Wieczna polityka Kremla

Prof. TIMOTHY SNYDER, historyk: Rosji jest obojętne, czy Polacy ją lubią, czy nie. Ważniejsze są inne pytania: Czy lubią Unię Europejską? Czy ich kraj jest państwem praworządnym?

06.08.2018

Czyta się kilka minut

 / CHRISTINE OLSSON / FORUM
/ CHRISTINE OLSSON / FORUM

MARCIN ŻYŁA: Inwazja na Ukrainę, wspieranie skrajnych ruchów w Europie, manipulacja podczas wyborów w USA. Czy Rosja realizuje własny plan zniszczenia zachodniego porządku, czy wykorzystuje okazje, które Zachód sam stwarza?

TIMOTHY SNYDER: Państwo, które wykorzystuje okazje, jest też dobrze przygotowane – ma światopogląd i strategię. W Rosji polityka to spektakl, w którym rządzący oligarchowie i kleptokraci przekonują obywateli, że cały świat jest taki, jak ich kraj. I że nie ma alternatywy.

Ludziom Zachodu zawsze wydawało się, że są pierwsi. Sądzę, że mniej więcej od dekady już tak nie jest. To Rosja pierwsza dostała się do miejsca, w którym polityka wygląda inaczej. Nazywam ten stan „polityką wieczności”. Zaprasza nas tam, wykorzystując to, że mamy podobne skłonności – ku oligarchii, nierówności społecznej, skorumpowanym mediom czy brakowi wiarygodnych wiadomości lokalnych. I dlatego to, co się teraz dzieje na Zachodzie, należy rozumieć przez pryzmat tego, co wcześniej stało się w Rosji.

W Polsce czy Stanach Zjednoczonych mamy pokusę bycia cynicznym wobec innych oraz wobec państwa. Przestajemy wierzyć w prawdę i dziennikarstwo. Kreml to wykorzystuje. Inaczej niż Związek Sowiecki w XX w., Rosja nie proponuje żadnej wizji czy utopii. Jej „wizja” polega na tym, że wszyscy jesteśmy marni. Wszędzie są tylko korupcja i kłamstwa.

W takim ujęciu Zachód jest przestrzenią, w której panuje zło, Rosja zaś – jego zbawicielką.

Do niedawna rządziło nami przekonanie, że polityka opiera się na działaniu – aby osiągnąć określony cel, należy wymyślić plan i wcielić go w życie. Istnieje jednak inne rozumienie polityki, które polega na podkreślaniu nie tego, co robimy, lecz tego, kim jesteśmy. Takie podejście dominuje obecnie na Kremlu.

Zgodnie z nim Rosja jest ostoją wartości, właściwie jedyną liczącą się cywilizacją europejską, zagrożoną przez korupcję Unii i Ameryki. Jeżeli można przekonać obywateli, że nie chodzi o to, aby państwo coś robiło, ale o to, żeby ich określało, oligarchowie i kleptokraci zyskują na tej sytuacji. Nie mogą zmienić państwa. Dopóki Putin jest u władzy, praworządność nie jest możliwa. Mogą jednak przekonywać obywateli, że dzieje się tak nie dlatego, że są bogaci i mają większe możliwości, lecz z powodów metafizycznych – gdyż posiadają monopol na dobro.

To właśnie powtarza propaganda Kremla: owszem, mamy w Rosji problemy, ale mają je też inne kraje – a tylko u nas panują wartości. Polityka Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych nie ma tu znaczenia – przejście do polityki wieczności nastąpiło w Rosji w momencie stosunkowego spokoju w relacjach z Zachodem. Wystarczy, że Europa i Ameryka istnieją. Dopóki istnieją – są alternatywą.

W swojej nowej książce „The Road to Unfreedom” (Droga do niewolności) opisuje Pan moment, w którym doszło do zwrotu Rosji w stronę polityki wieczności, czyli stanu, w którym zamiast postępu widzi się raczej niekończący się cykl upokorzeń, upadku i ponownych narodzin własnej kultury i cywilizacji. To rok 2012.

