Skonsumować Trybunał

Prawo i Sprawiedliwość oraz koalicjanci już się szykują do wprowadzenia ośmiu "swoich sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Liczą na korzystne wyroki. Czy sędziowie rzeczywiście są lojalni?.

01.08.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Marek Safjan, prezes Trybunału Konstytucyjnego, zaapelował w Sejmie do posłów, by zwalniających się pod koniec 2006 r. miejsc w Trybunale nie obsadzali ludźmi dyspozycyjnymi: "Sędziowie dyspozycyjni wobec politycznych mocodawców i pozbawieni wewnętrznej niezależności to zaprzeczenie roli sędziego i sensu Trybunału Konstytucyjnego". Tymczasem politycy układu rządzącego już ostrzą sobie zęby na obsadzenie tej instytucji: "Pewnych ustaw nie da się teraz przeprowadzić, bo nie przejdą przez Trybunał Konstytucyjny. Trybunał reprezentuje określony kierunek polityczny, ale to się zmieni, gdy będzie wymiana jego członków" - zapowiedział już w lutym (w wywiadzie dla "Polityki") Jarosław Kaczyński i wielokrotnie to powtarzał.

Do przejęcia Trybunału PiS przystąpił na początku lipca, kilka dni po wyłonieniu przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału kandydatów na prezesa i wiceprezesa. Partia skierowała wówczas do Sejmu, w superpilnym trybie, ustawę, która miała wybory zatrzymać. Zgodnie z ustawą, prezydent wybrałby prezesa i wiceprezesa dopiero po tym, jak pod koniec roku PiS i koalicjanci obsadzą w Trybunale Konstytucyjnym sześć miejsc. Niespodziewanie te plany (brata?) pokrzyżował prezydent Lech Kaczyński. Po spotkaniu z prezesem Trybunału oświadczył, że wybierze ich już teraz, spośród przedstawionych mu kandydatów.

Skoki na Trybunał

Trudno się dziwić apetytowi polityków na Trybunał, który wyrokami może ich plany pokrzyżować albo wesprzeć. Wystarczy przypomnieć, jaką furię polityków PiS wywołał Trybunał obalając sztandarową dla tej partii ustawę otwierającą zawody prawnicze. Trudno się dziwić, że od początku istnienia Trybunału jego obsadzanie traktowano jak polityczny łup. Gdyby nie to, że kadencje sędziów kończą się w różnym czasie, rządząca aktualnie większość - bez względu na polityczny rodowód - zawłaszczałaby Trybunał bez żenady.

Była już zresztą taka próba: w 1992 r. Porozumienie Centrum, Ruch Odbudowy Polski i Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe wniosły projekt ustawy przewidującej zakończenie kadencji wszystkich sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Był to odwet za orzeczenie, w którym Trybunał uznał za sprzeczną z Konstytucją uchwałę Sejmu żądającą od ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza ujawnienia listy agentów służb specjalnych PRL. Skojarzenia z ustawą medialną PiS z końca 2005 r., kończącą kadencje wszystkich członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przed terminem, są w pełni uzasadnione. Tylko że z Radą się powiodło, a z Trybunałem w 1992 r. - nie.

Lewica też parła do zawłaszczenia Trybunału. W 1997 r., tuż przed zakończeniem kadencji zdominowanego przez SLD i PSL Sejmu, wprowadzono do nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym przepis, dzięki któremu Sojusz mógłby obsadzić dodatkowe trzy miejsca w Trybunale. Przewidywała je nowa Konstytucja, która jednak miała wejść w życie już po wyborach parlamentarnych. Opozycja, media i autorytety publiczne podniosły alarm i koniec końców lewica nie dokonała skoku na Trybunał. Kolejny Sejm, zdominowany przez AWS, wybrał więc siedmiu sędziów, zamiast pięciu. SLD musiało czekać do 2001 r., kiedy wygrało wybory i mogło obsadzić sześć zwalniających się miejsc w Trybunale.

Teraz kolej na PiS

Obsadzając Trybunał "swoimi" ludźmi, politycy liczą najczęściej, że będą oni orzekać zgodnie z ich interesem, dlatego też wybierają osoby o odpowiadających im poglądach. To akurat jest zgodne z regułami demokracji. Gorzej, jeśli liczą nie na poglądy sędziów, ale na ich lojalność czy wręcz posłuszeństwo. A taką motywację można podejrzewać, kiedy do Trybunału politycy wybierają działaczy bądź sympatyków swoich partii.

