Inni inaczej

Odniesienia do kwestii prawnego statusu związków homoseksualnych pojawiają się nawet w partyjnych reklamówkach. W trakcie sporu o paradę równości co i rusz pytano też o granice tolerancji i oskarżano o homofobię nasze społeczeństwo, w tym Kościół. W atmosferze wzajemnej podejrzliwości i niechęci trudno o język pozbawiony agresji, co widać w komentarzach niektórych polityków, a nawet osób duchownych.

19.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W literaturze przedmiotu poświęconej kwestiom homoseksualizmu i jego społecznej recepcji zwraca się uwagę na to, że w podejściu do homoseksualistów i ich problemów łatwo można ulec dwóm niebezpiecznym postawom. Albo będzie się uważało te osoby za szczególnie pokrzywdzone i w związku z tym potrzebujące szczególnego współczucia, albo zacznie się je traktować z mniej lub bardziej nieuświadomioną niechęcią jako przedstawicieli nieakceptowanej i tylko z konieczności tolerowanej mniejszości. Oczywiście istnieje również możliwość wymieszania obu tych postaw z różnym rozłożeniem akcentów.

Zobacz, gdzie stoisz i jak myślisz

Rzeczywiste, a nie tylko deklarowane postawy wobec homoseksualistów można bowiem umiejscowić w pewnym spektrum zapatrywań i ocen moralnych. Na jednym jego końcu będą się znajdować ci, których postawę określa się jako “odrzucająco-karzącą", ponieważ uważają, że dla gejów i lesbijek nie powinno być miejsca w społeczeństwie. W celu zagwarantowania “porządku" społecznego reprezentanci tej postawy dopuszczają używanie wobec aktywnych homoseksualistów przemocy, karanie osób dorosłych za prywatne praktyki seksualne, ostracyzm, a nawet karę śmierci. Drugą postawę określa się jako “odrzucającą bez domagania się kary". Jej zwolennicy traktują aktywny homoseksualizm jako bezapelacyjne zło, lecz postulują traktowanie winnych w duchu przebaczenia, nie aprobując ich zachowań, ale pozwalając im społecznie funkcjonować. Trzecią postawę określa się jako “częściową akceptację". Tutaj nie tylko tolerancją, ale i akceptacją obejmuje się osoby o skłonnościach homoseksualnych (traktowanych jako nieodwracalne), gotowe do życia w związku z jednym partnerem (partnerką) i próbuje się takiemu związkowi zagwarantować przynajmniej jakieś minimalne prawa.

Czwarta postawa określana bywa jako “pełna akceptacja". Jej zwolennicy stawiają homoseksualizm na równi z heteroseksualizmem, potępiając rozwiązłość seksualną w związkach homoseksualnych w takim samym stopniu jak w heteroseksualnych i podkreślają, że wszelka miłość zasługuje na szacunek. Osoby te są przekonane, że prawa gejów i lesbijek w przestrzeni społecznej powinny być oceniane nie w świetle etyki seksualnej (Kościoła), ale zgodnie z wymogami sprawiedliwości społecznej rozumianej z perspektywy państwa laickiego, a nie wyznaniowego.

W środowiskach katolickich w stosunku do homoseksualizmu przeważa postawa druga, której jednak ma przyświecać ideał traktowania osób o skłonnościach homoseksualnych “z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich oznak jakiejkolwiek niesłusznej dyskryminacji" (Katechizm Kościoła Katolickiego, numer 2358). Ponieważ jednak nie ma jakiegoś jednego, jednoznacznie określonego stanowiska Kościoła wobec jawności orientacji homoseksualnej i jej publicznej obrony, co widać po dokumentach wydawanych przez Episkopaty Nowej Zelandii, Szwajcarii czy USA, musimy sobie zrobić rachunek sumienia z naszego szacunku do homoseksualistów, zanim jako osoby wierzące włączymy się do debaty na temat jego społecznych implikacji.