Kiedy Putin został prezydentem po raz drugi, był już na misji. Wiedział, że nie będzie uprawiał polityki w dotychczasowym sensie tego słowa, lecz stanie na czele państwa-cywilizacji. Od tego momentu nie chciał już dyskutować o przeszłości z Europą, ponieważ historię zaczął rozumieć wyłącznie jako szereg ataków Zachodu na Rosję.

Co się stało później?

Polityka zagraniczna Kremla została oparta o ideę tzw. Eurazji: nie szukamy własnych wad, bo takich nie mamy; w Unii widzimy wyłącznie wzory negatywne, nie szukamy z nią porozumienia, tylko tworzymy alternatywę – Unię Euroazjatycką. To wszystko działo się przed Majdanem i inwazją na Ukrainę.

Wiele miejsca poświęca Pan patronom, którzy kształtują filozofię polityki Kremla. Pisze Pan o wpływowym Klubie Izborskim, think tanku Aleksandra Prochanowa, Lwie Gu- milowie, oddanym koncepcji Euroazji, Aleksandrze Duginie, który tę koncepcję przeformułował w kategoriach nazistowskich, oraz przede wszystkim o Iwanie Iljinie, prawosławnym myślicielu i autorze doktryny o przeciwstawianiu się złu siłą.

Dla Iljina demokracja i głosowanie były rytuałami. Lidera należało popierać, ponieważ był postacią transhistoryczną – kimś, kto nie istniał w normalnym trybie historycznym, pojawił się nagle. Taka jest biografia Putina oraz Trumpa.

Właśnie w myśli Iljina znajdziemy pogląd, że historia się powtarza – widać w niej wyłącznie wrogość Zachodu wobec Rosji. Władimir Putin sprowadził do Rosji ze Szwajcarii zwłoki Iljina, szukał jego archiwum w Stanach Zjednoczonych, cytował go w najważniejszych momentach swojej prezydentury. Jego idee miały wpływ na decyzje Kremla, ale my na Zachodzie byliśmy na to ślepi. Nie było nikogo, kto by śledził, kogo Putin cytuje.

To właśnie pod wpływem tych idei Putin świadomie nawiązuje do 1030. rocznicy chrztu Rusi Kijowskiej i – mając za nic prawa historii i czasu – niemal wciela się w postać Włodzimierza I Wielkiego?

To czysty Iljin: Rosja jest Rosją nie dzięki temu, że politycy coś robią, lecz dlatego, że historia się powtarza. Wielu Rosjan widzi duchowe źródła swojego kraju w Rusi Kijowskiej. Nowym Wołodymirem staje się Władimir. Putin.

Putinowi i Władisławowi Surkowowi – współpracownikowi prezydenta, który odpowiada m.in. za telewizyjną propagandę – Iljin daje legitymację do ­postmodernistycznego patrzenia na rzeczywistość. Głosi, że na tym świecie nie ma nic prawdziwego. A jedyną prawdą jest Boża prawda, wszędzie poza Rosją zapomniana. Rosja jest więc jedyną szansą na odrodzenie prawdy. Reszta świata, rzeczywistość empiryczna, jest okryta fałszem.

To pozwala Surkowowi traktować świat i politykę jako przestrzeń dla fikcji. Nie da się kłamać – bo skoro nie ma prawdy, nie ma też kłamstw. W Iljinie widzimy usprawiedliwienie świata, w którym nikt nie powinien wierzyć w prawdę. A najlepszy patriota to ten, kto najskuteczniej fałszuje rzeczywistość na rzecz Rosji.

Jeśli około 2013 r. Rosja rzeczywiście zaproponowała alternatywę wobec Zachodu – model sukcesu, rozumianego już nie w kategoriach zamożności i wolności, lecz cywilizacji i kultury – to czy Europa i Ameryka mogą na to jakoś odpowiedzieć?

