W cieniu cesarzy i sekretarzy

Czy więź narodowa rodzi się dzięki polityce państwa, czy przeciwnie: dzięki elitom broniącym narodu przed ekspansywnym państwem? Chciałbym postawić kilka tez o Polsce, Ukrainie, Litwie i Białorusi, które - uprzedzam - nie będą poprawne politycznie. - pisze Timothy Snyder

22.07.2008

Czyta się kilka minut

Wieloetniczny Poryck na Wołyniu, rok 1915 /fot. Repr. Tomasz Wiśniewski / Forum /
Wieloetniczny Poryck na Wołyniu, rok 1915 /fot. Repr. Tomasz Wiśniewski / Forum /

Kraj - w języku polskim to pojęcie bardzo osobiste. Jeśli Polak mówi: "Wrócę do kraju", rozmówca nie pyta, o który kraj chodzi, bo to oczywiste. Podobnie rzecz się ma z narodem: gdy powiem do drugiego Amerykanina, że "naród przeżywa straszny czas" - nie zapyta, o jaki naród chodzi. To miał na myśli Benedict Anderson, pisząc o narodzie jako o wspólnocie wyobraźni: jego członkowie mają psychologiczny odruch, który pozwala im rozpoznać i oswoić rodaka. Bez tego nie ma rodaka, jest tylko drugi człowiek.

Skąd taka zdolność? Pytanie niebanalne nie tylko pod względem społecznym i politycznym, ale też wojskowym. Przykładem wojna w Iraku: niektórzy polscy oficerowie podobno noszą tam amerykańskie odznaki. To praktyczne, bo oficerowie z USA chcą szybko rozpoznać sojusznika i jego stopień. Chcą rozpoznać "swojego".

W językach słowiańskich to ważne słowo: "swój", "nasz". W 1939 r. warszawiacy, widząc samoloty na niebie, powiedzieli: "nasi". Nie mieli niestety racji. Na Ukrainie centralnej i wschodniej w 1943 r. o żołnierzach Armii Czerwonej mówiono "nasi"; na zachodniej - już niekoniecznie. Poczucie, iż ktoś jest "nasz", nie przekłada się na narodowość w sensie etnicznym. Żołnierz Armii Czerwonej mógł być Rosjaninem lub Ormianinem, a jednak dla ówczesnego Ukraińca był "nasz" lub nie "nasz". W Iraku polski oficer jest dla kolegi z USA "nasz".

Czy państwo tworzy naród

W dyskusji o genezie narodów pytanie kluczowe brzmi: jaka jest w niej rola państwa, władzy państwowej?

Nie mogę nic powiedzieć o stanie ducha polskiego oficera, który w Iraku nosi amerykańskie odznaki. Nie wiem też, co czuł ukraiński żołnierz odznaczony przez rosyjskiego oficera Orderem Chmielnickiego podczas II wojny światowej. Jednak nie wątpię, że w obu wypadkach coś się stało, że państwo - obywatelskie amerykańskie bądź komunistyczne sowieckie - miało (ma) unikalną władzę symboliczną, która pozwala nam zmieniać nasze poczucie swojskości; poczucie, kto należy do wspólnoty. Owszem, władzy absolutnej państwo nie posiada. Ale musimy się z jego władzą liczyć.

Max Weber pisał, że państwo określa się tym, iż monopolizuje sprawiedliwe użycie siły zbrojnej. Moglibyśmy też stwierdzić, za Weberem, że państwo chce monopolizować symboliczną władzę, która pozwala określić wspólnotę. Jak pokazują powyższe przykłady, oba dążenia państwa są spokrewnione.

Taki jest kierunek angielskojęzycznych studiów o powstawaniu narodu: że naród jest skutkiem polityki państwa, a jej autorzy chcą budować społeczeństwo narodowe na swój użytek (w ZSRR chodziło o ukierunkowanie energii narodowej na użytek państwa nienarodowego). Państwo dąży też do monopolu symbolicznego, bo jest konkurencja: przykładem zachodnia Ukraina, gdzie żołnierz sowiecki raczej nie był "nasz", bo samookreślenie tamtejszych Ukraińców różniło się od sowieckiego wzorca.

