Bezczelność poezji

Dwadzieścia lat obecności Jaworskiego, współkreowanie wyrazistego pokoleniowego głosu jest dla wielu oczywistością. Warto jednak tej oczywistości przyjrzeć się po latach. Być może próba odpowiedzi na pytanie, co zostało z "bruLionowej świetności, sytuuje się w pobliżu najnowszych dyskusji o statusie poezji i przemianach jej głosu.

16.07.2008

Czyta się kilka minut

/rys. Mateusz Kaniewski /
/rys. Mateusz Kaniewski /

Ostatni tomik Krzysztofa Jaworskiego zirytował mnie do tego stopnia, że uznałem go za nieudany happening liryczny. Na szczęście "Dusze monet" nie znalazły się we właśnie wydanym wyborze utworów tego autora, zatytułowanym "Drażniące przyjemności", i nic nie zakłóca mi odbioru poezji kpiarskiej i łobuzerskiej.

Z legendarnego tomiku "Wiersze", który ukazał się w fioletowej serii "bruLionu" w roku 1993, autor zachował wszystkie utwory. Podobnie z następnymi zbiorkami: "Kameraden" (1994) i "Jesień na Marsie" (1997), wydanymi w małych nakładach. Mamy więc wczesnego Jaworskiego w całości. I nasuwa się na myśl słowo "prowokacja". Te wiersze są drażniące i prowokujące. Albo raczej były takie w 1988 roku (dzisiaj ten styl upowszechnił się do tego stopnia, że zaczyna, np. w wierszach Macierzyńskiego czy Kapeli, zwyczajnie nudzić). Wtedy wywoływały ferment.

I to zamieszanie wszczął ktoś w rodzaju raczej Sancho Pansy niż Don Kichota. Ten ostatni został tu wyposażony w świadomość zblazowania postawy i gestu, przedstawiony jako symbol odchodzącej poezji, która komunikuje, "że poprawianie świata nie ma większego sensu". Jest w tych wczesnych wierszach Jaworskiego - w pewnym sensie podobnych w swym wyrazie do aroganckich zachowań ówczesnych bohaterów Foksa, Śliwki, Wróblewskiego i Baryły - przekonanie, że pewna forma zadawania się poezji ze światem się wyczerpała.

Dlatego drwi się z nawiedzenia i hieratyczności, z Brodskiego i Miłosza, którzy - zdaniem bohatera - "cofnęli ją fatalnie", gdy on wraz z kolegami "tyle zrobił dla tej biednej poezji", uczynił ją codziennym obrządkiem, zrzucił z koturnów, swobodnie snując sprozaizowanym, notatnikowym wierszem luzackie opowieści o "biciu konia" i innych życiowych pierdołach. Tej rozprawie z wyczerpanym modelem poezji służą również ironiczne przywołania - u Foksa Schiller i Goethe plotą trzy po trzy, klepiąc się po ramieniu, tutaj zaś mechanizm historycznoliterackiej deziluzji wciąga w swoje tryby Shelleya, który w zwariowanej fabułce po potknięciu się na mydle i wypadnięciu za burtę dochodzi do przekonania, że prawdziwe "życie wymyka się z rąk", a wygłaszane podczas upadku wzniosłe, rymowane formuły tak naprawdę nikogo nie obchodzą: "w promieniu dziesięciu metrów nie ma nikogo, kto by mógł zrobić z tego użytek".

Wczesne wiersze Jaworskiego chciały być w przekorny sposób użyteczne, dostępne dla rówieśnego czytelnika znudzonego etosem i namaszczeniem, bezpośrednie i zabawne. Pozbywszy się romantycznego balastu, wieszczego zadęcia, miały lekko płynąć z biegiem życia, kpiąc z jakiejkolwiek ideologicznej czy estetycznej otoczki zamazującej ostrość widzenia życia samego w sobie. Dystans względem roli użytecznego proroka łączył się z dystansem w stosunku do zaangażowania w ogóle. "Wiersze" kończył utwór-rozprawa z ówczesnym etosem nakazującym nosić opornik w klapie i "latać z kamieniem po ulicy". Podmiot ze stoickim spokojem i wyraźnym znudzeniem oświadcza, że "jeszcze poczeka".

Być może bohater tych wierszy był po prostu nieuświadomionym buddystą, a jego mantry zupełnie niesłusznie odczytywano jako wygłup, prowokację i akty niebywałej bezczelności. On po prostu medytował. Wprawdzie trudno sobie wyobrazić Sancho Pansę w pozycji kwiatu lotosu, lecz gdybyśmy jednak zdołali sobie to odtworzyć, usłyszelibyśmy coś w stylu "powiercić się jak mucha na gównie co mi szkodzi" albo "składam na ołtarzu głupoty swoje 4 twarze" bądź "a może to nasze coraz bardziej skomplikowane życie staje się jeszcze bardziej skomplikowane a w takim razie pieprzyć wątpliwości".