Nikomu z nas nie wolno orzekać, że wszyscy ludzie o skłonnościach homoseksualnych “mają problem" - są chorzy, “poranieni" czy zboczeni. Traktowanie homoseksualizmu jako wady moralnej oznaczałoby - na co słusznie zwrócił uwagę znany teolog i moralista, ks. Xavier Thévenot SDB - że “trzeba zawsze widzieć w nim wynik dobrowolnego i systematycznie odnawianego wyboru zła. Byłby to jednak bardzo pochopny osąd, nie biorący poważnie pod uwagę złożoności ludzi i sytuacji życiowych".

Chociaż w naszym kraju zaczyna się coraz więcej mówić o homoseksualizmie zarówno pod względem psychologicznym, jak i społecznym czy prawnym, to - jak pokazują badania - homoseksualista pozostaje w świadomości większości Polaków postacią mityczną, obcą, wzbudzającą odrazę. Jak zauważył Krzysztof Boczkowski, autor monografii “Homoseksualizm" (inter esse, Kraków 2003), “homoseksualizm jest jednym z tych problemów, na który prawie każdy ma sprecyzowany i zdecydowany pogląd, chociaż istotna znajomość faktów jest zwykle minimalna. Sąd ten opiera się najczęściej na tzw. opinii ogółu lub obserwacji pojedynczych faktów, z których wyprowadza się daleko idące uogólnienia. Zwykle są one zabarwione dużym ładunkiem emocjonalnym". Wygląda na to, że pewnym grupom politycznym czy religijnym taki stan rzeczy bardzo odpowiada albo wydaje się wręcz pożądany, z drugiej strony niektóre reakcje samych gejów i lesbijek oraz ich organizacji prowokują do podtrzymywania stereotypów na ich temat. Prowadzi to do tego, że roszczenia środowisk homoseksualnych rzeczywiście są coraz większe, krytyka Kościoła z ich strony również (zob. “Homofobia po polsku", wyd. Sic!, Warszawa 2004).

Nie stosuj sofizmatów

W reakcji na apele środowisk homoseksualnych sięgające poza samą tolerancję dla aktywności homoseksualnej pojawiają się głosy, które stawiają sobie za cel obronę Kościoła i społeczeństwa przed “inwazją" homoseksualistów. Próby te - choć podejmowane z dobrej woli oraz z deklarowanym szacunkiem dla “przeciwnika" - prezentują stanowisko Kościoła w taki sposób, że zniechęcają do niego nastawionych krytycznie obserwatorów debaty. Tak się stało ostatnio po publikacji tekstu ks. Dariusza Oko “Dziesięć argumentów przeciw" (“Gazeta Wyborcza" z 28-29 maja). Autor popełnił w nim metodologiczne błędy, na jakie nie powinien pozwolić sobie akademicki teolog i filozof aspirujący do wypowiadania się w tej sprawie w imieniu Kościoła.

Ks. Oko zaczął od stwierdzenia, że “dla zdrowego rozumu akceptacja homoseksualizmu jest oczywiście nie do przyjęcia. Jednak człowiek, jeśli się uprze, może do końca życia bronić dowolnego absurdu, kiedy się więc słyszy kolejny, trzeba się skupić nie tyle na nim, ile na analizie osobowości tego, kto go głosi, na zastanowieniu się, na czym polega i skąd pochodzi błąd rozumu, który wybiera coś takiego. Można zwykle odkryć, jakie negatywne uwarunkowania są u jego źródeł, jakie traumy dzieciństwa, jakie wpływy mentalności społeczeństwa konsumpcyjnego, jakie resentymenty, iluzje, mechanizmy racjonalizacji i samookłamywania. Zwykle potwierdza się żelazna reguła: apologia dewiacji wynika z niej samej albo z innej".

Dlaczego mam problem z takim myśleniem i uważam je za szkodliwe dla samego Kościoła?

Uczono mnie, że jeśli komuś się wydaje, iż dowiódł prawdziwości lub fałszywości jakiegoś stwierdzenia nie za pomocą argumentów, ale przez ukazanie, dlaczego ktoś w ogóle wysunął takie stwierdzenie (czyli wskazując na jego stan psychologiczny, ekonomiczny czy religijny), to powinien powtórzyć elementarne kursy z filozofii (najlepiej z logiki), gdzie mowa jest o tzw. sofizmacie psychogenetycznym. Jeśli ponadto zaczyna się posługiwać terminologią medyczną arbitralnie ustalając jej sens i sposób użycia, bo jest to wygodne “teologicznie", powinien sobie postawić pytanie o to, co teraz robi. Nie można w dowolny sposób zmieniać porządków opisu jakiegoś zjawiska i mieszać ze sobą perspektywy empirycznej z metafizyczną.