Przemiany polskości

Państwo ma swe cele, co obserwował uczeń Webera, angielski socjolog Ernest Gellner. Chodziło mu o wzrost gospodarczy w czasie industrializacji. W XIX w. państwo szkoliło młodzież i standaryzowało język, by mieć lepszą siłę roboczą. Ubocznym skutkiem wg Gellnera jest możliwość, że edukowana ludność dojdzie do wniosku (niedostępnego analfabetom), iż należy do narodu.

Polscy historycy na argumentację o kluczowej roli państwa w powstawaniu narodu - popularną w krajach anglosaskich - reagują często alergicznie. Dla Polaka oczywiste są dwa fakty, które (na pozór) podważają teorię dającą państwu pierwszeństwo w procesie tworzenia narodów. Po pierwsze, że państwa zaborcze w XIX w. działały przeciw interesom polskiego narodu. Po drugie, że naród ten jednak trwał i się rozwijał.

Oczywiście, coś w tym jest! Ale gdy zajrzymy głębiej, dostrzeżemy problem. Ten polski naród, który trwał, nie był taki sam w 1918 r., jakim był w roku 1795. Zmieniło się samo pojęcie "naród" - i to radykalnie. Nowa była zwłaszcza masowość. W chwili rozbiorów polski naród w politycznym sensie był szlachtą. Chłop mówiący po polsku nie był Polakiem ani dla szlachcica, dla którego pracował, ani dla siebie. Zaś szlachcic nie należał do narodu politycznego dlatego, że mówił po polsku. Mógł nawet nie znać dobrze polskiego, żyjąc np. na Ukrainie.

Sto lat później główne nurty polskiego życia politycznego traktowały już chłopa (i robotnika) jako Polaka, a niewykluczone, że i chłop uważał siebie za takowego. W tym tkwi cud, by zacytować Norwida. Bo chłop, który uważa się za Polaka, musi innych chłopów mu nieznanych uważać za Polaków, tak samo jak inteligentów.

Ale taka transformacja polskości nie obyła się bez kosztów. Polskość nie była już elitarna, lecz masowa. Przestała być znakiem społecznego statusu, stała się znakiem narodowości: jednej narodowości wśród wielu możliwych na wschodzie Europy.

Naród: skutek także uboczny

Jeśli chłop mówiący po polsku został Polakiem, to co z tymi chłopami z dawnej Rzeczypospolitej, którzy mówili po ukraińsku, białorusku, litewsku? W ostatniej ćwierci XIX w. działacze polityczni (często sami polskojęzyczni!) dopatrzyli się w nich kandydatów do przyszłych narodów - niepolskich.

Pozornie wydać się może, że w tamtym czasie państwo znika ze sceny, że narody jakoś wyrastają na terytorium trzech imperiów, bo chcą tego inteligenci. Ale to nie takie proste. Działacze polscy (a potem inni) potrzebowali sojuszników. Klęska powstania 1863 r. przekonała prawie wszystkich, że trzeba skierować masy chłopskie przeciw carowi. W Austrii stopniowa demokratyzacja miała podobne skutki. W miarę jak głos chłopa zaczynał się liczyć, trzeba było się liczyć z chłopem, czyli - w praktyce - używać jego języka, np. ukraińskiego. Oczywiście, państwo rosyjskie nie stłumiło powstania 1863 r., by sprzyjać litewskiemu czy białoruskiemu ruchowi narodowemu. Podobnie państwo austriackie nie wprowadzało demokratycznych wyborów, by sprzyjać ukraińskiej myśli niepodległościowej. Były to skutki uboczne.