Miewaliśmy i mamy w Trybunale sędziów, którzy wcześniej byli posłami czy wysokimi urzędnikami w poszczególnych rządach. Teraz mówi się, że LPR wysunie swojego wicemarszałka Sejmu Marka Kotlinowskiego, a Samoobrona - europosła Marka Czarneckiego, adwokata Renaty Beger, albo mecenas Różę Żarską - adwokatkę Andrzeja Leppera (oboje mają sprawy dyscyplinarne o naruszenie etyki adwokackiej). Kandydatem PiS na prezesa Trybunału miałby być Andrzej Kryże, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Maria Stanowska i Adam Strzembosz w książce "Sędziowie warszawscy w czasie próby 1981-88" piszą, że pod kierownictwem Kryżego jeden z wydziałów karnych sądu wojewódzkiego w Warszawie znakomicie zwiększył represyjność wyroków w procesach politycznych.

Czy jednak do tej pory nominowani przez partie sędziowie rzeczywiście byli wobec nich lojalni?

Krzyż, modlitwa i aborcja

Lojalność sędziów najłatwiej prześledzić przyglądając się orzeczeniom w szeroko rozumianych kwestiach światopoglądowych: moralności, wiary, rozliczeń z przeszłością.

W 1991 r. Trybunał sądził wprowadzenie za pomocą instrukcji religii do szkół. Sprawa była symboliczna: z jednej strony powrót religii wyrzuconej przez komunistów, z drugiej - wprowadzenie jej "prawem powielaczowym" zamiast aktem powszechnie obowiązującym, co łamało zasadę państwa prawa. Patrząc na wcześniejsze i późniejsze orzecznictwo Trybunału, złamanie tej zasady wydaje się oczywiste. A jednak instrukcja - czytaj: religia - wygrała. Mimo że z dwunastu sędziów, którzy orzekali w tej sprawie, tylko czterech miało rekomendacje Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego; reszta była z rozdania PRL-owskiego.

Dwa lata później religia wygrała znowu. Trybunał uznał za dopuszczalne wieszanie krzyży we wszystkich klasach i odmawianie modlitwy także poza lekcjami religii. A zdecydował tak skład jedenastu sędziów, z których większość - sześciu - wybrano za PRL-u, a jednego (prezesa Trybunału, Mieczysława Tyczkę) rekomendowała koalicja PZPR-SD w Sejmie kontraktowym. Tylko dwóch sędziów złożyło zdania odrębne.

W 1994 r. Trybunał uznał za zgodny z Konstytucją przepis ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, że programy w radiu i telewizji powinny szanować uczucia religijne, a zwłaszcza "chrześcijański system wartości". Jednocześnie jednak tak zinterpretował ten przepis, żeby nie mógł służyć cenzurze. Trybunał uznał bowiem, że odnosi się on do wszelkich uczuć religijnych i systemów wartości, nie tylko do chrześcijańskiego. Zaś audycja tylko wtedy narusza te wartości, jeśli jednocześnie obraża uczucia religijne. O tym zaś, czy obraza nastąpiła, orzeka sąd. Tym samym Trybunał odebrał KRRiT uprawnienia cenzorskie. Skład Trybunału, który sądził tę sprawę, był pół na pół: prawicowo-lewicowy. I taki był też wyrok.

Najsłynniejszy wyrok "religijny" Trybunału zapadł w 1997 r., kiedy uznał on aborcję z tzw. względów społecznych za sprzeczną z Konstytucją. Wyrok zapadł w trakcie gorących dyskusji o przerywaniu ciąży, tuż przed wejściem w życie nowej Konstytucji i przyjazdem Papieża. Orzekało dwunastu sędziów: trzej byli rekomendowani jeszcze przez Obywatelski Klub Parlamentarny, dwaj przez PSL (przeciwny aborcji), jeden przez ZChN-KPN, jeden przez UW, jeden przez PZPR (w 1989 r.), trzech przez SLD i jeden przez UP. Głosy pro- i antyaborcyjne rozłożyły się po równo. Rozprawie przewodniczył jednak prezes Trybunału, Andrzej Zoll (wysunięty przez prawicę), który wypowiadał się za jak najszerszą ochroną życia poczętego. Ponieważ głos przewodniczącego w przypadku remisowego wyniku głosowania jest przesądzający, nie bez kozery kontrowersyjny wyrok Trybunału, stwierdzający niezgodność aborcji z tzw. względów społecznych z Konstytucją, przypisywany jest przede wszystkim Zollowi. Trzech sędziów złożyło wówczas vota separata: Zdzisław Czeszejko-Sochacki, Lech Garlicki i Wojciech Sokolewicz - wszyscy z rekomendacji SLD.

