Wędrowna przemienność - o poezji Urszuli Kozioł

Poszukiwanie własnego języka zakończyło się sukcesem - język złowił wszystkie szelesty i plamy, umocnił się w konkrecie, budując wieloprzestrzenną, wieloznaczną metaforę niedopełnionego bycia. Spełnia się coś w ulotności, nigdy nie stając się na dobre.

11.05.2011

Czyta się kilka minut

1

Dwudziestosześcioletnia Urszula Kozioł, nauczycielka Liceum Ogólnokształcącego w Bystrzycy Kłodzkiej, wydaje we Wrocławiu debiutancki arkusik. Jest rok 1957. Książeczka nosi tytuł "Gumowe klocki" i zawiera utwory, których poetka w przyszłości nie odrzuci, układając wybory swych wierszy. W "Czytelnikowskim" wyborze z 1976 r. znalazł się na przykład drobiazg o idącej przez miasto bogini: "w szarym szaliku głowa / cała / w niemodnym łaszku / przeszła Wenus przez miasto / nikt jej nie poznał". Mowa więc o względności uznawania czegoś za piękne, o trudzie budowania znaczeń i hierarchii, gdyż w gruncie rzeczy Wenus jest do rozpoznania, wartość do ustanowienia; piękno i boskość na wyciągnięcie ręki, ale tę rękę trzeba wyciągnąć, wyobraźnię uruchomić. Być może właśnie tak wyglądały zarysy estetycznego programu młodej poetki.

Debiutancki tomik rozpoczynają dwa sugestywne, zrytmizowane utwory w duchu Tadeusza Nowaka i Stanisława Grochowiaka - "Wiatraki" i "Skarga Izoldy". Jednak o wiele istotniejszy patronat sygnalizują teksty z cyklu "Notatki ogrodnika". Nie powstydziłaby się ich lapidarności i lekkości Kazimiera Iłłakowiczówna, a jeszcze bardziej Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Flirt z formą jest jednocześnie flirtem z ogranymi motywami: "Gdy płochliwy motyl twych oczu / spocznie na moich wargach / wtedy wiem, co czują kwiaty". Urszula Kozioł przymierzała się dopiero do nowego ich ujęcia. Po latach tak podsumuje wpływ tego sugestywnego wzorca kobiecego mówienia o miłości: "powtarzasz się w nas Mario / jak ogród na szybach / gdy kwiaty w śniegu". W przywołanym wierszu pt. "Do M.J.P." pojawia się słowo "zamelodia" oznaczające pogłos, coś, co ciągnie się obok właściwej melodii i odbija się echem, ciągle powraca, odnajdując się w kolejnych wersjach kobiecego głosu. Potraktujmy obecność tego słowa jak symbol przemiany, bo do takiej doszło na początku lat sześćdziesiątych. Urszula Kozioł w świetle wierszy ze zbioru "W rytmie korzeni" (1963) jest zupełnie kim innym. Kobiecość pozostała sobą, lecz jej nazywanie skomplikowało się, znajdując słowa i obrazy w innych rejestrach i tradycjach. Krytycy mówili o dużym wpływie Tadeusza Różewicza na poszukiwania młodej autorki. Po latach widać, że wpływ Tymoteusza Karpowicza był równie istotny. "Zamelodia" ma w sobie starszą tradycję Leśmiana i młodszą Karpowicza. Wydaje mi się, że Urszula Kozioł poszła wtedy w tym kierunku, traktując jego wskazania nieco inaczej niż podążająca podobną drogą Krystyna Miłobędzka.

Dyscyplinowanie języka, nieufne podglądanie jego słabości, uległości wobec matryc i klisz to jedno, zaś rozszerzenie zakresu filozoficznej refleksji to drugie. Troska o własny język była częścią ogólnego starania o indywidualne doznawanie sensu. To właśnie w tym czasie Kozioł staje się poetką egzystencji, wypracowując specyficzny język, pełen harmonijnie ze sobą współpracujących barokowych, plebejskich i awangardowych pogłosów. A swoje piętno odcisnął i Norwid, doprowadzając do tego, że poetka zaczęła schładzać emocje, filtrować wzruszenia i cedzić wylewność "lirycznej kobiecości", rozumianej tradycyjnie jako bezpośrednia tkliwość i czułość. Problemem wciąż poszukującej i rozwijającej się poezji Kozioł stało się w tamtych latach nowe wyrażanie kobiecości, szukanie nowej formuły płciowego i zarazem ogólnoludzkiego przeżywania. Tak bowiem rozumiem tę niesamowicie splątaną bliskość fraz filozoficznych i erotycznych w ówczesnych wierszach autorki "Żalnika". Izolda z "Gumowych klocków" skarży się na świat, który "chciałby ukamienować miłość" i "jadowitą śliną" wypełnić intymną przestrzeń między kochankami. Kobieta ze "Smugi i promienia" (1965) skarży się na język, który nie dociera do istoty związku, sensu bycia razem, poczucia pozasłownej więzi. Właściwie nie wiadomo, co dzieje się między zakochanymi, co dzieje się w nich i wokół; aczkolwiek istnieją formy, które trzeba przysposobić, dostosować do warunków tej jednej jedynej miłości, formy odczuwania i wyrażania, gotowe na użycie, elastyczne i giętkie. Zanim wypełni się uczucie, już trwa jego wyobrażenie. Wyobrażenie i oczekiwanie zniewalają jakikolwiek stan faktyczny. Stan faktyczny staje się złudzeniem bardzo przypominającym następne przeczucie: "...już przedpamięć ciebie / we fiołkowisko wnoszę spodziewania / i nadpamiętam ów jeszcze nie-moment / naszych zobaczeń, lecz sam jego zamysł".