Władza państwowa wpływała wtedy na powstawanie narodów także w inny niezamierzony sposób. Struktury imperiów pomagały (często bez intencji ze strony władców) niektórym ruchom narodowym. Dokładniej: struktury państwa sprzyjały pewnym kierunkom działalności narodowej na niekorzyść innych. Przykładem Białoruś: ruch białoruski nie dokonał żadnego zdecydowanego kroku w XIX w.; w porównaniu z ruchami litewskim i ukraińskim w 1900 r. był w powijakach - i dlatego nas interesuje. Bo gdyby władza państwowa nie miała znaczenia, a liczyła się tylko obecność chłopów mówiących w tym języku, białoruski ruch i naród na pewno też by powstały.

Nie powstały jednak, a główna przeszkoda (choć miała wiele wspólnego ze strukturą imperium rosyjskiego) była przypadkowa. Masy białoruskojęzycznych chłopów zamieszkiwały zwarte terytoria: kilka obwodów carskiego imperium charakteryzowało się (wg spisu z 1897 r.) etniczną większością białoruską. Ale tereny te znalazły się tylko w jednym imperium: rosyjskim. Dla działacza narodowego była to sytuacja niepożądana. W XIX w. w naszym regionie sprawa narodowa wyglądała lepiej, gdy potencjalny naród został podzielony między dwa albo trzy imperia.

Dlaczego? Bo warunki w jednym z zaborów były lepsze (lub gorsze) niż w innych. To otwierało możliwość, by czegoś dokonać w jednym imperium i przenieść owoce przez granicę. W latach 40. XIX w. działacze polscy, a w latach 90. XIX w. litewscy, publikowali w Niemczech książki, by rozdawać je w Rosji. Z kolei po zakazie publikowania po ukraińsku w imperium rosyjskim, ukraińscy poddani cara emigrowali do Austrii, gdzie cieszyli się wolnością słowa.

Pod bokiem trzech cesarzy

Bywało też, że imperia konkurowały, a ich polityka wobec mniejszości łagodniała ze względu na politykę zagraniczną. Imperia mogły uważać nacjonalizm za część międzynarodowego spisku rewolucyjnego (tak sądził Metternich), ale później, w XIX w. Habsburgowie nie mieli wyboru: musieli brać pod uwagę aspiracje polskie i ukraińskie. W obu przypadkach (głównie w ukraińskim) polityka wewnętrzna była tu też polityką zagraniczną - skierowaną przeciw Rosji. Na początku XX w. dwór austriacki "hodował" nawet arcyksięcia Ukraińca, na wszelki wypadek.

Podział narodu między zaborców stał się atutem dla ruchów narodowych - w porównaniu z wcieleniem do jednego imperium. W różnych momentach litewski, polski i ukraiński ruch narodowy mógł korzystać z tego podziału - białoruski nigdy. Mamy do czynienia ze skutkiem klasycznego przejawu władzy państwowej, tj. granic, ale nie jest to skutek zamierzonych działań państwa.

Coś podobnego można rzec o innych działaniach Rosji, które utrudniały powstanie białoruskiego narodu. W pierwszym 30-leciu XIX w. rosyjska polityka wspierała polską kulturę na terenie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, tj. tam, gdzie większość ludzi mówiła po białorusku. Car Aleksander nie miał innego wyjścia: chciał swe imperium europeizować, a najlepszymi kandydatami na Europejczyków byli polscy szlachcice. Albo, jak kto woli: szlachetne obywatelstwo mówiące po polsku. Doradcą i ministrem edukacji Aleksandra był Polak, Adam Czartoryski.

To czas, gdy w imperium rosyjskim więcej było ludzi umiejących czytać po polsku niż po rosyjsku. Dla Kremla sensowne było szerzenie kultury, która już istniała, tj. polskiej. Prowadziło to do takich przedsięwzięć jak stworzenie rosyjskiego uniwersytetu z polskim wykładowym z dawnej akademii jezuickiej w Wilnie. Studiował tu Mickiewicz: człowiek pochodzący z terenów "etnicznie" białoruskich, który dzięki kształceniu na rosyjskim uniwersytecie został poetą narodowym polskim (choć nie tylko polskim!).