Niestety, ks. Oko wypowiadając się na temat homoseksualizmu przejawia dziwną pewność siebie w analizie klinicznych problemów seksualności, ignorując to, co mówi o nich psychologia i psychiatria - tak jakby miał w zamian jakąś wiedzę objawioną. Nie tylko arbitralnie zaliczył do dewiacji seksualnych homoseksualizm, ale zrównał jego szkodliwość moralną z “seksem zbiorowym, erotomanią, nimfomanią, prostytucją, kazirodztwem, sadyzmem, masochizmem, masturbacją, pedofilią, zoofilią, nekrofilią, pornografią i fetyszyzmem". W ten sposób nie tylko stworzył własne “laboratorium", ale wprost naruszył godność osób o skłonnościach homoseksualnych.

Od kilku lat dana mi jest okazja bliższej współpracy z takimi osobami, głównie w kontekście duszpasterskim i psychologicznym. Mam także znajomych homoseksualistów, którzy pozostali w Kościele lub go opuścili ze względu na swoją orientację. Nie mogę się więc zgodzić na wizję ich człowieczeństwa, jaką tak dramatycznie odmalował ks. Oko. Zróżnicowanie postaw i stylów życia istnieje wśród homoseksualistów tak samo jak wśród heteroseksualistów. Nie można bronić Kościoła, pisząc o homoseksualizmie tak, jak zrobił to ks. Oko, bo, jak słusznie zauważył Samuel Taylor Coleridge: “Ten, kto rozpoczyna od umiłowania chrześcijaństwa bardziej niż prawdy, będzie następnie miłował swą sektę lub Kościół bardziej niż chrześcijaństwo, a skończy na umiłowaniu siebie ponad wszystko".

Wbrew rozpowszechnionym opiniom nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu nie ma swego głównego oparcia w przesłankach wiary, ale odwołuje się do zdolności ludzkiego umysłu w odczytaniu normatywnego charakteru prawa naturalnego. Kościół, szczególnie gdy wypowiada się przeciwko legalizacji związków homoseksualnych i zrównaniu ich statusu z małżeństwem osób heteroseksualnych - opiera swoje stanowisko na następujących przesłankach: (1) niemoralności “czynów homoseksualnych"; (2) godności wszystkich ludzi, a więc także osób o skłonnościach homoseksualnych; (3) odrzuceniu dyskryminacji, a zwłaszcza wszelkich form niesprawiedliwej przemocy przeciwko homoseksualistom i (4) podkreślaniu wyjątkowej roli małżeństwa jako instytucji społecznej tworzącej i chroniącej dobro wspólne. Druga przesłanka zakłada trzecią. Urząd Nauczycielski Kościoła utrzymuje, że wszystkie cztery wzajemnie się uzupełniają i domagają się moralnego i prawnego odrzucenia związków homoseksualnych.

Niektórzy rzecznicy tego stanowiska próbują również argumentować, że ustawodawstwo cywilne nie może tolerować zachowania, do którego jednostka nie ma prawa. Analogiczne myślenie można znaleźć w regule opracowanej przez Piusa XII, w której papież stwierdza, że “to, co nie idzie w zgodzie z prawdą i prawem moralnym, nie ma obiektywnego prawa do istnienia, działania lub rozpowszechniania". Można się zgadzać lub nie zgadzać z aplikacją tej reguły do oceny postulatów prawnej legalizacji związków homoseksualnych, ale każdy, kto nie chce głosić kazania, tylko reprezentować Kościół w debacie społecznej, musi pamiętać, że siła jego argumentów nie płynie z pobożności (której wartości nie neguję), ale z konkluzji, do jakich dochodzi się w oparciu o logiczne wnioskowanie. Orientacja seksualna czy metryka chrzcielna nie zmienia tej normy, która - jak wierzymy - pochodzi od Najwyższej Prawdy.