Bezczelność Pansy pogłębia obsesja cielesności. Ostentacyjność w eksponowaniu cycków, "owłosionych dup", onanistycznych gestów, erekcji i rodzajów płciowego stosunku jest zastanawiająca. Proces sprowadzania poezji na ziemię, uprowadzania jej spod władzy Czesławów i Josifów miał się odbywać nie tylko w atmosferze drwiny i prowokacji. Młodym poetom z końca lat osiemdziesiątych chodziła po głowie i koniecznie chciała dostać się do wierszy tzw. prawda. W tym również prawda ciała i jego narowów. Prawda codzienności i prozaicznego bycia. Prawda orgazmu i czytania gazety, wychodzenia ze śmieciami, stania w kolejce, drapania się po tyłku. Przy okazji miało wypłynąć i znaleźć miejsce w poezji coś wstydliwego, trywialnego, podobno nieważnego, odkładanego na bok. Na przykład coś takiego jak oglądanie pornola. Jaworski jako pierwszy w sposób zdecydowany i bezczelny naruszył hierarchię prawd. Orgazm jest czytelny i czysty. Kultura spychając go na margines i nie potrafiąc zaprezentować (wraz z całym szeregiem innych artefaktów codziennych) w swych wierszykach, wiarygodną i czytelną nie jest. Należy zadrzeć z taką kulturą, poprzestawiać na jej uświęconych półeczkach, wreszcie należy ją zignorować. Dlatego te wiersze sprawiają wrażenie prostackich, "chamskich", brzmią jak głos ignoranta, kogoś z marginesu. Tak zostały "zrobione". Mamy do czynienia z mistrzowską stylizacją na kloszarda tej kultury i literatury. Jaworski wiedział, co robi, jaką rewolucję prowokuje w 1988 roku, a potem przez następne lata tylko dopracowywał szczegóły antysystemowego projektu.

W drugiej części zbioru zaprezentowano utwory z tomików "5 poematów" (1996), "Hiperrealizm świętokrzyski" (1999), "Czas triumfu gołębi" (2000), "Kapitał" (2002). Wybrane i ułożone przez autora teksty opatrzono tytułem "Wszyscy równi, wszystko wspólne, żadnej władzy". Tak zatytułowany wiersz przypomina stylistyką "Skowyt" Ginsberga z tą różnicą, że to, co w oryginale podszyte było rozpaczą, w polskiej kopii trąci groteską. Tam "Ameryko, wyjeb się sama", tutaj "Niech minister spraw wewnętrznych wydupczy ministra spraw zagranicznych" - frywolny anarchizm z uroczą pointą, będącą podsumowaniem długiej litanii opisującej, kto kogo ma wydupczyć w imię harmonii i miłości.

W tych fragmentach Jaworski upodabnia się do anarchizującego Podsiadły, piszącego kiedyś kolejne wiersze przeciwko państwu, a język jego wierszy zaczyna przypominać nowofalowe narzecze zaangażowania. Tylko że jego idiom obywatelski jest z gruntu niepoważny, zaśmiewający się do łez ze swoich rzekomych możliwości mimetycznych i interwencyjnych. Fale wściekłości względem życia i jego polityczno-społecznych porządków zalewają zmierzające do finału wiersze, destylując pojemną formę pośrednią, która siłę kontestacji opiera na autoparodii i ironii. Dostaje się krytykom literackim ("O'haryści i pederaści"), kolejnym ekipom rządowym, rodzinnym Kielcom, systemowi oświaty z położeniem nacisku na szkolnictwo wyższe, serialom telewizyjnym i w ogóle telewizji, odmóżdżającej kolorowej prasie kobiecej, Paryżowi i Zachodowi, Jezusowi Chrystusowi, Kulturze Duchowej Narodu, warstwom uprzywilejowanym (cokolwiek by to znaczyło), a wreszcie dostaje się poezji niesprzeciwiającej się presji kultury masowej, poezji ulizanej i przewidywalnej.

Poezja Krzysztofa Jaworskiego czytana po latach wydaje się wciąż nieprzewidywalna i nieprzyjemna. Do prowokacji dochodzi więc perwersja, bowiem czytelnik może znaleźć tu przyjemność w czymś, co drażni. Te wiersze są jak "rybie ości w odbytnicy ratlerka", wciąż jątrzą i śmieszą. Tylko że śmiałem się w innych miejscach niż przed laty. Tak się porobiło. I to się chyba nazywa transformacja. Jaworski jako Charles Bukowski tej naszej transformacji? Kto wie, kto wie? ?h

Krzysztof Jaworski, "Drażniące przyjemności", Biuro Literackie, Wrocław, 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008