Według konwencjonalnych miar Rosja jest państwem słabym: nie rozwija własnych technologii, mimo rozmiaru i potencjału eksportuje nieco mniej niż Holandia. Nie powinna być w stanie konkurować z Zachodem. W takim opisie tkwi jednak nieporozumienie. Bowiem Rosja ma filozofię – przełożoną na język polityki dzięki telewizji, internetowi i służbom specjalnym – że prawda nie istnieje. Kremlowi świetnie wychodzi sprzedawanie Zachodowi narracji, że u nas jest gorzej, niż się nam wydaje.

Dla Zachodu było dotąd oczywiste, że dzięki temu, iż symbolizuje demokrację i dobrobyt, wywiera bierny wpływ na innych. Ale to wrażenie coraz słabiej przekracza granicę rosyjską – Rosjanie odrzucili bowiem ten wpływ i jednocześnie uderzyli w słaby punkt Europy. Unii wydawało się, że zawsze będzie magnesem, który przyciąga. Lecz podczas swojej drugiej prezydentury Putin odrzucił tę ofertę i zaczął nowy etap w historii Unii. Nikt u nas nie zwrócił na to uwagi.

Dlaczego?

Ponieważ Unii nie interesowała historia jej samej. W pierwszych dekadach swojego istnienia Wspólnota była ratunkiem dla zachodnich imperiów, które traciły swoje peryferie. Po roku 1989 Unia stała się też ratunkiem dla państw wschodnioeuropejskich, wcześniej peryferii imperium sowieckiego. Jej wielkim osiągnięciem było stworzenie z tych fragmentów przestrzeni demokracji i dobrobytu.

Zapomnieliśmy o tym. Podczas debaty o brexicie obie strony zgodziły się, że po wyjściu Zjednoczonego Królestwa z Unii będzie istnieć jakieś państwo brytyjskie. Ale przecież narodowego państwa brytyjskiego nigdy nie było. Kiedyś istniało imperium, potem Zjednoczone Królestwo w Unii. To, co nastąpi po brexicie, to otchłań, niewiadoma.

Także Polacy myślą o swojej przeszłości w kategoriach państwa narodowego. Owszem, była II Rzeczpospolita, ale zgodzimy się, że ten okres nie zakończył się szczęśliwie i raczej nie potwierdza teorii o wartości i samowystarczalności państw narodowych. W 1989 r. w Polsce zdawano sobie z tego sprawę i zwrócono się na Zachód. Był to moment mądrości: uznanie, że aby mieć silną państwowość, potrzeba rzeczywistości politycznej na wyższym poziomie – Unii Europejskiej.

Rosjanie bezlitośnie wykorzystują europejskie iluzje. Brytyjskie – że była kiedyś „narodowa” Wielka Brytania. Polskie – że w latach 30. XX w. tak naprawdę nie było najgorzej. Mówią: kiedy byliśmy państwami narodowymi, było najlepiej, wróćmy do tego momentu, bądźmy razem wolni.

Także na Zachodzie te idee zyskują na popularności. Mamy wzrost ruchów neonazistowskich i skrajnie narodowych. Mamy „polityków wieczności”, którzy wracają do idei państwa jednolitego etnicznie. Kłamstwa i manipulacje są w użyciu tak długo, jak długo stoi za nimi interes polityczny. Czy na poziomie postaw społeczeństw zachodnich jest równie groźnie?

Globalizacja nie prowadzi automatycznie do komunikacji najlepszych z najlepszymi, do oświecenia. Może być brunatna. Pozwala na politykę lęku.

Siedzimy przed ekranami komputerów i smartfonów łudząc się, że zachowujemy autonomię. Jednak, chcąc nie chcąc, ostatecznie jesteśmy włączani do ogólnoświatowej rozmowy, często kierowanej w ten sposób, abyśmy na końcu poczuli strach albo swoich sąsiadów uznali za wrogów. Obrazy docierają do nas szybciej niż słowa. Emocje i lęk – szybciej niż myśli.

