Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...Podczas tamtej rozmowy podziwiałem jasność jego myśli, pamięć i gotowość dzielenia się doświadczeniem.
Podziwiałem go zresztą zawsze, od pierwszego spotkania w deszczowy sierpniowy wieczór 1959 r. w Murzasichlu. Odbywał się tam międzyseminaryjny klerycki obóz dyskusyjny. Przywiózł go swoim garbusem o. Piotr Rostworowski, a Jacek mówił o Kościele: o roli świeckich i duchownych, o tym, co niebawem miało dojść do głosu na Soborze Watykańskim II. Dla nas, alumnów polskich seminariów było to nowe, rewelacyjne i zachwycające.
Nie wiedziałem, że po raz pierwszy spotykam żywego człowieka ze środowiska, z którym za pięć lat miałem związać całe dorosłe życie. Potem, kiedy już byłem w „Tygodniku”, zdałem sobie sprawę, że Jacek Woźniakowski jest tam jedną z najbardziej znaczących postaci.
Był nią, ale nie z racji licznych funkcji, lecz z racji tego, kim był. Zawsze miałem wrażenie, że on się nie utożsamia z pełnionymi (świetnie) funkcjami. Pełnił je, ale jakby udzielając im coś ze swego istnienia, którego racje nie wynikały z funkcji. Istniał w sposób autonomiczny, szerzej i bogaciej, niż wymagała jakakolwiek funkcja. Nie należał do tych, którzy z przejściem na emeryturę tracą poczucie sensu życia.
Ten sposób istnienia można – jak sądzę – odnaleźć w tym, co napisał. Dlatego tak cenna okazała się inicjatywa wydania (w oficynie Universitas) opracowanych przez Nawojkę Cieślińską-Lobkowicz sześciu tomów jego „Pism wybranych”. To jest dokument epoki, bo z pasją w jej perypetiach uczestniczył, to jest świadectwo erudycji autora, ale nade wszystko jest w tym on sam, człowiek.
Był ważną postacią w historii „Tygodnika” i Znaku. Posiadał nieomylny instynkt, wskazujący, w którym miejscu przebiegają nieprzekraczalne granice kompromisu. Obok Jerzego Turowicza był kluczową postacią dla zrozumienia tej historii.
Dla mnie stanowił wzór zaangażowanego intelektualisty-katolika. Za jego dyrektorstwa każdą książkę ograniczanego przez władze PRL Znaku można było kupować „w ciemno”. To zawsze były dobierane po mistrzowsku ważne pozycje, wprowadzające w nurt chrześcijańskiego myślenia. Tak było z wydawnictwem i ze wszystkim. Jacek był tam, gdzie było można coś pozytywnego zrobić: w papieskich radach, międzynarodowych organizacjach, w uniwersytetach.
Jacek nie był człowiekiem wylewnych uczuć, a przecież – wiemy to wszyscy, którzyśmy go znali – był wierny w przyjaźniach, bo przyjaźnie i spotkania z ludźmi cenił. Także z ludźmi, którzy erudycją czy innymi walorami do pięt mu nie dorastali. Dla mnie i nie tylko dla mnie Jacek pozostanie świadkiem i symbolem epoki, w której żyłem, ale jednym z tych, dzięki którym wiedzieliśmy, że nawet w najgorszych czasach można (i należy) żyć pięknie i godnie.