Do czego mają prawo homoseksualiści?

Odpowiedź na pytanie, na ile państwo powinno akceptować związki gejów czy lesbijek, z konieczności zakłada, obok analizy ich życia, także refleksję nad naszymi własnymi normami postępowania, a to dotyczy całego spektrum zagadnień. Musimy bowiem brać pod uwagę nie tylko kwestię, czy indywidualne akty homoseksualne mogą być moralnie dopuszczalne lub jakiego typu relacje homoseksualne mogą być społecznie akceptowane, ale także jak homoseksualizm ma być “zinstytucjonalizowany" społecznie. Różnorodność opinii w tej sprawie, zauważalna wewnątrz Kościoła, nie tyle bierze się z odrzucania jego oficjalnej nauki na temat homoseksualizmu, ale raczej z (1) różnorodnej oceny tego, co uważa się za społecznie użyteczne rozwiązanie roszczeń środowisk homoseksualnych w danym kontekście kulturowym i politycznym; (2) odmiennej oceny i interpretacji społecznych skutków istniejących zwyczajów (np. czy obecne regulacje prawne naruszają wspólne dobro, czy nie, a jeśli tak, to w jaki sposób i jakie mamy na to dowody?); (3) różnych prognoz odnośnie potencjalnych konsekwencji zastosowania zmian ustawodawczych (np. czy będą one wzmacniać małżeństwo i rodzinę jako najważniejszą instytucję społeczną, czy ją osłabiać lub wręcz negować?).

Zdaniem Kościoła, na państwie leży obowiązek wprowadzenia w życie pewnych moralnych aspektów prawa naturalnego. Nie jest bowiem zgodne z prawem przywłaszczanie sobie cudzego mienia, krzywoprzysięstwo czy odbieranie życia niewinnym osobom. Kluczowym zagadnieniem etycznym wynikającym z interpretacji prawa stanowionego w świetle prawa naturalnego jest kwestia sprawiedliwości i powiązanych z nią praw obywatelskich, uczciwości, równości i wspólnego dobra. Państwo bowiem legitymuje w pewnym zakresie normy moralne, ale - jak nauczał św. Tomasz z Akwinu - prawo stanowione przez państwo nie może i nie powinno narzucać obywatelom wszystkich norm płynących z prawa naturalnego.

Mówiąc wprost: prawo cywilne nie może uczynić wszystkich czynów niemoralnych czynami nielegalnymi. Trzeba o tym pamiętać w dyskusjach nad legalizacją związków homoseksualnych czy chociażby sporów wokół “niedopuszczalności" manifestacji gejowskich. W prawie polskim homoseksualizm nie był karany ani przed II wojną światową, ani po niej. W obecnych ustawach nie ma nawet słowa o homoseksualizmie lub stosunku homoseksualnym, a czyn taki jest karany jedynie wtedy - podobnie jak stosunek heteroseksualny - gdy osoba dopuści się stosunku seksualnego z partnerem, który nie ukończył 15. roku życia, lub przemocą zmusi do stosunku inną osobę.

Kościół ma prawo wypowiadać się publicznie na temat ideałów społecznych spójnych lub sprzecznych z chrześcijańską wizją świata i człowieka, ale sam nie może ich nikomu narzucać. Polska nie jest państwem wyznaniowym, w którym po ulicach mogą chodzić wyłącznie procesje. Uciekanie od problemu, który ma rangę społeczną, nie tylko go nie rozwiąże, ale negatywnie będzie oddziaływało na dobro wspólne - używając języka kościelnego.