W 2016 r. technologia pozwoliła Rosjanom na manipulację podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Skrajna prawica z różnych krajów współpracuje ze sobą w internecie, czasem z pomocą Rosji. To działanie skoordynowane. Dlaczego George Soros pojawia się teraz jako symbol międzynarodowego spisku żydowskiego nie tylko na Węgrzech, ale też w Polsce czy w Stanach Zjednoczonych? Przecież niczego konkretnego nie zrobił. Amerykańscy rasiści, niczym amerykańscy komuniści z lat 20. XX w., bardzo lubią Rosję. Nigdy tam nie byli, nie znają rosyjskiego, nic nie wiedzą o Rosji. A jednak ją adorują. Powtarzają, że Putin jest przewodnikiem ich „białego projektu”.

Czy Zachód może na to odpowiedzieć? Tak, choć nie na tym samym poziomie. Można patrzeć na internet sceptycznie – Europa już tak robi. Można wspierać lokalne media i budować zaufanie do dziennikarstwa. Ludziom brakuje dostępu do informacji lokalnych, są więc przyciągani do mediów „odległych”. A skoro jest tak, że informacja nie ma już bezpośredniego kontaktu z życiem, dlaczego nie wybrać tej, która jest wygodniejsza?

W „The Road to Unfreedom” jest przejmujący fragment o rosyjskiej dziennikarce, która w lipcu 2014 r. jest świadkiem bombardowania Ukrainy od strony Rosji. Całą książkę zadedykował Pan reporterom, „bohaterom naszego czasu”. Czy odzyskanie faktów dla historii i debaty publicznej jest jeszcze możliwe?

Wygrana nie jest pewna. Musimy jednak odbudowywać ten nasz oświecony świat, w którym pewna grupa profesjonalistów – dziennikarze i reporterzy – dostarcza nam fakty, my zaś na ich podstawie ćwiczymy podejście krytyczne. Co się stanie, gdy zabraknie reporterów? Pozostanie w nas tendencja, żebyśmy byli krytykami – lecz nie będzie już faktów.

Cytując w książce dziennikarzy chciałem pokazać, jacy są dziś ważni. To ważne, aby wiedzieć, że Rosjanie ostrzeliwali Ukrainę ze swojego terytorium, rosyjskie bojówki zaś kierowały się do miast ukraińskich. Ważne, aby mieć faktografię wojny. Prace dziennikarza i historyka są ze sobą związane. Bez pierwszych, może niedoskonałych, ale często uważnych sprawozdań reporterskich nie jesteśmy w stanie pisać historii. Kiedy nie będzie już dziennikarzy, a źródła państwowe będą wyłącznie elektroniczne, będzie trudno.

Dlaczego Europa tak późno zorientowała się, że rosyjski atak na Ukrainę jest tak naprawdę wojną o przyszłość Europy?

Ukraińcy, którzy byli na Majdanie – i mówię to nie tylko na podstawie swoich doświadczeń i rozmów, ale także badań socjologicznych – znajdowali się w sytuacji epistemologicznie uprzywilejowanej. Wiedzieli, co jest istotne – że Europa to potwierdzenie i umocnienie ukraińskiej świadomości. Takiej wiedzy nie ma na Zachodzie, ponieważ już mało kto pamięta o tym, że dopiero dzięki integracji staliśmy się państwami w obecnym kształcie.

Na Kremlu zdawano sobie sprawę, że jeżeli Ukraińcy zbliżą się do Europy, Rosjanie również uznają, że to możliwe. Zobaczą – wbrew wizji wyjątkowej, jedynej Rosji, o której mówiliśmy wcześniej – że jest alternatywa. Ale na Zachodzie mało kto rozumiał, o jaką stawkę toczy się gra, długo postrzegano kwestię ukraińską jako marginalną. Tak już jest: gdy zostaje się członkiem Unii Europejskiej, zapomina się, jakie to ma znaczenie.