Mickiewicz to przykład ogólnego trendu. Na ziemiach dziś białoruskich język polski był wtedy (także dzięki polityce rosyjskiej) znakiem awansu i bycia elitą. Owszem, później rosyjska polityka popierała rosyjski na niekorzyść innych języków, w tym białoruskiego. Ale przewaga polskiego nad białoruskim na początku XIX w. nie miała nic wspólnego z polityką narodowościową, lecz była kwestią polityki państwa.

Koniunktura dla niektórych

W historiografii europejskiej występują dwa argumenty o genezie narodu, które uważam za przesadne, wręcz fałszywe.

Pierwszy brzmi, że naród to skutek zamierzenia władców państwa. Po francusku mówi się o "państwie-narodzie", a koncepcja ta zawiera przekonanie, że to państwo wytwarza sobie własny naród. Taki model nie opisuje wydarzeń w naszej części Europy. Państwa imperialne miewały swe "momenty narodotwórcze", ale nie chciały (jak słusznie twierdzą polscy historycy) stwarzać narodów polskiego, litewskiego czy ukraińskiego. A jednak na terenach trzech imperiów powstawały takie nowoczesne narody.

Drugi argument - popularny w Polsce - mówi, że odrodzenie narodu to głównie skutek ciężkiej i oddanej pracy patriotów. Owszem, coś w tym jest. Ale patrioci pracowali w epoce imperialnej i odnosili sukcesy, gdy wykorzystywali koniunkturę i - by używać koncepcji Leona Wasilewskiego - działali w duchu właściwym pewnemu momentowi historii imperialnej. Patrząc na postacie Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego, musimy mieć to na uwadze: koniunktura I wojny światowej otworzyła im obu możliwości, które wykorzystali (każdy na swój sposób) dla niepodległości Polski.

Koniunktura po 1918 r. nie sprzyjała jednak wszystkim narodom tak samo: sprawa polska była innej rangi niż sprawa białoruska, litewska i ukraińska. Ale powodzenie czy niepowodzenie tych ruchów było bardziej skutkiem położenia geopolitycznego niż ich siły czy mądrości przywódców. Litewskim politykom udało się stworzyć niepodległe państwo. Działaczom ukraińskim nie - choć ludzie tworzący w 1918 r. Zachodnioukraińską Republikę Ludową mieli doświadczenie polityczne i zaplecze społeczne. Jednak ich położenie geopolityczne było fatalne. Z wyjątkiem krótkich okresów do 1991 r. nie było niepodległego państwa ukraińskiego - i białoruskiego.

Eksperymenty duże i małe

Można dodać, że brak suwerenności był sytuacją typową dla Polaków i Litwinów przez połowę XX w. Jednak w tym czasie świadomość narodowa się pogłębiała - i to w każdym z czterech społeczeństw.

Jak to się stało? Kluczem jest znów polityka państwa. Oczywiście, nie zaprzeczam faktom, że władza totalitarna wyrządziła czterem narodom ogromną krzywdę: opresja polityczna, głód, czystki etniczne, terror (mało kto wie, że w ZSRR w latach 1937-38 rozstrzelano 100 tys. ludzi za rzekome szpiegostwo na rzecz Polski; to zbrodnia prawie nieznana). Ale nawet w wieku XX, wieku totalitaryzmów, możemy dostrzec momenty, gdy państwo nienarodowe paradoksalnie sprzyja rozwojowi narodów.

