mi, że jest to zamysł nieprzemyślany, zbyt uczuciowy, że nie zdaję sobie sprawy z jego skutków, że nie będę się mieścił w »klauzurze jezuickiej«. Pokusa wstąpienia do klasztoru miała niewątpliwie za tło przeżycia religijne, ale podświadomie musiała odgrywać w tym rolę legenda jezuitów jako zakonu politycznego. Tak bym to dziś widział. Ale wtedy o tym nie myślałem".

Mądry superior! Kto wie, jak by się potoczyły dzieje, gdyby nie jego wnikliwość, bo Jerzy Giedroyc jeśli coś rozpoczynał, zwykł doprowadzać to do końca, i mielibyśmy wybitnego jezuitę, ale nie mielibyśmy "Kultury". Wspominając po latach tamten epizod, Redaktor dodaje: "Później nie miałem żadnych powrotów do Kościoła czy przeżyć religijnych. Przeszło mi to kompletnie; aż zanadto, gdyż jestem człowiekiem indyferentnym. Ale od czasu do czasu budziła się we mnie potrzeba przeżyć mistycznych. Był długi okres, gdy zaczytywałem się »Królem-Duchem« Słowackiego; później odkryłem Raymonda Abellio, francuskiego pisarza ezoterycznego, który mnie bardzo zainteresował i o którym wiele dyskutowaliśmy z Józiem Czapskim".

Rady dla Papieża

Myślę, że należał do ludzi, którzy przed "metafizyką" się bronią. Życie prywatne, uczuciowe, religia, wiara - jawią się im jako czynniki rozpraszające energie, których nie należy rozpraszać, lecz które należy kierować w konkretne działanie.

Sprawy związane z Kościołem, wiarą i religią były w jego życiu obecne, ale włączył je w wielki projekt ratowania Rzeczypospolitej. Tak o tych sprawach pisał, mówił i tak je traktował. Nie należy jednak upraszczać. Kiedy np. "polecił" mi starania o to, by podczas podróży na Ukrainę Jan Paweł II wyniósł na ołtarze arcybiskupa Andrieja Szeptyckiego, podawał racje wyłącznie polityczne, ale niewątpliwie była pod tym obecna młodzieńcza fascynacja osobą Metropolity, o którym mówił: "postać zupełnie jak z Dostojewskiego: połączenie nienormalności z geniuszem - miała na mnie dość duży wpływ". Jeszcze w latach 30. zabiegał o to, by kard. August Hlond zmienił stosunek do Szeptyckiego i Kościoła greckokatolickiego.

Wciąż miał wiele pomysłów na działalność Kościoła. Bywały wśród nich zgoła prorocze. Spotkanemu w Rzymie, zaraz po wojnie, kard. Adamowi Sapieże tłumaczył, że "niewątpliwie będzie ofensywa komunistów na Kościół i że trzeba ją opóźnić i storpedować". Kościół, jego zdaniem, powinien "dobrowolnie rozparcelować posiadane majątki, zrobić gest, że to on daje bezrolnym ziemię, nie czekając, aż mu ją zabiorą komuniści". Według wspomnień Giedroycia, "Sapieha bardzo się na to oburzył". Niestety!

Wiele razy miałem okazję słuchać jego wskazań dla hierarchii, nawet dla Papieża (mawiał o sobie: "jak zawsze wtrącam się w nie swoje sprawy"). Niektóre, acz technicznie nie do wykonania, były nie tylko oryginalne, ale trafne, jak ten o umieszczeniu w Nowej Hucie księży-robotników. Wspomina: "Ostatnim moim przeżyciem związanym z religią była wizyta u księży-robotników. Zaprowadził mnie do nich Antoni Marylski (...) Poszliśmy do domu, gdzie mieszkali. W rozmowie z nimi wyczuwało się od razu ich bezradność w stosunku do marksizmu. W tym punkcie byli bardzo słabi, toteż zanadto marksizmowi ustępowali bądź wręcz zaczynali popadać pod jego wpływy. Ale ich opowieści o pracy w fabrykach i o stosunku robotników do nich były pasjonujące. A ich intencje i cała ich działalność budziły mój najżywszy podziw. Po raz pierwszy spotkałem ludzi tak ofiarnych i tak bez reszty oddanych. Miałem wtedy pomysł, z którego nic nie wyszło i który został wyśmiany przez Turowicza, by stworzyć instytucję księży-robotników w Nowej Hucie".

Rolę Kościoła w procesie odzyskiwania wolności w Polsce doceniał. Chętnie się spotykał z księżmi, także z niektórymi biskupami. Ale był krytyczny. Uważał np., że się przecenia znaczenie wyboru "polskiego Papieża". W "Autobiografii na cztery ręce" zapisał to, co słyszałem odeń wielokrotnie: "Wybór Jana Pawła II poza samym, zupełnie wyjątkowym faktem, że Polak został papieżem, nie jest, moim zdaniem, datą zwrotną w historii Polski. Pielgrzymki papieża do Polski odegrały niewątpliwie wielką rolę, ale nie była to rola zasadnicza. To nie papież spowodował przełom w Polsce. Grunt pod »Solidarność« przygotował KOR wraz ze wszystkimi tymi młodymi ludźmi, którzy działali w Gdańsku. Kościół od grudnia 1970 roku zachowywał się z dużą ostrożnością. Tak np. biskup gdański miał listę zabitych w grudniu, gdyż byli oni chowani z asystą kościelną, ale nigdy nie udało mi się jej dostać. Wyszyński był cały czas manipulowany, straszony krwawymi wydarzeniami i interwencją sowiecką, co było m.in. powodem jego wystąpienia w Częstochowie latem 1980 roku".

Takie były jego relacje z Kościołem. Krytyczne, może czasem w tym krytycyzmie aż niesprawiedliwe, a jednocześnie nacechowane szacunkiem dla wielu ludzi Kościoła, jak i dla samego faktu wiary. Tym ostatnim się tłumaczy irytacja wobec - w jego przekonaniu - nadużywania wiary do celów budowania materialnej potęgi Kościoła.

***

Wiara człowieka jest jego tajemnicą. O wierze Księcia nie da się mówić w kategoriach klerykalnych, nawet instytucjonalnych. Kościół traktował z powagą i dlatego bywał rozczarowany i bezlitośnie krytyczny.

On zaś przez Kościół w Polsce był postrzegany źle, podejrzewany o powiązania masońskie i inne, z czego czasem sam żartował. To Prymas Józef Glemp wypromował projekt, realizowany potem przez Andrzeja Micewskiego, stworzenia na Zachodzie katolickiego pisma ("Znaki Czasu"), które miałoby osłabić wpływy i znaczenie "Kultury", z czego (i z pisma, i z osłabienia) ostatecznie nic nie wyszło.

A od strony Niebios? Można się domyślać, że tam u bram witał go błogosławiony krewniak Michał Giedroyć, którego doczesne szczątki spoczywają w krakowskim kościele św. Marka, a którego Redaktor darzył serdecznym uczuciem. Co ważniejsze, można ufać, że było tak, jak opowiedział to w żałobnej homilii ks. Hoser: gdy do bram niebieskich zapukał Giedroyc z miniaturką "Kultury" wydawanej na biblijnym papierze, powiedział do Pani Niebieskiej, której wizerunek miał u siebie w pokoju: "Zrobiłem dla mojej ojczyzny, dla Polski, coś dobrego". I dodał nieśmiało: "Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem kosztem życia osobistego, którego nie miałem". I powiedział Pan: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje odda za przyjaciół swoich".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006