Żywiołem tej liryki zaczynają być domysły i zamysły, wyobrażenia możliwego stawania się, filozoficzna abstrakcja nakładana na sensualne parametry bycia: fakturę, wagę, kształt, zapach, barwę, dźwięk. Poszukiwanie własnego języka zakończyło się sukcesem - język złowił wszystkie szelesty i plamy, umocnił się w konkrecie, budując wieloprzestrzenną, wieloznaczną metaforę niedopełnionego bycia. Spełnia się coś w ulotności, nigdy nie stając się na dobre. Ulotność i odcienie. O nich opowiada "Ulotne lato" ze "Smugi i promienia". Natłok skojarzeń, feeria barw i skurcze doznań ("wrzos macierzanki eksploduje trzmielem / w potoku ćwierka jednoskrzydły kamień") są określane jako "wędrowna przemienność", której można przeciwstawić wyznaczniki stałości albo przynajmniej jej pozory: "W lesie jest zwłaszcza las, w rzece woda, / pasza na łące, między nami miłość".

Najciekawsza jest wszakże droga, jaką w tym wierszu odbywa ludzka myśl i skłonność do zgrzytu, do afirmowania dysonansu - jakby w sprzeczności tkwiła nowa jakość, nowa siła, pełniejsze znaczenie - co wyraża się tu w zaskakującym zestawieniu: z jednej strony rozpoetyzowanie sięga zenitu, kreując łąkę, na której jest "przylężnie w jaskrozbiorze trawy", zaś z drugiej trzeźwość (rzeczowość nowej kobiecości?) mityguje te poetyckie zapędy suchym stwierdzeniem, że łąka jest po to łąką, żeby była pasza. Rzeczy wracają do przyrodzonego porządku.

Porządek i rzeczy często podaje się tu w naturalistycznym oświetleniu. Korzenie nigdy nie są mitograficznym chwytem, są jak najbardziej realne, opuchłe, grube, pełne gliny i drobnych, uwierających kamieni. Drzewo ma wyraźny kształt i własną nazwę, a przez palce czytającego płyną wręcz wyczuwalne soki. Jastrząb krzyczy naprawdę, nie ku ozdobie. Zatopieniu się w przyrodniczym, somatycznym czy topograficznym - "Biłgoraju / pajdo kraju / leśna ziemio stokorodna" - szczególe natychmiast odpowiada archetypiczne pragnienie zaśpiewu, rytmu, rytuału. (Jakże daleką drogę przeszła ta poetka - od snującej się ulicami miasta mdłej, szarej Wenus do zagrzebanej w piachu i mule bogini-matki). Czynione są znaki i odczyniane uroki. Jeżeli mowa o śladach folkloru w twórczości Kozioł, to chyba najgłębiej usadowiły się one u źródeł poetyckiego gestu, kiedy wierzyło się jeszcze w magiczną moc słowa, w głęboki, rytualny sens poetyckiego ustanawiania świata. Wiersze z ostatnich tomików autorki "Listy obecności" wiarę w rzeczywistą moc sprawczą poetyckiego gestu wyraźnie podważają.