Rozliczenia z przeszłością

W 1990 r. Trybunał uznał za zgodną z Konstytucją ustawę odbierającą prawo do uprzywilejowanych emerytur i rent osobom zajmującym kierownicze stanowiska państwowe, kierownicze stanowiska w organach PZPR, ZSL i SD, a także w centralnych organach spółdzielczych. Nie uznał, że jest to naruszenie praw nabytych. Sześciu na dziewięciu sędziów pochodziło jeszcze z PRL. Wyrok zapadł bez zdań odrębnych - a więc sędziowie okazali się nielojalni wobec swoich protektorów. Podobna sytuacja nastąpiła w lutym 1992 r., gdy za zgodną z Konstytucją Trybunał uznał ustawę o nacjonalizacji majątku po PZPR.

Z kolei pierwszą próbę weryfikacji sędziów podjęto w 1993 r., za prezydentury Lecha Wałęsy. Chodziło o przepis, dzięki któremu prezydent może odwołać sędziego, który sprzeniewierzył się zasadzie niezawisłości sędziowskiej. Wniosek o stwierdzenie sprzeniewierzenia mógłby składać, w trybie administracyjnym, minister sprawiedliwości. To prawo mogło działać wstecz, a więc objęłoby okres PRL-u. Trybunał uznał, że narusza ono zasadę niezależności sądów i niezawisłości sędziów, bo daje władzę nad sędziami przedstawicielom władzy wykonawczej. Wyrok zapadł w idealnie zrównoważonym składzie: pięciu sędziów "lewicy" i pięciu "solidarnościowych". Tak więc, przynajmniej jeden sędzia "solidarnościowy" nie poparł weryfikacji sędziów przez władzę wykonawczą.

W jeszcze jednym niekorzystnym dla weryfikacji sędziów wyroku, z 1998 r., Trybunał uchylił ustawę uznając, że była uchwalona w trybie sprzecznym z Konstytucją - bez konsultacji z Krajową Radą Sądownictwa. Jednak nie zakwestionował przyjętych w niej rozwiązań: ani weryfikacji sędziów drogą postępowania dyscyplinarnego, ani idei weryfikacji: "Powaga wymiaru sprawiedliwości w demokratycznym państwie prawa wymaga, by z sądów odeszli ci, którzy celom politycznych represji podporządkowali najbardziej podstawowe wartości sądownictwa - niezawisłość i bezstronność". Wyrok de facto wstrzymał jednak weryfikację sędziów. Zapadł w piętnastoosobowym składzie, w którym autorka ustawy, AWS, "miała" pięciu rekomendowanych przez siebie sędziów. Pięciu pochodziło z rekomendacji lewicowej, dwóch z PSL, dwóch z UW i jeden z ZChN-KPN. Zdania odrębne złożyli Ferdynand Rymarz (ZChN-KPN) i Marian Zdyb (AWS), uznając, że tryb uchwalenia ustawy nie narusza Konstytucji.

Niezwykle bogate orzecznictwo, kilkanaście wyroków, ma w Trybunale lustracja. Pierwszy, z 1992 r., dotyczył sprzeczności z Konstytucją uchwały Sejmu zobowiązującej Antoniego Macierewicza do ujawnienia "listy agentów". Tylko jeden sędzia, rekomendowany przez OKP Wojciech Łączkowski, złożył zdanie odrębne, uznając, że Trybunał nie ma prawa badać uchwał Sejmu. Można więc powiedzieć, że zachował się tak, jak tego oczekiwali ci, którzy go do Trybunału rekomendowali. Można też jednak uznać, że właściwie zinterpretował uprawnienia Trybunału, bo dziś stanowisko, że Trybunał nie ma prawa badać uchwał Sejmu, wydaje się wśród konstytucjonalistów dominować.

Kiedy w 1998 r. przyszedł czas na właściwą ustawę lustracyjną, Trybunał jej nie zakwestionował. Orzekało wówczas czternastu sędziów: pięciu z AWS, dwóch z UW, dwóch z PSL, czterech z SLD i jeden z ZChN, czyli, "na oko" większość mieli sędziowie rekomendowani przez ugrupowania przeciwne lustracji. Zdania odrębne złożyli tylko dwaj: Zdzisław Czeszejko-Sochacki (rekomendacja SLD) i Błażej Wierzbowski (rekomendacja PSL).

