Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W sprawie swoich kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa Lech Wałęsa wiele już potwierdził, ale zarazem wszystkiemu zaprzeczył. Jest to zgodne z jego słynną dewizą postępowania: "jestem za, a nawet przeciw". Każdemu wolno ciągle popadać w sprzeczność, ale nie powinien potem oczekiwać uznania go za osobę wiarygodną. Niezależnie od tego, jak naprawdę z "Bolkiem" było, po 20 latach meandrów wyjaśnienia Wałęsy nie zasługują na wiarę. Być może nie ma nic na rzeczy albo bardzo niewiele (jeśli było np. tak, że Wałęsa zgodził się na współpracę, a następnie jej unikał), ale nie dlatego, że główny zainteresowany zaprzecza. Jego obecne wyznanie, że wie, kto był "Bolkiem", jest równie wiarygodne jak wszystko, co do tej pory na ten temat powiedział.
Prezydent Lech Kaczyński mówiąc o Wałęsie jako o "Bolku", uczynił faux pas. Być może prezydent miał informacje, których my nie mamy, ale nawet w takim wypadku nie było to fortunne. Przed ujawnieniem dokumentów, co ma nastąpić w książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, nikt nie powiniem wyrywać się przed orkiestrę. Ani broniący, ani atakujący Wałęsę. Lech Kaczyński cierpi na wałęsowstręt. Po ludzku, można zrozumieć. Ale uleganie obsesjom nie przystoi głowie państwa.
Z kolei Lech Wałęsa nawołując do usunięcia z urzędu Kaczyńskiego, przypomniał - zapomniany już nieco - koloryt swej prezydentury. W latach 1990-95 co jakiś czas Wałęsa odwoływał albo mianował kogoś, do czego nie miał prawa. Wydawało mu się, że skoro jest prezydentem, ma prawo do wszystkiego.
Dzisiaj trudno wyobrazić sobie nawet najbardziej niechętny obecnemu prezydentowi Trybunał Stanu, który pozbawia go urzędu za słowa o Wałęsie, tym bardziej natychmiastowo. Lech Wałęsa odegrał wielką rolę w historii Polski, ale nie jest tak, iżby negatywna ocena tej roli (nawet niesprawiedliwa) była sprzeniewierzeniem się polskiej racji stanu.