2

W "Suplikach" (2005) poeta jest wiecznym Syzyfem pchającym pod górę głaz wiersza. Przypomina się "Monolog" zamykający zbiorek "W rytmie słońca" (1974): "Zresztą nie po to tu jestem, tylko po to, żeby bez specjalnego wysiłku toczyć przed sobą coś, co za chwilę i tak osunie się z rąk, ale co muszę toczyć i toczyć przed sobą, gdziekolwiek jestem i z kimkolwiek". W "Suplikach" poeta "szturmuje niebo słaniem supliki za supliką". Niebo milczy albo zsyła wymijające odpowiedzi. W niektórych tekstach tomu udało się oddać stan bliski bezradności - wtedy wiersze nie udają się albo nie mają znaczenia wobec naporu nicości. Mówi się o tym wprost i bez wstydu, ale jednocześnie opowiada o tym kompozycją, strukturą tomiku, w którym zanikowi sił witalnych i poczucia sensu odpowiada zanik formy. Wiersze kurczą się, rozpadają, stając się kłębkami luźnych zdań, "wyrywkami". Im bliżej końca książki, tym więcej czegoś rozpoczętego, naszkicowanego, a nieskończonego. Staje się to symbolicznym obrazem naszego życia, zawsze kleconego w pośpiechu, ledwie naszkicowanego, a niedopracowanego, nieujętego klamrą ostatecznego sensu. Ta "wyrywkowość" jest powszechna, przenika każdą chwilę, każde działanie, każdą myśl. To jest najbardziej dotkliwe uczucie towarzyszące czytaniu nowych wierszy Urszuli Kozioł. Rozpacz rozpadającej się formy poświadcza rozpacz egzystencji. Heroizm kruchego sensu odnajdowanego w skrawkach, strzępach i notkach na przekór powszechnemu bezsensowi.

Być może pojawia się tutaj myśl, że w takiej "lirycznej zajawce" dochodzi do fenomenologicznego wglądu i jest więcej w niej momentalnej prawdy o życiu niźli w żmudnie pisanym poemacie. Z tym wiąże się przejmujący wątek rezygnacji z zapisywania. Po co zapisywać, jaki to ma sens, kogo to jeszcze obchodzi? Mówi się tu wyraźnie, że "gdy na usta ciśnie się wiersz", to się go połyka, bo poetka nie chce go dzielić z nikim. Mówi się do wiersza, że "się go wie", więc po co miałoby się zapisywać. Te stany lirycznego napięcia i tekstowej gotowości zamierają w zarodku, grzęzną, nie ma już sensu wyjawiać ich światu.

A więc eschatologia w jakiś sposób zahacza tu o zwątpienie czy zgorzknienie dotyczące uprawiania literatury. W pierwszym znaczeniu ten sens podkopywany jest przez znikomość bytu, wszechobecną śmierć, lecz w równym stopniu przez czas i obyczaje spychające poezję na dalszy plan. Skończył się czas władzy literatury, kultura wyrzuciła ją na margines, strywializowała poczynania pisarzy, upodrzędniła ich społeczną pozycję. Cóż więc poeta z tym swoim popiskiwaniem... - rozmyśla na głos Urszula Kozioł. Godny uwagi samokrytycyzm, niezwykła trzeźwość sądu. Bo szat się przy tym nie rozdziera. Raczej sięga się po broń ironii i sceptycyzmu.

Tu tkwi ukryta siła tych tekstów, których temperatura emocjonalna, klimat duchowy mają coś z tego rozdarcia między bólem, cierpieniem i poczuciem klęski a ironią, przekorą, dowcipem, ostrością sformułowań. Te supliki okazują się więc bardzo przewrotne, wieloznaczne; mówią o porażce, która uświadomiona i zagadana (rzucona w przestrzeń lirycznego zapisu) - staje się rodzajem zwycięstwa. Kruche ono, biedne, ale jedyne możliwe.

3

Siedemdziesięciodziewięcioletnia Urszula Kozioł, redaktor miesięcznika "Odra", honorowa obywatelka Biłgoraju i Wrocławia, wydaje w Krakowie swój najnowszy zbiorek. Tytuł "Horrendum" krzyczy z okładki, że oto dzieje się coś przerażającego, świat dopuszcza się kolejnej okropnej niesprawiedliwości i jakoś mu to uchodzi na sucho. Bezduszność porządków, oschłość obrotów, suchość form zasiadają na ławie oskarżonych z dziwną pewnością siebie i przekonaniem o niewinności. A naprzeciw tych posągowych bóstw drobna kobieta z zaciśniętymi piąstkami, z zabazgranym notesem wypełnionym "chwilami ważnymi". W najnowszych wierszach Kozioł to właśnie ważność i szczerość konstytuują estetyczne priorytety, odkrywczość w duchu awangardowej nieufności względem języka schodzi na dalszy plan. Ważność postawy i przesłania. Postawa ma wiele wspólnego z Camusowskim heroizmem, a przesłanie kojarzyć się może z romantycznym nakazem powrotu do źródeł człowieczeństwa, do miłości i zabiegania o jej czystość i prostotę.