Kilka miesięcy później, w kolejnym orzeczeniu, Trybunał też nie zakwestionował lustracji, chociaż mógł, bo w ustawie nie zdefiniowano pojęcia tajnej współpracy. Zamiast uznać ustawę za niekonstytucyjną, Trybunał załatał brak, budując definicję współpracy: że ma być świadoma, tajna i rzeczywiście podjęta. Krytykują ją zwolennicy szerokiej lustracji, których zdaniem pozwala ona umknąć spod lustracyjnej gilotyny zbyt wielu osobom (dlatego w lustracji ? la PiS w ogóle zrezygnowano ze stwierdzania, kto był, a kto nie był agentem).

Ostatni "lustracyjny" wyrok Trybunału, z października 2005 r., zdaniem prawicy zabił lustrację. Zapadł po wyniesieniu z IPN tzw. listy Wildsteina i szeregu ujawnień (choćby sprawy o. Konrada Hejmy czy premiera Marka Belki). Wtedy stało się jasne, że osoby pomówione o współpracę nie tylko nie mogą poznać zawartości swojej "teczki", ale nawet dowiedzieć się, czy ona w ogóle istnieje. Trybunał orzekł, że każdy musi mieć dostęp do wszystkich dotyczących go materiałów, także tych zgromadzonych w IPN, bo Konstytucja, dając każdemu prawo wglądu w gromadzone o nim przez władze informacje, nie zrobiła wyjątku dla lustracji. Zdaniem Trybunału, celem lustracji nie jest przyłapywanie na kłamstwie, tylko ujawnianie faktu współpracy.

Wyrok zapadł w pełnym składzie, jednogłośnie. Solidarnie podpisali się pod nim sędziowie nominowani przez partie pro- i antylustracyjne. Ku zdumieniu tych pierwszych. Politycy bowiem uważają często, że sędziowie mogą interpretować Konstytucję jak chcą, np. tak, by orzeczeniami pomagać partiom, które wyniosły ich do Trybunału.

Wpływ polityki

Rzadko który polityk wierzy w nieprzekraczalne granice interpretacji Konstytucji, oparte na aksjologii praw człowieka i demokratycznego państwa prawa. Ważne, by wyrok był po ich myśli, a uzasadnienie to tylko prawnicze kuglarstwo. "Nie możecie się zawsze trzymać litery prawa, bo przeszkadzacie w procesie, który musi nastąpić. Abyśmy rzeczywiście zbudowali państwo prawa, musimy pewne rzeczy trochę na granicy prawa tolerować" - mówił do sędziów Trybunału w 1994 r. prezydent Lech Wałęsa. Powiedział to, co myślało i myśli wielu polityków.

Analizując orzecznictwo poszczególnych sędziów i zgłaszane przez nich zdania odrębne, można dojść do wniosku, że to, która partia rekomendowała ich do Trybunału, ma znaczenie. Świadczy to jednak nie tyle o lojalności sędziów wobec politycznych "mocodawców", ile raczej wobec własnego sumienia, przekonań, światopoglądu, które zapewne sprawiły, że wysunęła ich ta, a nie inna partia. Wierność własnym przekonaniom nie jest jednak niczym nagannym. Chyba że przesłania sędziemu prawo.

Polityka kształtuje orzeczenia Trybunału, ale w sposób, który służy demokracji. Trybunał obserwuje bowiem rządzących. Dopóki nie wykazują tendencji do nadużywania władzy, skłonny jest dawać im więcej luzu. Gdy zaczynają przesadzać - ściąga prawne cugle. Doskonałym przykładem są wyroki w sprawie wolności zgromadzeń.

Kiedy w 2000 r. Trybunał zajmował się przepisami o zgromadzeniach, w Warszawie raz po raz odbywały się wielkie, paraliżujące miasto i wcale nie pokojowe demonstracje związków zawodowych czy Samoobrony. Minister spraw wewnętrznych wydał wtedy rozporządzenie wprowadzające de facto obowiązek uzyskiwania zezwoleń na zgromadzenia: by dostać zezwolenie, należało spełnić mnóstwo niemal niemożliwych warunków. Trybunał uchylił wtedy rozporządzenie, ponieważ Konstytucja stanowi, że ograniczenia praw i wolności można wprowadzać tylko ustawą, ale nie zakwestionował idei zezwoleń. Kiedy jednak władza zaczęła zakazywać Marszów i Parad Równości, bo za niedopuszczalne uznała publiczne mówienie o prawach mniejszości seksualnych, w styczniu 2006 r. Trybunał, orzekając o tych samych przepisach, teraz wpisanych do ustawy o ruchu drogowym, uznał, że wprowadzanie zezwoleń na zgromadzenia jest niedopuszczalne: zgromadzanie się jest wolnością konstytucyjną, a na korzystanie z wolności nie trzeba zezwolenia władzy.

