Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poprzednia płyta Shortera, „Footprints Live!” zawierała czysty, dojrzały jazz, grany live w kwartecie. Ta jest odmienna, i jeśli już szukać ciągłości, to sprowadzałaby się ona przede wszystkim do ekspozycji brzmień. Muzycy bardzo się starali, by nieledwie każdej nucie nadać status wyjątkowości. Stąd oszczędne dawkowanie saksofonowych punktów i linii, stąd misteryjne introdukcje dźwięków perkusyjnych.
Nie było chyba jeszcze w historii jazzu albumu z tak zróżnicowanym zestawem instrumentalnym. Wydawać by się mogło, żedo kwartetu dołączył, kto akurat miał czas. Przyszło paru kolegów z big-bandu (trąbki, puzony), kilku filharmoników (wiolonczele, flet, obój, fagot), napatoczył się nawet jakiś strażak (tuba). Podczas słuchania okazuje się to zaskakująco spójne, choć poszczególne utwory wykonywane są w różnych składach, więcej: niektóre ścieżki wyraźnie są dzielone na odrębne odcinki.
Zaczyna się ostrym wejściem saksofonu sopranowego solo (i jest to bardziej pierwszy składnik niż początek do rozwinięcia), potem gra trio, następnie podwojony za pomocą nakładania ścieżek Shorter (jako tenorzysta i sopranista) prowadzi dialog z zespołem. A potem będzie bardzo różnie: oprócz jazzu nowoczesnego pastisze stylu bigbandowego, podejmowanie gatunków muzyki poważnej, aluzje autobiograficzne (do Weather Report) i naśladowanie sekcji rytmicznej generowanej mechanicznie.
To zróżnicowanie podawane jest w sposób kontrolowany; owszem, są fragmenty improwizowane, niemniej wyraźnie słychać nadrzędność świadomości (wielu) form. Shorter zamierzył ambitną syntezę. W efekcie powstała płyta w jakiś sposób postmodernistyczna. Czy także postjazzowa?
ADAM POPRAWA