W labiryncie

Żądając dymisji władz, ukraińska opozycja doprowadziła do sytuacji, w której właściwie jedynym wyjściem byłoby przejęcie całkowitej kontroli w państwie. A to przecież niemożliwe.

17.12.2013

Czyta się kilka minut

Proeuropejski protest w Kijowie; na pierwszym planie statua Michała Archanioła, patrona Ukrainy. 14 grudnia 2013 r. / Fot. Dmitry Lovetsky / AP / EAST NEWS
Proeuropejski protest w Kijowie; na pierwszym planie statua Michała Archanioła, patrona Ukrainy. 14 grudnia 2013 r. / Fot. Dmitry Lovetsky / AP / EAST NEWS

Im dłużej trwa polityczny kryzys na Ukrainie, tym więcej domagają się protestujący i liderzy opozycji. Początkowo ludziom zebranym w centrum Kijowa chodziło o wyrażenie sprzeciwu wobec decyzji władz o zaprzestaniu zbliżania kraju do Unii Europejskiej. Potem nastąpiły kolejne żądania: dymisji rządu, prezydenta i żądanie nowych wyborów parlamentarnych.

W ostatnią niedzielę Jurij Łucenko – jeden z bohaterów Pomarańczowej Rewolucji, później minister spraw wewnętrznych, a do niedawna więzień polityczny Janukowycza – sformułował kolejny postulat: chodzi o powrót do konstytucji w brzmieniu, jakie ustalono w 2004 r. Byłby to więc powrót do systemu gabinetowo-parlamentarnego. Dziś bowiem nad Dnieprem panuje system prezydencki i większość władzy spoczywa w rękach jednego człowieka – Wiktora Janukowycza.

POTRÓJNA REWOLUCJA

Nie przebierając w słowach, Łucenko określił to, co się dzieje w Kijowie, mianem potrójnej rewolucji: antykolonialnej, antykryminalnej i antytotalitarnej. Rewolucja jest antykolonialna, bo Ukraińcy zademonstrowali Moskwie, że chcą się rządzić u siebie sami. Antykryminalna, bo obecna władza to rządy kryminału i chodzi o jej obalenie. Oraz antytotalitarna, bo – o czym była mowa wyżej – celem rewolucji jest zmiana systemu politycznego na bardziej demokratyczny.

Pytanie, czy Łucenko wierzy w możliwość takiej rewolucji, czy raczej wypowiadał swoje postulaty, by w zimny grudniowy dzień rozgrzać trochę wielotysięczne tłumy zgromadzone na Majdanie.

Opozycja na razie nie traci ducha – tysiące Ukraińców gotowych jest przyjść na Majdan i popierać eurorewolucję. Ale trzeba przyznać, że ich determinacja jest wystawiana na próbę. W 2004 r. w analogicznym czasie rewolucjoniści mieli na koncie już decyzję Sądu Konstytucyjnego o powtórzeniu głosowania na prezydenta. Tym razem – jak dotychczas – nie mają w garści nic, a władza sama próbuje rozładować nastroje, choćby poświęcając urzędników średniego szczebla, czyniąc ich kozłami ofiarnymi i dymisjonując za doprowadzenie do krwawego rozgonienia Euromajdanu 30 listopada.

Janukowycz nie zamierza oddać władzy demonstrantom. To chyba ostatnia rzecz, na którą mógłby się zdobyć. Masowe demonstracje już raz – w 2004 r. – odebrały mu prezydenturę i nie po to Janukowycz brał odwet w 2010 r., by stracić władzę pod naciskiem ulicy. A przecież jeśli słowa Łucenki miałyby się stać rzeczywistością, to właśnie wszystko powinno się zacząć od odejścia obecnego prezydenta.

Trudno więc sobie wyobrazić Janukowycza ochoczo zasiadającego do negocjacji z opozycją, jeśli ich końcem miałaby być jego sromotna przegrana. Wystąpiłby przecież wówczas w roli karpia, który miałby negocjować menu wigilijne, ze sobą jako główną potrawą. To dlatego pierwsze próby negocjacji przy okrągłym (choć w rzeczywistości podłużnym) stole w ubiegłym tygodniu zakończyły się porażką – mimo że Janukowycz zapowiedział moratorium na użycie siły i deklarował, że wszyscy ci, którzy przekroczyli uprawnienia i dali rozkaz bicia demonstrantów, będą ukarani.

„PRECZ Z BANDYTAMI!”

Oczywiście można założyć, że liderzy opozycji formułują zawyżone postulaty, by potem w drodze politycznych negocjacji osiągnąć to, co jest możliwe. Kłopot w tym, że nie do końca wiadomo, co realnie chce osiągnąć opozycja. Zadeklarowała ona na przykład kolejną batalię w parlamencie o odwołanie rządu Mykoły Azarowa – tyle że z proceduralnych powodów jest to już niemożliwe na tej sesji Rady Najwyższej, a następna przypada dopiero w lutym. W niedzielę padł też postulat dymisji ministra spraw wewnętrznych Witalija Zacharczenki. Ten być może władza mogłaby spełnić. Ale przecież po dymisji jednego ministra uczestnicy Euromajdanu nie rozeszliby się do domów.