Pytania o prawdziwe imię wiersza są pytaniami o sens, o imię zasady przenikającej ludzkie działanie. Po tylu latach pisania widzi się w wierszu żywą istotę, osobowość, a nie tylko maskę przywdziewaną od święta czy nagłej zgrozy. Można go więc prosić, żeby "przysłał esemesa" i wyznaczył datę spotkania twarzą w twarz. Bo tak naprawdę tylko on ma w sobie moc "uwyraźniania na odchodnym". Wiersze z ostatniego zbioru dotyczą odchodzenia, które można by nazwać "znaczącym". Znaczącym nie tylko dla samej odchodzącej, ale przede wszystkim - dla historii zmagania się wyobraźni i wrażliwości z porządkiem rzeczy. Tak się zostaje w historii literatury, z taką dzielnością i takim lękiem, z taką powagą i taką kpiną. Przepaść można oswoić - mówi tymi wierszami Kozioł. I chce się wierzyć drżącym od ironii i wzruszenia inkantacjom w stylu "zrób coś dla świata zrób / miejsce dla rosy" albo "czy to już wszystko świecie / co miałeś mi do powiedzenia".

Czytać tę książkę można też jako zapis fascynującej pomyłki. Pomyliło się pismo z samym życiem, nałożyło na nie, sprzęgło - i udają teraz wespół jakiś ponadczasowy innobyt, któremu się wierzy, rytualnie ufa, w którym pokłada się nadzieje. Tak to bywa po sześćdziesięciu latach pisania wierszy, człowiek budzi się w języku i mówi jak przez sen: "lingwo, ojczyzno moja". Ziemi pod stopami nigdy dosyć, tych wszystkich "wartkich karminów dzikiej firletki" i " u nóg kul dmuchawca", lecz zjawiska realnieją dopiero pod piórem, kiedy harmonijnie splatają się ze sobą, układają, kiedy uładzone wreszcie brzmią. A nawet gdy coś zazgrzyta, to celowo, by uwydatnić, poruszyć, precyzyjnie namierzyć dręczące nas horrendum.

Zawsze pozostaje coś do napisania, żyje się nienapisanym dziełem. I można już wokół tego krążyć, przymierzając się do tragedii, lecz chyba przezwyciężanie konwencji bywa ciekawsze. Nie wiem, jak inaczej określić to, co dzieje się w wierszu "Znowu nie napisałam". To żart z samej siebie, starszej pani pozostawionej w pustym mieszkaniu. Tego nie robi się człowiekowi - mówi cicho do nieznanej instancji rysującej się niewyraźnie na fragmencie ściany. Pustka, ściana, przepaść. Jest jeszcze tunel "wiodący do / nie wiem". Świat oczekuje od wdowy określenia się w rytuale. Można się domyślać, że tym razem do księgi gestów trafi wpis jedyny w swoim rodzaju, bo z ową jedynością wiąże się nadzieję na inną powtarzalność w myśli, mowie, tradycji. Ku temu zmierza się, pisząc. A jednak można zakpić i z takiej eschatologii, groteskowo lamentując, że "nie napisało się swojego Don Kichota", że zabrakło czasu na zrobienie czegoś, co tak dużo "znaczyło od zawsze".

Bohaterka tego wiersza lamentuje zupełnie niepotrzebnie. Przez całe życie rozpisywała na głosy oryginalny sposób walki z wiatrakami (uproszczeniami, uprzedzeniami, tworzydłami) w imię dociekliwości i przemienności, prawdy chwytanej na gorąco i poddawanej próbom słowa. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to jej słowiarskie i etyczne zaangażowanie dotarło do kresu i teraz przegląda się w lustrze, wahając się przed zrobieniem następnego kroku. W debiutanckich "Gumowych klockach", w utworze "Wiatraki" "Don Kichot półgłówek / Z kijem rusza przeciw wiatrakowi", destabilizując system oparty na kłamstwie i zbrodni, a w "Horrendum" stara kobieta rozpacza po nim i po sobie samej, nieumiejącej wysłowić godnego buntu i zacnego szaleństwa.

Bo tak też można rozumieć rozpacz z powodu nienapisania "swojego Don Kichota". Pożegnanie z życiem, z jego istotą, nakłada się na pożegnanie z ideałami. Na tym polegałoby - jak to się ujmuje w tekście z tomu "Supliki" - "wygaszanie". Jednak ton tych powściągliwych, intelektualnych zapisów odczuwa się jako gorący. O żadnym stygnięciu nie może być mowy. Nie tak łatwo zrobić ze mnie staruszkę - mówi bohaterka. I nie pozostaje nic innego, jak uwierzyć na słowo. Słowo prowokacyjnie rozedrgane, czule nieufne, wciąż świeże i wiarygodne.

Karol Maliszewski - (ur. 1960), krytyk literacki, prozaik i poeta. Jest wykładowcą w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Ostatnio opublikował: "Sajgon" (2009), "Potrawy pośmiertne" (2010), "Pociąg do literatury" (2010).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Silesius (19/2011)