Zacznijmy od państwa nietotalitarnego, ale też nienarodowego: od Polski międzywojennej, gdzie jedna trzecia populacji nie uważała języka polskiego za ojczysty. Jest tu ciekawy przykład polityki, która konsolidowała świadomość narodową nie-Polaków: eksperyment wołyński wojewody Henryka Józewskiego. Na Wołyniu próbował on stworzyć naród ukraiński propolski i antysowiecki. Zakładał, że ogólny trend do powstawania świadomości narodowej jest nie do uniknięcia, ale uważał, że polityka państwa może wpływać na to, jakie narody powstają i w jakich warunkach. Na geopolitycznie okrutnym terenie wołyńskim Józewski odniósł sukces połowiczny: późniejsze wydarzenia - w tym rzeź z 1943 r. - wykazały, że świadomość ukraińska pogłębiła się na Wołyniu za czasów polskich, ale była ona i anty­polska, i antysowiecka.

Eksperyment Wołynia jest też przykładem, jak państwa nienarodowe konkurują o lojalność trzeciego narodu; tu: jak Polska i ZSRR walczyły  o Ukraińców. Nie jest to przyjemne dla działaczy narodowych, gdy są obiektem polityki dwóch państw, ale stwarza pewne możliwości.

Komuniści i nacjonalizm

Taka była sytuacja Ukraińców-Galicjan pod rządami austriackimi, a potem Ukraińców-Wołynian w granicach państwa polskiego. Ukraińcy na tyle wykorzystywali tę sytuację, że owe regiony w 1939 r. można już było określić mianem "Ukrainy Zachodniej". Ciekawe jednak, kto używał tego określenia? Otóż - przede wszystkim Sowieci. Wykładnia Kremla brzmiała, że wschodnia Galicja (tj. cztery polskie województwa, zwane Małopolską Wschodnią) i Wołyń stanowią "Ukrainę Zachodnią", sztucznie oddzieloną od wielkiej Ukrainy - sowieckiej.

Bo choć ZSRR nie był państwem narodowym, od początku skazany był na uwzględnianie kwestii narodowych. Lenin chciał kierować energię narodową na budowanie komunizmu, Stalin na obronę państwa sowieckiego. Proste to nie było. Po doświadczeniu I wojny światowej, a zwłaszcza wojny 1920 r., bolszewicy zdecydowali się nadać swemu państwu formę federacji narodowych republik. Jak fałszywe to było, nie trzeba wyjaśniać. Ale miało skutki długotrwałe: pozwalało np., by dana republika sowiecka mogła ulec poszerzeniu (np. republikę białoruską powiększono aż trzy razy przed II wojną światową - kosztem rosyjskiej).

Dzięki takiej strukturze państwa komunistyczni sekretarze w Moskwie mogli przedstawiać swe roszczenia terytorialne jako "politykę wyzwolenia narodowego". Doktryna Kremla głosiła, że nacjonalizm jest postępowy, ale za granicami ZSRR. Nacjonalizm ukraiński na Wołyniu dał się więc godzić z komunizmem; miejscowa partia komunistyczna była w latach 30. nastawiona bardzo nacjonalistycznie. A masy pracujące "Zachodniej Ukrainy" miały dołączyć do ZSRR - tj. do republiki ukraińskiej.

Tak się stało w 1939 r., a potem znów w 1945. Później Ukraina nie była niepodległa, ale była soborna: objęła prawie wszystkie ziemie "etnicznie" (tak się już mówiło) ukraińskie. Więcej: polityka ZSRR działała na rzecz homogenizacji Ukrainy Zachodniej (już chyba bez cudzysłowu), wysiedlając stąd Polaków i Żydów, co miało skutki ilościowe i jakościowe. Wszędzie w Europie Holokaust stworzył nie-Żydom możliwość, by zamieszkać w mieście (lub w lepszej dzielnicy). Podobnie było z wysiedleniem Polaków z Ukrainy: Ukraińcy mogli zamieszkać we Lwowie. Ilościowo miasto stało się ukraińskie, a jakościowo Ukraińcy - mieszczanami. Każdemu działaczowi narodowemu marzy się stworzenie narodowej klasy średniej. W komunizmie nie mogło być o tym mowy. Ale o urbanizacji narodowej - owszem.

