Wiara bez wiedzy

Ks. Jacek Prusak SJ, psychoterapeuta: Gdy mnie homoseksualni katolicy pytają, co mają robić, odpowiadam: kochaj! Musisz wziąć odpowiedzialność za miłość.

28.09.2020

Czyta się kilka minut

Ks. Jacek Prusak SJ / GRAŻYNA MAKARA
Ks. Jacek Prusak SJ / GRAŻYNA MAKARA

ARTUR SPORNIAK: Czego osoba homoseksualna może się o sobie dowiedzieć w Kościele?

KS. JACEK PRUSAK SJ: Rzeczy, w których trudno jej się będzie rozpoznać. Usłyszy, że nie ma takiej tożsamości jak homoseksualizm, więc jeśli się uważa za osobę homoseksualną, to dlatego, że ktoś jej narzucił taką identyfikację. Ma jedynie odczucia czy preferencje homoseksualne, ale one jej nie identyfikują, bo są przejawem zahamowanego rozwoju. Zaczną ją identyfikować, gdy na podstawie tych odczuć dojdzie do czynów, które przez Kościół są jednoznacznie potępiane. Jeśli te czyny będzie z premedytacją powtarzać, usłyszy, że jest grzesznikiem, któremu należy się szacunek pod warunkiem, że będzie żałował tego, co robi, i pokutował za to, że jest gejem czy lesbijką.

Łagodnie powiedziane. W Biblii taka osoba przeczyta, że współżycie mężczyzny z mężczyzną jest „obrzydliwością w oczach Pana”, a od Kongregacji Nauki Wiary dowie się, że jej skłonność jest obiektywnie nieuporządkowana. Gdy natomiast zapozna się z ostatnim dokumentem polskiego episkopatu, będzie wiedziała, że nie jest zdolna do prawdziwej miłości seksualnej, gdyż taka miłość wymaga komplementarności płci.

To, czego się dowiadują osoby homoseksualne z opisów homoseksualizmu, jaki obowiązuje w kościelnym nauczaniu, jest etykietą na to, czego Kościół w homoseksualistach nie akceptuje. Natomiast nie jest to uchwycenie tego, czym jest homoseksualizm.

Czym zatem jest?

W świetle nauki homoseksualizm jest jedną z orientacji seksualnych, która nie jest wadą rozwojową, nie jest zaburzeniem psychicznym i nie jest perwersją. Dzisiaj mówimy też, że homoseksualizm to tożsamość seksualna, kierunek pożądania, a więc fantazje o partnerze tej samej płci oraz reagowanie fizjologiczne na bodźce związane z daną płcią, i kierunek emocjonalnego przywiązania, czyli możliwość zakochania się, dawania i przyjmowania miłości. Inaczej niż u osób ­heteroseksualnych uznanie i połączenie ze sobą tych wymiarów orientacji seksualnej u osoby homoseksualnej jest procesem i specyficznym krokiem rozwojowym, który wymaga wsparcia społecznego i nieraz ciężkiej pracy nad sobą.

Homoseksualista może mieć homoseksualne pragnienia, może je nawet realizować w czynach, a mimo to może zaprzeczać swojej tożsamości seksualnej albo nigdy jej nie rozwinąć.

Rozumiem, że z ­psychologicznego punktu widzenia to nie jest stan optymalny.

Taki człowiek funkcjonować będzie w wewnętrznym rozbiciu, wywołującym wiele cierpienia. Ten stan może prowadzić do wielu problemów, aż po zaburzenia psychiczne czy samobójstwo.

Kościół traktuje taki opis sytuacji homoseksualistów jako jedynie opinię, mającą w dodatku charakter ideologiczny.