W opinii Kościoła postulat równouprawnienia społecznego par homoseksualnych z małżeństwami stanowi próbę ustanowienia nowej normy etycznej, która prowadziłaby do uprawomocnienia społeczeństwa, ukonstytuowanego zgodnie z innym niż do tej pory wzorcem więzi międzyludzkich i rodziny. Swoją rezerwę, a nawet stanowczy sprzeciw wobec takich postulatów uzasadnia tym, że wybory w dziedzinie seksualnej dotyczą nie tylko osobistej wolności jednostek, ale mają także, a nawet przede wszystkim, wymiar społeczny. Wszystkie bowiem nasze relacje (nawet jeśli pozostaje to nieuświadomione) są skonstruowane w oparciu o obraz kobiety “idealnej" czy obraz “udanego" mężczyzny, proponowane przez grupę społeczną, w której się żyje. Co ważniejsze, erotyczny aspekt doświadczenia seksualnego - w nauczaniu Kościoła - jest ujmowany w szerszej perspektywie prokreacji i wychowania dzieci.

Zdaniem rzeczników “nowej teorii prawa naturalnego", często pojawiającej się w sporach o homoseksualizm, bliskość seksualna między osobami tej samej płci nie może ze swej natury osiągnąć tych celów, do jakich przeznaczeni są mężczyźni i kobiety w małżeństwie. Miłość homoseksualna może więc zaoferować wyłącznie przeżycia podobne do tych, jakie mają miejsce w przypadkowym seksie, seksie z prostytutką czy autoerotyzmie. Do tego rodzaju myślenia odwołuje się w swoim artykule ks. Oko. Jego słabością jest to, że arbitralnie przyjmuje, iż etyczna akceptacja poszczególnych czy wszystkich “czynów homoseksualnych" z konieczności zakłada, że taka osoba będzie traktowała czynności seksualne jedynie jako środek do osiągnięcia własnej gratyfikacji. Gdyby tak było, przypuszczalnie większość homoseksualistów nie upierałaby się przy legalizacji ich związków.

Po drugie, tak sformułowany argument z prawa naturalnego wyklucza jego weryfikację w oparciu o egzystencjalne doświadczenie homoseksualistów. W ten sposób próbuje się uzasadnić własne stanowisko na podstawie dedukcyjnego wnioskowania i abstrakcyjnej analizy filozoficznej, która z góry przekreśla inne możliwości rozwiązań tego problemu. Można jednak zasadnie pytać, czy budowa trwałego partnerskiego związku zgodnego z orientacją homoseksualną nie tylko może być wyrazem prawdziwej miłości, ale również być społecznie użyteczna? Jak napisała w swej polemice z ks. Oko Halina Bortnowska: “Dlaczego szacunek dla ludzi inaczej realizujących trudne dobro miałby zagrażać rodzinie? Rodzina i inne poważne związki partnerskie razem przeciwstawiają się światu magmy, tymczasowości, jednorazowego użytku, uwodzenia i sprzedajności. Martwię się, gdy moraliści tego nie dostrzegają" (“GW" z 5--6 czerwca).

"Chrześcijański homoseksualizm"

Odwoływanie się więc do argumentów rozumowych zabraniających takich związków domaga się “dowodów rzeczowych". Absolutne “nie" w oparciu o przyjętą a priori normę jest albo błędnym odczytaniem prawa naturalnego, albo błędem w myśleniu o nim. Osoby, które na gruncie koncepcji antropologiczno-filozoficznych nie zgadzają się z nauką Kościoła na temat homoseksualizmu mają prawo do tego, aby się z nim “kłócić". To ograniczenie nałożył na siebie sam Kościół, stawiając w centrum debaty prawdę osiągalną rozumem. Objawienie uczy nas, że ludzie ze swej natury, a nie na podstawie swojej orientacji, są zdolni do miłości i do niej powołani. Czy w takim razie można przyjąć, że: (1) skoro są stworzeni z tą orientacją przez Boga, to pragnienia, jakie posiadają, pochodzą od Niego; (2) wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre, dlatego i ich pragnienia są dobre; (3) dobre pragnienia powinny, a nawet muszą być zaspokojone, aby można się było właściwie rozwinąć ludzko i duchowo? A więc zaakceptować “chrześcijański homoseksualizm"?