Granice na pokolenia

Stalinowi nie chodziło o niepodległą Ukrainę; straszna była taktyka Chruszczowa wobec Ukraińców walczących o niepodległość (wielu z nich dojrzało na Wołyniu za Józewskiego). Ale polityka ZSRR budowania wielkiej i (na zachodzie) homogenicznej republiki ukraińskiej była ryzykowna: inkorporacja Zachodniej Ukrainy bardzo ukrainizowała ZSRR. Podobnie było na sowieckiej Litwie: choć Stalin odebrał Litwinom niepodległość, przekazał Wilno Litwie. Inkorporacji Wilna także towarzyszyło wysiedlenie Polaków. Za sprawą polityki sowieckiej Wilno stało się "etnicznie" litewskie, a Litwini - narodem bardziej zurbanizowanym. Litewscy komuniści rozumieli koniunkturę i pracowali na rzecz lituanizacji miasta. Świetnie im się udało: przed wojną na uniwersytecie w Wilnie Litwini stanowili 2 proc. studentów, tuż po wojnie 82 proc.

To, że sowiecka Litwa dostała Wilno, znaczyło, iż nie dostała go sowiecka Białoruś; Stalin rozważał możliwość przekazania miasta białoruskiej republice. Ta została poszerzona na zachód kosztem Polski, a Polaków wysiedlono, ale nie stworzono centrum białoruskiego życia narodowego. Wilno było litewskie, Grodno za małe, a Mińsk już przed wojną sowiecki.

Sowiecka polityka nigdy nie sprzyjała - z zamierzeniem czy nie - białoruskiej świadomości. Ruch białoruski był słaby i nie wymagał kompromisów. Podczas wojny ruch partyzancki na Białorusi był skuteczny i autentyczny, ale sowiecki. Granice były komfortowe (wyjątkiem Wilno) - i jak granice komunistycznej Polski, sowieckiej Ukrainy i sowieckiej Litwy, trwały dwa pokolenia, nabierając trwałości, a może legitymizacji.

Po 1989 r. tak sytuację przedstawiła polityka zagraniczna suwerennej Polski. A po 1991 r. sowieckie granice stały się granicami niepodległych państw. Stało się tak m.in. dlatego, że Polska miała już strategię, by wspierać wschodnich sąsiadów przez uznanie ich granic. I tak struktura ZSRR stworzyła państwową infrastrukturę, którą wykorzystano - gdy pojawiła się koniunktura.

Stara-nowa Europa

Wiem, przedstawienie sprawy nie jest poprawne politycznie. Ale poprawność ma to do siebie, że zamiast odsłaniać, skrywa aktualną koniunkturę. Na koniec zatem słowo o dzisiejszej koniunkturze. Jeśli mam rację, że narody wyłaniają się m.in. dzięki polityce instytucji nienarodowych, to mamy do czynienia w Europie z sytuacją ciekawą. Unia Europejska nie jest państwem ani instytucją narodową. Jednak by zostać członkiem Unii, trzeba budować sprawne państwo, co równa się stworzeniu narodu - w sensie obywatelstwa, które rozpozna "swojego" i dba o przyszłość wspólnoty.

Jest zatem koniunktura międzynarodowa, która może przyczynić się do konsolidacji narodu ukraińskiego, a nawet białoruskiego. Bo stworzenie narodu nie jest sprawą jednego społeczeństwa czy jednego państwa. To zawsze sprawa także międzynarodowa, a jej powodzenie zależy od koniunktur i od działaczy zdolnych do ich rozpoznania.

Albowiem działacz narodowy dziś, tak jak przed wiekiem, nie jest tylko tym, kto rozpozna drugiego człowieka jako "swojego". To również ktoś, kto patrzy na skomplikowaną i wielopiętrową Europę - i mówi: "nasza".

TIMOTHY SNYDER jest profesorem historii na uniwersytecie Yale. Autor m.in. opublikowanej także w polskim przekładzie książki "Rekonstrukcja narodów: Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999" (Pogranicze 2006) oraz biografii Henryka Józewskiego "Szkice z tajnej wojny" (Znak 2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2008