Ideologią staje się wiara stroniąca od wiedzy. Oczywiście, że nauka formułuje opinie. Ale nie każda z nich, łącznie z prywatnymi opiniami naukowców, tworzy naukę. Żeby opinia naukowca była wiedzą naukową, musi przejść test badań empirycznych. Naukę od innych form szukania wiedzy odróżnia właśnie to, że ma metodę, za pomocą której zdania opisowe mogą być weryfikowane na poziomie hipotez czy wniosków.

Ktoś może w imię ideologii zaprzeczać istnieniu osób homoseksualnych albo ich orientacji. Jako naukowiec pytam wtedy, co jest kryterium dla takiej opinii?

Co jest naukowym kryterium?

Spór nauki z religią w tej materii dotyczy głównie wskaźników orientacji seksualnej. W nauce mamy definicje orientacji seksualnej odnoszące się albo do zachowań, albo do ich stałości bądź do kierunku pożądania czy samoidentyfikacji, a więc tożsamości. Nie ma doskonałej definicji, która cieszy się ogólną akceptacją. Nie miejsce tu na szczegóły, ale w odróżnieniu od nauki Kościół nie uznaje tożsamości homoseksualnej, a pozostałe wskaźniki interpretuje jako zaburzenie orientacji heteroseksualnej. Poza tym wielu psychoterapeutów chrześcijańskich uważa, że powstrzymywanie się od czynów homoseksualnych sprawia, że się przestaje być homoseksualistą, gdyż same pragnienia wynikają z heteroseksualnych deficytów emocjonalnych.


Czytaj także: 30 lat temu Światowa Organizacja Zdrowia uznała, że homoseksualizm nie jest chorobą, u nas jednak wciąż prowadzi się tzw. terapię reparatywną. Ze wsparciem państwa i Kościoła „leczy się” ludzi zdrowych.


 

Problem w tym, że takiej hipotezy nie potwierdzają badania. Tożsamość „eksgeja”, mająca potwierdzać skuteczność terapii reparatywnej, to nie „odzyskana” tożsamość heteroseksualna, tylko celibat nałożony na homoseksualność z powodów religijnych. Kościół, odrzucając tożsamość homoseksualną, uniemożliwia homoseksualistom samoidentyfikację. Czyni to w imię własnej teologii czy antropologii teologicznej, ale jest to wiara bez wiedzy.

Czyni to – jak się sam broni – z pozycji moralnych. Nauka tylko opisuje i nie powinna oceniać.

Nauka też ocenia – np. wskazuje na zaburzenia, ale czyni to według normy adap­tacyjnej. Zaburzenie jest odwrotnością normy adaptacyjnej.

Czyli?

Nauka bada zachowania. Jeśli jakieś zachowania prowadzą do adaptacji do środowiska, do przekazywania życia, do dobrostanu psychicznego i fizycznego, to oznacza, że są one pożądane ewolucyjnie. Gdy coś temu przeszkadza lub szkodzi, nauka ocenia to negatywnie – są więc zachowania rozwojowe i antyrozwojowe, pożądane i niepożądane, budujące dobrostan i szkodzące mu itp.

Psycholodzy chrześcijańscy prowadzący terapię reparatywną też tak się tłumaczą: przychodzą do nas osoby ze swoim bólem spowodowanym odczuwaniem pragnień homoseksualnych – my go próbujemy zlikwidować.

Tylko że ten ból nie jest objawem „chorej orientacji”, ale polega na tym, że przeżywają swoją orientację niespójnie ze swoim „ja”. Pytanie: co lub kto zabrania im ją zaakceptować?

Z badań wiemy, że takiej pomocy szukają w większości biali, religijni mężczyźni. I wśród osób homoseksualnych są oni najbardziej obciążeni problemami emocjonalnymi. Swoją orientację traktują jako grzech, siebie jako zepsutych ludzi. Nie potrafią się pozbyć swoich prag­nień homoseksualnych, choć próbują, a terapia reparatywna nie tylko im w tym nie pomaga, lecz często szkodzi. Mają dwie drogi: akceptuję swoją orientację, ale pozostaję w celibacie, albo akceptuję i nie pozostaję w celibacie. Ta druga droga jest przez Kościół odrzucana.