Tak samo powrót do podstawowego postulatu – czyli wznowienia negocjacji władz z Unią Europejską – nie wydaje się wystarczającym powodem do zakończenia demonstracji po tym, jak tyle razy wykrzyczano ze sceny na Majdanie: „Precz z bandytami!”.

Tak oto opozycja znalazła się w labiryncie własnych postulatów, które utrudniają jej znalezienie wyjścia ze skomplikowanej sytuacji. Bo żeby te postulaty były spełnione, Janukowycz i jego ekipa musieliby poddać się na całej linii, a liderzy opozycji musieliby zdobyć władzę nieograniczoną i wręcz dyktatorską. A to, po pierwsze, niemożliwe, po drugie, byłoby to zaprzeczeniem całej demokratycznej – przynajmniej w deklaracjach – rewolucji. Po trzecie w końcu, sojusz trzech liderów opozycji – Witalija Kliczki, Arsenija Jaceniuka i Oleha Tiahnyboka – z pewnością nie przetrzymałby takiej próby.

Nie takie triumwiraty się rozpadały, gdy dochodziło do podziału zdobyczy. Trzej tenorzy ukraińskiej opozycji trzymają się razem, ale każdy z nich ma osobiste ambicje i liczy, że pozostali jedynie pomogą mu w zdobyciu władzy. Do tej układanki dochodzi Łucenko, za którym nie stoi konkretna siła polityczna, ale który ma największy wśród opozycji autorytet, okupiony ponad rokiem spędzonym w więzieniu.

PRZYSPIESZONA KONFRONTACJA

Żeby było jasne: cała ta skomplikowana sytuacja jest winą obecnej władzy. Umowa stowarzyszeniowa była szansą na ewolucyjne zmiany w kraju i to Janukowycz, zrywając rozmowy z Unią, sam przyspieszył procesy, które na Ukrainie mogły zajść dopiero za kilka lat, np. w 2015 r. przy okazji wyborów prezydenckich.

Dlaczego wtedy? Można było się bowiem spodziewać, że cieszący się nikłym poparciem społecznym Janukowycz będzie próbował utrzymać władzę w 2015 r. w niedemokratyczny sposób. To wyprowadziłoby ludzi na ulice. Wtedy opozycja miałaby jasny cel, dokładnie taki jak w 2004 r., podczas Pomarańczowej Rewolucji, a Unia Europejska miałaby jeszcze więcej do powiedzenia w sprawach stowarzyszonej z nią Ukrainy niż w 2004 r. i teraz.

Zatem to Janukowycz przyspieszył konfrontację. Można podejrzewać, że zrobił to ze strachu. Władimir Putin niewątpliwie kusił go kredytami i straszył embargiem handlowym. Ale decydujące mogło być zdanie sobie przez Janukowycza sprawy, że nie da się jednocześnie zbliżać do Unii i rządzić tak jak dotąd. Mając do wyboru lojalność wobec narodu i lojalność wobec „rodziny” (tj. układu, który go wyniósł do władzy), wybrał to drugie. Wcześniej czy później musiało więc dojść do kolizji, tyle że teraz partie opozycyjne same były (przynajmniej początkowo) zaskoczone demonstracjami. A wpływ Unii ogranicza się do powtarzania, że drzwi przed Ukrainą są otwarte, umowa zaś wciąż leży na stole.

OSTATNIA PRÓBA

Jednak Janukowycz uruchomił – niechcący – procesy, których sam nie jest w stanie kontrolować. Także jego musiała zaskoczyć skala protestu. Ale, co być może równie ważne, decyzja o wstrzymaniu negocjacji z Unią Europejską nie wszystkim w jego obozie przypadła do gustu. Im dłużej trwają demonstracje i im większy jest nacisk międzynarodowy (w weekend w Kijowie gościło dwóch amerykańskich senatorów), tym więcej przybywa wahających się w prezydenckiej Partii Regionów, której spoistość wystawiona została na próbę – co widać po wzajemnym oskarżaniu się o wydanie decyzji w sprawie bicia demonstrantów 30 listopada.

W chwili oddawania tego numeru „Tygodnika” do druku Janukowycz szykował się do spotkania z Putinem. Można podejrzewać, że to spotkanie „ostatniej szansy” – i Putin użyje wszelkich argumentów, aby zatrzymać Ukrainę przy Rosji.

Dla Janukowycza – jeśli tylko dojrzewała w nim myśl, aby na serio usiąść do stołu z opozycją – będzie (był) to moment najcięższej próby.  


O sytuacji na Ukrainie piszą także Paweł Reszka i Andrzej Stasiuk w dziale "Felietony".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013