To, że Trybunał bierze pod uwagę w orzecznictwie zachowania władzy, jest dowodem jego rozsądku, a nie upolitycznienia. Z jednej strony prawo musi być skuteczne, czyli, uwzględniając aktualną sytuację, chronić wartości, na których zostało oparte, z drugiej - brać pod uwagę zmieniające się rozumienie tych wartości. Inaczej np. Sąd Najwyższy USA musiałby podtrzymywać swoje orzeczenie z 1896 r. stwierdzające, że segregacja rasowa jest zgodna z Konstytucją.

Trybunał prawy i sprawiedliwy?

Prawo zabezpiecza sędziów przed naciskami politycznymi. Po zakończeniu kadencji przechodzą w stan spoczynku, mają zagwarantowane bezpieczeństwo finansowe, a pozycja sędziego Trybunału jest tak prestiżowa, że nie opłaca się ryzykować reputacji dla dochowania wierności politycznym promotorom.

Do tej pory to działało. Jak jednak będzie, jeśli PiS i koalicjanci umieszczą w Trybunale oddanych partii funkcjonariuszy w typie przewodniczącej KRRiT Elżbiety Kruk? Nie jest to trudne, bo wymagania formalne, które trzeba spełnić, by zostać sędzią Trybunału, nie są wysokie: wystarczy mieć dziesięcioletni staż w jednym z zawodów prawniczych (sędziego, prokuratora, adwokata, radcy lub notariusza). Jest jeszcze niezdefiniowany wymóg posiadania "nieskazitelnego charakteru", który jednak nie zabezpieczył przed umieszczeniem w Trybunale Stanu mecenas Róży Żarskiej. Także warunek "wyróżniania się wysokim poziomem wiedzy prawniczej" jest traktowany lekko, np. na aktualnego Rzecznika Praw Obywatelskich, wbrew blisko dwudziestoletniej tradycji, nie wybrano profesora, a jedynie doktora bez habilitacji. Zaś nowy (z rekomendacji PiS) Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, który też powinien spełniać ten warunek, ma jedynie tytuł magistra prawa i 35 lat.

Obsadzanie ważnych dla funkcjonowania państwa stanowisk, szczególnie sędziowskich, ludźmi bez uznanej pozycji zawodowej zawsze grozi tym, że będą dyspozycyjni. Bez poparcia swoich protektorów są bowiem nikim.

Nie ma takich prawnych zabezpieczeń, które gwarantowałyby, że sędziowie będą orzekać wyłącznie w zgodzie z prawem i swoim sumieniem. Wszystko opiera się na przyzwoitości i trzymaniu wysokiego standardu - zarówno przez polityków rekomendujących sędziów do Trybunału, jak przez samych sędziów. Przyzwoitości nie da się zadekretować, a bez niej Trybunał Konstytucyjny dorówna autorytetem Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji.

Światełkiem w tunelu jest ostatnia decyzja prezydenta, by nie czekać z wyborem prezesa Trybunału do czasu, aż wejdą w jego skład sędziowie wskazani przez PiS i koalicjantów. Można mieć cień nadziei, że to sygnał zmiany myślenia o roli Trybunału w demokratycznym państwie prawa. Zrozumienia, że sprowadzanie Trybunału do roli żyranta poczynań władzy niweczy zasadę wzajemnej kontroli i równoważenia się władz, zaś pluralizm światopoglądowy sędziów jest wartością Trybunału. To różnorodność opinii właśnie zapewnia solenną debatę nad kwestiami kontrowersyjnymi, na które nie ma jednej, niepodważalnej i sprawdzalnej naukowo odpowiedzi. Dzięki niej Trybunał waży racje i znajdujące się w konflikcie wartości.

Jeśli powstanie, zgodnie z marzeniem PiS, Trybunał światopoglądowo homogeniczny, nie będzie ani debaty, ani kompromisu.

EWA SIEDLECKA jest redaktorką "Gazety Wyborczej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2006