Według dokumentu ­polskiego episkopatu grzechem jest już ­wewnętrzna akceptacja orientacji homoseksualnej.

Ta definicja doprowadza taką osobę do wojny z samym sobą, z której wyjdzie jako ofiara.

Dokument mówi o „zdrowiu seksualnym” czy „zdrowej orientacji”.

Ten język nie należy do domeny Kościoła. Antynaukowość tego dokumentu polega na tym, że Kościół przekroczył swoje kompetencje. Wyszedł z języka normatywnego, teologiczno-filozoficznego i wszedł w język nauk behawioralnych i społecznych dotyczących ludzkiej seksualności, wprowadzając własne normy zdrowia seksualnego, zdrowej orientacji, zaburzenia i niedojrzałości oraz ich leczenia.

Co może pomóc osobie homoseksualnej, która chce pozostać w Kościele?

Prawda, a nie uprzedzenia. Przyjęcie tożsamości geja-katolika, a nie „aseksual­nego eksgeja”.

Czyli celibat?

Pozytywną stroną celibatu jest zaniechanie kompulsywnego seksu homoseksualnego, bo w sytuacji tych osób, pełnej psychicznych napięć, seks często jest oddzielony od miłości i przywiązania. Ale celibat ma też drugą stronę, marginalizowaną w Kościele: te osoby nie będą wiedziały, co to znaczy kochać i być kochanym inaczej niż w relacji rodzic–dziecko. W dodatku skoro tożsamość homoseksualna jest nieakceptowana, taka osoba boi się też przyjaźni z osobami tej samej płci. Boi się, że zostanie uwiedziona albo sama uwiedzie, a także tego, że zostanie odkryta jako osoba homoseksualna i odrzucona.

Co zatem oznacza być gejem-katolikiem?

Świadomość, że jestem osobą homoseksualną, nie jestem w oczach Boga gorszy od osób niehomoseksualnych. Bóg mnie kocha, a ja umiem z tym żyć.

Co się powinno zmieniać w Kościele?

Już się zmienia. Choć tej zmianie towarzyszy wiele napięć i traktowana jest wciąż jako duszpasterski eksperyment. Na przykład w Kościele katolickim na Zachodzie funkcjonują duszpasterstwa homoseksualne, które nie są skierowane do osób żyjących tylko w celibacie.

A co się powinno zmieniać w nauczaniu Kościoła?

Na pewno powinno ono pozostać kontrkulturowe, jeśli chodzi o prawdę, że seks nie jest tylko przyjemną rozrywką. On powinien być związany z miłością i odpowiedzialnością. Ale to nie oznacza, że ślub jest kościelną licencją na seks. Ślub jest znakiem, że ludzka miłość zostaje podniesiona – nie zasługami ludzi, tylko darem Boga – do bycia sakramentem. Daje coś, czego sami nie mogą sobie dać, równocześnie przemieniając ludzką miłość.

Pary homoseksualne tego nie ­doświadczają.

Doświadczają, jeśli żyją w związkach stabilnych. Tak o tym same mówią i można to zobaczyć, jeśli się je zna.

Także doświadczają Bożego błogosławieństwa i wyniesienia, mimo że Kościół nie dopuszcza ich do sakramentu małżeństwa?

