Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na pożegnalnym bankiecie z niedowierzaniem przysłuchuje się płomiennym oracjom: zdołał osiągnąć wszystko, co przeciętnemu człowiekowi do szczęścia potrzebne - sukces w zawodzie, wiernych przyjaciół, stabilne małżeństwo, ustawioną życiowo córkę... A jednak nagła zmiana życiowej kondycji nie wychodzi Warrenowi na zdrowie. Wyrzucony na out, czuje się człowiekiem zbędnym. Nawet długi na 11 metrów wóz kempingowy, symbol marzeń o dostatniej emeryturze, nie cieszy pana Schmidta. Bo właśnie teraz, kiedy ma pełne konto i dużo wolnego czasu, jego żona w trakcie domowych porządków umiera na udar mózgu.
Co z tego, że zawsze drażniła go każdym swoim gestem i terroryzowała dziwnymi zwyczajami? Teraz pan Schmidt siedzi w domu zupełnie sam, zapuszczony i skapcaniały, rozpamiętuje drogą zmarłą i nie wie za bardzo, od czego tu zacząć. Zanim jednak upadnie w otchłań rozpaczy, życie przyniesie mu kolejne niespodzianki. Otóż jego poczciwa i skrzętna małżonka przez lata wiodła po cichu drugie życie, a co gorsza - do spółki z najlepszym przyjacielem Warrena. Odkrycie jest wstrząsające: okazuje się, że nie ma ludzi niezastąpionych, i to nie tylko w pracy.
Wydawać by się mogło, że takich historii widzieliśmy na ekranie bez liku: bohaterowi w jednej chwili wali się cały świat, wyrusza więc w podróż i po drodze próbuje nadać swemu życiu nowy sens. Zwłaszcza kino amerykańskie z jego programowym optymizmem serwuje nam często takie krzepiące opowiastki, w których bohaterowie zostawiają za sobą wszystko i w pionierski sposób przecierają nowe szlaki. W przypadku filmu „Schmidt” różnica rzuca się w oczy już na samym początku: bohaterem jest człowiek stary, w każdym calu nieatrakcyjny i nie zabiegający o naszą sympatię. To właściwie antybohater, przeciętniak, całkowicie pozbawiony tej charyzmy, jaką miał na przykład sędziwy Alvin Straight z „Prostej historii” Lyncha. Zamiast eschatologicznej zadumy, mamy tu całą przyziemność wieku starczego: nadmiar wolnego czasu, nieporadność, dziwactwa.
Jack Nicholson oddaje ten stan w sposób mistrzowski, choć z pozoru gra niewiele. Przez cały film właściwie nie schodzi z ekranu; często też reżyser pozostawia go samemu sobie i właśnie w tych samotnych pojedynkach ujawnia się jego wyborny, niemal zwierzęcy instynkt gry. Nicholson odziera swego bohatera z jakiegokolwiek romantyzmu. Wszak decyzja pana Schmidta, by zmienić swoje życie, jest wynikiem buchalteryjnej kalkulacji, a nie heroicznego porywu. Jako pracownik firmy ubezpieczeniowej analizuje swoje dane osobowe i przy pomocy jakiegoś skomplikowanego algorytmu oblicza, że zostało mu nie więcej niż 9 lat życia. Postanawia ten czas wykorzystać, najlepiej z pożytkiem dla innych.
Jako obiekt uszczęśliwienia wybiera swą jedyną córkę, żyjącą w odległym Detroit. Dziewczyna szykuje się właśnie do zamążpójścia, ale pan Schmidt nie akceptuje przyszłego zięcia - nieokrzesanego sprzedawcy łóżek wodnych. Wsiada więc do swego imponującego wozu i rusza w daleką podróż, z nadzieją, że uratuje jedynaczkę przed fałszywym krokiem. Nie trudno się domyślić, czym będzie dla niego ta droga. W szak całe pokolenia amerykańskich easy riderów przemierzały rozległy kontynent albo uciekając przed czymś, albo też rozpaczliwie czegoś poszukując.
Podróż bywała także znakomitą okazją do przyjrzenia się z bliska prowincjonalnej Ameryce. Film Payne'a, autora m.in. satyrycznego filmu „Wybory” z 1999 roku, pokazuje ją w sposób świeży i zabawny, odrzucając klisze i uprzedzenia. Zwyczajne nudne życie, zwyczajne przyjemności, uświęcone tradycją obyczaje sfotografowane zostały z ciepłym dystansem. Nicholson, żywa legenda kina, wmieszany pomiędzy przypadkowych przechodniów, staje się jednym z nich - bo każdy przecież mógłby być bohaterem podobnej historii.
Rzeczowy opis banalnych ludzi i banalnych sytuacji zderza reżyser z komentarzem zza kadru. Pan Schmidt, jak na porządnego obywatela przystało, włącza się do programu pomocy afrykańskim sierotom. Co miesiąc wysyła sześciolatkowi z Tanzanii po 22 dolary, a w załączonych listach opowiada mu o swoim życiu. Z tych właśnie listówdowiadujemy się nieco więcej o wewnętrznym świecie Warrena - o tym, jak sobie wszystko wokół siebie poustawiał, j akie role przydzielił najbliższym, jak mocno zafik-sował się we własnych obsesjach. Wszystko, w co obrastał z wiekiem, z dnia na dzień utracił. Ale też uwolnił się od fałszywych wyobrażeń. I choć bardzo trudno byłoby nazwać zrzędliwego emeryta ze stanu Ne-braska współczesnym wcieleniem Hioba, jego również w końcu ocali wiara. Będzie to wiara w drugiego człowieka.
„SCHMIDT” („About Schmidt”). Reż.: Alexander Payne, scen. na podst. powieści Louisa Begleya: Alexander Payne i Jim Taylor, zdj.: James Glennon, muz.: Rolfe Kent, wyst.: Jack Nicholson, Hope Davis, Dermot Mulroney, June Squibb, Kathy Bates i inni. Prod. USA 2002. Dystryb. Warner Bros.