Wasyl

Nazywał się Wasyl.

15.09.2014

Czyta się kilka minut

Już nie pamiętam, kto i dlaczego dał mu to imię. Dziesięć, jedenaście lat temu przywiózł go ktoś z mojej rodziny. Podobno znaleźli go gdzieś na parkingu w Bieszczadach. Podobno wyglądał na bezdomnego i zabiedzonego. Nie wyglądał. Od razu odnalazł drogę do miski i do kuwety. Jakby się tutaj urodził. Podejrzewałem, że rodzina chciała się go pozbyć i wymyśliła wzruszającą historię. Machnęliśmy ręką i Wasyl został. Pozbawiliśmy go tylko męskości (kociości?...), ale wcale mu to nie zaszkodziło. Wracał z wypraw pokiereszowany, poraniony. W nocy słychać było, jak walczy w ciemnościach. Żaden obcy kot nie miał prawa pojawić się koło domu. Gdy miał ochotę, chwytał ptaka w locie. Tak to już niestety jest z kotami i ptakami. Gdy nie miał, po prostu spał całymi dniami i wstawał tylko po to, by sprawdzić, co nowego w misce. Znikał na całe noce i wracając o świcie dobijał się do wszystkich okien tym swoim gderliwym miaukiem.

Przez te dziesięć czy jedenaście lat przeżył chyba cztery koty. Przeżył na przykład Ćwiartkę i Bombelę. Ćwiartka i Bombela to były dwie bure kotki. Tośka znalazła je zamknięte w kapliczce w naszej gminnej wsi. Miały parę tygodni, zbliżało się Boże Narodzenie, było minus dwadzieścia stopni. Ćwiartka doczekała wiosny i wybrała wolność. Bombelina była z nami chyba pięć lat. Nigdy wcześniej nie widziałem kota o tak delikatnym i puszystym futrze. Przepędził ją za pomocą terroru i przemocy kot Samo Zło, który przywędrował do nas z Krakowa. Zjawiała się w domu coraz rzadziej i rzadziej. Spotykałem ją czasem na łąkach, jak polowała, i przynosiłem spłoszoną do domu. Ale Samo Zło wygrał i w końcu przepadła na dobre. Ale krakowskiego kocura dosięgło coś w rodzaju przyrodniczej zemsty. Tego lata przyszedł do domu i skonał w drgawkach. Wszystko wskazywało na to, że ukąsiła go żmija.

Tak więc Wasyl przeżył je wszystkie.

Parę lat temu zaczął chorować. Gdy przychodziły słoneczne dni, jego uszy zaczynały parszywieć. Złaziła z nich sierść i paskudziła się skóra. Próbowaliśmy mu to smarować maściami zalecanymi przez weterynarza, ale skutek był taki sobie, bo po pierwsze bolało go to i nie pozwalał, a po drugie, mimo bólu, sam sobie zaraz maść usuwał. Jesienią choroba się cofała i w zimie kot wyglądał prawie jak nowy. No ale się starzał. Wypadł mu kieł. Kiedyś ledwo się dowlókł do domu; niewykluczone, że coś go potrąciło. Jednak podnosił się, zbierał w sobie i znów wychodził na swoje nocne wyprawy, by o świcie nieodmiennie nas budzić swoim skrzekliwym, zrzędliwym miaukiem.

Przed rokiem zrobiło się gorzej: nie tylko uszy, ale pysk zaczął mu paskudnie parszywieć. Nielegalnie zrobiliśmy badania w ludzkim szpitalu. Okazało się, że nowotwór. Z czasem zaczął cierpieć. Od czasu do czasu skamlał całkiem nie po kociemu. Leczyliśmy go. Robiłem mu zastrzyki. Chwilami łudziliśmy się, że to się zatrzymuje. Lecz jeśli nawet, to tylko na chwilę, albo w naszej wyobraźni. Jeździliśmy do zaprzyjaźnionego weterynarza. Zawsze wieczorem, gdy nie miał już pacjentów. Właściwie już tylko po to, by pogadać o zawiłościach bycia człowiekiem posiadającym zwierzę. Dobrze mieć takiego weterynarza.

No ale to przecież wisiało w powietrzu. Spod skóry wychodziła biała kość. Ale wciąż jadł. Wprawdzie już tylko miękką karmę, ale jednak. I wychodził na swoje nocne eskapady. Wracał i skowyczał pod oknami zmienionym głosem. Trudno sobie wyobrazić, jak zwierzę cierpi, ale można próbować. Trudno też pogodzić się z tym, że przedłużamy mu życie, ponieważ jego śmierć zrani nasze uczucia. Skazujemy zwierzę na mękę, ponieważ boimy się pustki po jego stracie. Wasyl nie będzie przychodził o świcie, nie będzie leżał na kanapie, nie będzie wskakiwał na kolana. No więc patrzyliśmy i słuchaliśmy, jak skomle, jak unika najlżejszego dotyku w miejscu, gdzie powoli obnaża się czaszka. Nie dało się tego rozstrzygnąć, nie było się w stanie podjąć decyzji z dziedziny „od poczęcia do naturalnej śmierci” w zwierzęcym wydaniu. Wyglądał jak zombie. Wciąż wskakiwał na kolana i domagał się czułości, która być może przynosiła mu jakieś ukojenie. Głaskaliśmy go odwracając wzrok.

Włożyłem go do koszyka o zmierzchu i pojechałem. Słońce zachodziło nad zielonymi wzgórzami. Trochę drapał, trochę popiskiwał, ale niezbyt. Puściłem jakąś spokojną muzykę. Jechałem bocznymi drogami, żeby było jak najdłużej. Jurek już czekał w gabinecie. Wasyl był spokojny. Dobrze znał to miejsce. Zrobiliśmy mu zastrzyk, po którym zasnął. A potem, gdy oddech się wydłużył i spowolniał, drugi w serce. Tak to przebiega. Jurek zapytał: „Zabierasz go?”. Odpowiedziałem, że tak.

Wstałem o szóstej rano i zaniosłem go na łąkę. Był piękny świt. Zakopałem go pod dziką gruszą. Obok suki, która była z nami całe swoje życie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2014