W nauczaniu Kościoła moralność czynów homoseksualnych określa się na podstawie trzech tradycyjnych źródeł: Pisma Świętego, prawa naturalnego i antropologii teologicznej. Odnośniki do moralności seksualnej w Nowym Testamencie ukazują, że etyka seksualna jest zakorzeniona w silnym poczuciu nowej chrześcijańskiej tożsamości wypływającej z relacji do Chrystusa, jak i z solidarności gminy chrześcijańskiej. Trzeba więc postawić pytanie, czy czyny homoseksualne tę nową tożsamość niweczą lub jej zaprzeczają? Nakazy religijne mają od początku krytyczny charakter. Celnie uchwycił to Michael Walzer: “trudno byłoby mówić o Objawieniu, gdyby Bóg polecił nam robić coś, co robiliśmy już wcześniej, lub zabronił czegoś, czego już przedtem się wystrzegaliśmy. Moralność objawiona zawsze silnie kontrastuje ze starymi ideami i zwyczajami" (“Interpretacja i krytyka społeczna", Aletheia, Warszawa 2002).

Krytycy “chrześcijańskiego homoseksualizmu" odrzucają jego zasadność argumentując, że każda z jego przesłanek - przytoczonych powyżej - jest fałszywa. Tradycja chrześcijańska nigdy bowiem nie nauczała, że wszystkie nasze pragnienia pochodzą od Boga, że wszystkie nasze pragnienia są dobre, i że każde - nawet dobre - pragnienie powinno być zaspokojone. W odpowiedzi na to, zwolennicy “chrześcijańskiego homoseksualizmu" odwołują się do autorytetu nauki, nadrzędnego ich zdaniem wobec tradycyjnego nauczania chrześcijańskiego w odniesieniu do homoseksualizmu. Uważają, że do oceny homoseksualistów powinno się stosować ogólne nakazy biblijne wzywające do miłości i sprawiedliwości. Ponadto wskazują oni na niejasność określeń stosowanych do opisu kondycji homoseksualnej, jakie znajdują się w dokumentach Kościoła, oraz mieszanie płaszczyzn opisu i wyjaśniania, które w zależności od potrzeb apologetycznych raz ujmuje się w kategoriach modelu medycznego, innym zaś razem metafizycznego. Równocześnie podkreślają, że nauka Kościoła ciągle ewoluuje i domaga się zewnętrznej korekty z powodu rozwoju nauk empirycznych o człowieku.

Na zakończenie

“Sądy moralne - pisze w cytowanym już tekście Halina Bortnowska - to szczególne miejsce spotkania pomiędzy wartościami, pomiędzy umiłowanym dobrem a praktycznym rozpoznaniem, o co chodzi, co się rozstrzyga, którędy wnika niszczenie, krzywda, zło (...). Problem w tym, jak się buduje swoją teologię biblijną - ile fundamentalizmu, ile litery, ile Ducha, ile świadomości, że interpretujemy i musimy interpretować w świetle całości wiary i wiedzy o człowieku". Warto również pamiętać, że rzeczywistość ludzkiej natury nakłada pewne ograniczenia na to, co może być akceptowane moralnie, ale nie determinuje ona jednej i jedynie prawdziwej “naturalnej" etyki.

Jak więc widać, debata wokół praw i społecznych przywilejów osób o skłonnościach homoseksualnych wykracza poza samo zagadnienie genezy i natury homoseksualizmu i domaga się wzięcia pod uwagę całego kontekstu, w jakim się ona odbywa. Kontekst ten określają nie tylko nauka czy teologia, ale i współczucie.

Uważam, że ostateczna odpowiedź na pytanie o istotę zjawiska homoseksualizmu i jego społeczne znaczenie może być sformułowana jedynie na płaszczyźnie filozofii moralności i jej aksjologii oraz tego, jak się pojmuje krytykę społeczną jako społeczną praktykę tworzenia i dbania o wspólne dobro. Tak więc odpowiedziom na pytania: “czy homoseksualizm jest zgodny z naturą?" oraz “jak przeciwdziałać dyskryminacji?" musi towarzyszyć refleksja nad tym, jak rozumiemy moralną rzeczywistość i jej tworzenie.

A jeśli się mylę, widząc konieczność otwarcia i pogłębienia tej dyskusji, to wolę być potępiony z nadmiaru miłosierdzia niż sprawiedliwości. Taką opcję wybrał dla siebie św. Franciszek Salezy i Kościół ją zaaprobował.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2005