Tak uważam i wysnuwam to z lektury Pisma Świętego, a nie własnych przemyśleń. W ewangelicznym opisie sądu ostatecznego na pierwszym miejscu znajdują się nie poglądy, tylko uczynki. Będziemy sądzeni z rozpoznawania Jezusa w bliźnim, a nie ze znajomości dogmatów czy siły przekonań religijnych. To po pierwsze. Po drugie, Jezus mówi, że w niebie nie będziemy się żenić ani za mąż wychodzić. Paweł wtóruje: będziemy żyć jak aniołowie. Nie wiemy, co to do końca znaczy. Ale z tych wypowiedzi możemy wnioskować, że dopiero w przyszłym życiu osiągniemy pełną ­komplementarność, czyli będziemy kochać wszystkich w maksymalny sposób, co tu, na ziemi, jest niemożliwe. Zostanie przekroczona granica mojego egoizmu i moich ograniczeń: bo jestem mężczyzną albo kobietą, bo mam taką orientację albo inną. W Jezusie każdy zbawiony dostąpi pełni i będzie ją w pełni przeżywał. To nie są moje wyobrażenia, tylko kanoniczny przekaz: w niebie są tylko te osoby, które kochają, ale ta miłość nie ma już aspektu seksualnego, choć ma aspekt erotyczny – kocha się całym sobą. Ponieważ po zmartwychwstaniu zbawieni będą mieć ciała, ich miłość będzie zmysłowa, gdyż będzie miłością także cielesną, ale nie będzie ograniczona negatywnymi aspektami ­pożądania.

U Pawła znajdziemy czyny homoseksualne na liście grzechów społecznych, ale wyprzedza je np. kłamstwo, a nie słychać lamentu Kościoła nad tym grzechem jako nadciągającą na nas „zarazą”. Ilu ludzi współżyje homoseksualnie, i to bez zobowiązań, a ilu kłamie? W czasach Pawła homoseksualizm oparty był nie tyle na więzi uczuciowej, ile na statusie społecznym – rozumiano go jako inicjację młodych chłopców w życie erotyczne dokonywaną przez dojrzałych, opiekujących się nimi mężczyzn. I to ich pragnienia się liczyły, w ten sposób usprawiedliwiano dominację.


Michał Oleszczyk: Osoby LGBT+ są świetnie wyszkolone w umiejętności nadstawiania drugiego policzka. Ale właśnie nabierają nowej – wyrażania gniewu.


 

Proponuję, byśmy patrzyli w perspektywie eschatologicznej: ludzka miłość jest ci dana po to, abyś odziedziczył niebo, wobec tego zrób z niej użytek! Gdy homoseksualni katolicy pytają mnie, co mają robić, nie mówię: rób to, a nie rób tamtego! Odpowiadam: kochaj! Musisz wziąć odpowiedzialność za miłość. To nie jest moja opinia – tak mówi Kościół od dwóch tysięcy lat. Jak będziesz kochał, to nie będziesz miał problemów ze swoją orientacją. Możesz kochać w celibacie, możesz kochać nie w celibacie. Musisz wiedzieć, czy kochasz, i podjąć ryzyko – wtedy nie będziesz się skarżył, że ktoś zabiera ci życie.

Rozumiem, że takie podejście będzie człowieka rozwijać. Czy nauka to potwierdza?

To właśnie miłość rozwija. Definicje seksuologiczne zwracają uwagę, że rozwój seksualny powiązany jest z uznaniem obecności innych osób i zależności od nich, a seksualność oparta na tzw. normie partnerskiej może pomóc w rozwoju miłości.

Praktykowany zgodnie z tą normą przygodny seks będzie człowieka rozwijać?

Ta norma jest pewnym minimum chroniącym od ewidentnej krzywdy. Natomiast relacja seksualna ma – gdy odpowiednio się do niej podchodzi – olbrzymi potencjał, by rozwijać człowieka.

Co Kościół ma pozytywnego do powiedzenia w tej kwestii?

Kościół ma pozytywną wizję, ale jest ona przysłonięta przeakcentowaniem dziewictwa i zbyt dużym lękiem przed seksualnością. Restrykcyjną katolicką naukę można potraktować pozytywnie, sprowadzając ją do reguły głoszącej, że poziom bliskości fizycznej powinien być proporcjonalny do poziomu odpowiedzialności za siebie. Podejście, które na podstawie anachronicznej metafizyki i antropologii próbuje precyzyjnie nakreślić, co wolno, a co nie, dzisiaj już nie przemawia do młodych ludzi, gdyż oni zwykle wszystkie te poziomy bliskości fizycznej przechodzą znacznie szybciej.

Dlaczego wiele par katolików odwleka dzisiaj małżeństwo? Właśnie dlatego, że życie według szczegółowych norm kościelnych traktują albo jako ideał nieosiągalny i zarazem groźny, jeśli chodzi o religijne konsekwencje, albo w najlepszym przypadku jako ideał, do którego trzeba długo dojrzewać, żeby mu sprostać. Nie wynika to jednak, jak można usłyszeć z ambony, z „czystego egoizmu”.

Załóżmy, że para homoseksualna tworzy stabilny miłosny związek. Pojawia się pragnienie dzieci. W Kościele słychać opinię, że jeśli taka para postara się o dziecko lub je adop­tuje, wyrządzi mu wielką krzywdę.

Odmienne role rodzicielskie przypisywane mężczyźnie i kobiecie – on wymagający, a ona łagodna – są kulturowymi stereotypami. Bywa, że w konkretnej rodzinie jest na odwrót: łagodny jest ojciec, a wymagająca matka. A zatem w te role równie dobrze mogą wejść homoseksualiści stanowiący parę. Poza tym dziecko ma dostęp do wzorców męskich i kobiecych w dalszych członkach rodziny: w babciach i dziadkach, w ciociach i wujkach albo w przyjaciołach rodziny.

Badania naukowe obaliły tezę, że dzieci wychowywane w parach homoseksualnych stają się „z automatu” homoseksualistami. Nie potwierdzają także tezy, że takie dzieci będą miały z definicji jakieś zahamowania rozwojowe czy deficyty osobowościowe. W rozwoju dziecka najbardziej liczy się stabilność więzi między rodzicami i ich uczuciowa bliskość z dzieckiem. Można się nawet zastanawiać, czy dziecko wychowywane przez parę homoseksualną nie otrzymuje więcej niż dziecko wychowywane przez jednego rodzica.


Czytaj także: Marta, katoliczka i lesbijka: Moja wspólnota, mówiąca o Bożej miłości, nie chce pytać: co u ciebie? Co czujesz? Kim jesteś? Nie wchodzi w mój świat, a jeśli już, to jako kolonizator: „My ci powiemy, co jest dobre, gdy wyrzekniesz się grzechu”.


 

Zresztą w tym drugim przypadku dziecko też nie wychowuje się w izolacji i nie jest zasadą, że będzie na całe życie skrzywione emocjonalnie. Aczkolwiek rozpad więzi i rozwód rodziców pozostawia ślad i może stać się urazem, jeśli dziecko nie otrzyma właściwej pomocy. Wyjątkiem są rodziny przemocowe.Wtedy izolacja od agresywnego rodzica zawsze jest czymś lepszym dla dziecka, co nie znaczy, że ono tego chce, rozumie to bądź się na to godzi.

Na czym polega zagrożenie, jakie dla tradycyjnej rodziny stanowią związki homoseksualne?

Właśnie tego nie wiem. Za tym się kryje akulturowe podejście zakładające, że „tradycyjna” jest rodzina nuklearna, która przecież pojawiła się dopiero pod koniec XIX wieku wraz z uprzemysłowieniem miast. Czy rodziny arystokratyczne, w których dzieci były wychowywane przez guwernantki, także mieściły się w modelu „rodziny tradycyjnej”?

A co z normatywną wizją Księgi Rodzaju: Bóg stwarza człowieka jako kobietę i mężczyznę po to, aby stworzyli rodzinę?

Osoby homoseksualne też mają płeć i tworzą rodziny. Ich ocenę pozostawiam Bogu, a nie Księdze Rodzaju, w której ten opis należy do funkcji mitu religijnego. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2020