Doszła do tego jeszcze jedna nowość. Aż do 2014 r. Europejczycy nie mieli do czynienia z wrogością wobec własnego projektu. Były kraje niezainteresowane członkostwem, były kraje poza zasięgiem, nikt jednak nie podejrzewał, że Rosja będzie chciała zniszczyć Unię.

Niestety, Europejczyków, podobnie jak Amerykanów, wciągnęła rosyjska propaganda. Podczas Majdanu dyskutowano o obecności, w zależności od własnych przekonań, nazistów, Żydów; pytano, czy Ukraina jest państwem. Rosjanie wykorzystywali naszą niewiedzę. Do brytyjskiej lewicy docierał komunikat, że Ukraińcy są nazistami. Do francuskiej skrajnej prawicy – że samo istnienie Ukrainy jest przejawem żydowskiego spisku.

Propaganda Kremla forsowała koncepcję polityki wieczności: Ukrainy nie ma, nigdy jej nie było. Jest pewien spór – językowy, cywilizacyjny – wewnątrz terytorium ukraińskiego. Przez sześć miesięcy w zachodniej prasie ukazywały się mapy z liniami przebiegającymi przez terytorium kraju z informacją, gdzie mówi się po rosyjsku, a gdzie po ukraińsku. To istota polityki wieczności: linie i wieczne, odradzające się konflikty. Efekt był taki, że w tym kluczowym dla współczesnej historii kontynentu momencie Europejczycy myśleli obcymi sobie kategoriami.

Co może czekać Polskę w tej rozgrywce?

Prezydent Trump jest przykładem otwartego wpływu rosyjskiego. Kiedy kilka tygodni temu w Helsinkach spytano Putina, czy go popierał – przytaknął. Rosjanie wspierali Trumpa, Trump wspiera Rosjan. Jeśli ktoś tego nie dostrzega, to tylko dlatego, że nie chce.

Jednak Rosji nie zależy na tym, aby wszystko było tak oczywiste. Wystarczy, że rusyfikuje się wewnętrzna polityka danego kraju. W Polsce ewidentnie tak jest. Można zapytać: jak to możliwe, że zbliżamy się do Rosji, skoro rządząca polska prawica nie jest przyjazna Moskwie. To iluzja – Rosji jest obojętne, czy Polacy ją lubią, czy nie. Dla Kremla ważniejsze są inne pytania. Czy Polacy lubią Unię Europejską? Czy Polska jest państwem praworządnym? Czy funkcjonuje tu jeszcze społeczeństwo obywatelskie, w ramach którego istnieje dialog?

Polityka wieczności nie jest pomysłem rosyjskim. I choć to Rosjanie ją teraz „eksportują”, to dzieje się tak dlatego, że dostali się do takiego punktu doskonałości, wieczności przed nami. Ale skłonność do polityki wieczności jest w nas wszystkich. Widać ją też w Polsce.

W jaki sposób?

Jej najbardziej zauważalny objaw to ciążenie ku przekonaniu, że w przeszłości Polacy byli zawsze niewinni. Sądzę, że jeśli społeczeństwo w to uwierzy, w przyszłości Polacy nie będą w stanie obronić swojej niezależności. Jeśli uznaje się siebie za niewinnego, nie można zrozumieć drugiego. A bez tego drugiego, czyli sojuszników, polska państwowość będzie zawsze w słabym położeniu – to najważniejsza lekcja z historii Polski XX w. Im bardziej kolejne pokolenie Polaków będzie przekonane o metafizycznej niewinności swojego narodu, tym bardziej będzie ciążyło ku Rosji.

Co więcej: między polską prawicą a Rosją historycznie nie było dużych sprzeczności. Politycy endeccy obawiali się Zachodu bardziej niż Rosji, ponieważ stanowił dla nich zagrożenie cywilizacyjne. Nie jest wykluczone, że któregoś dnia obudzimy się i zobaczymy, że polska prawica nagle Rosję polubiła. Ale zanim polubi, stworzy Polskę bardziej do Rosji podobną.

Czy zestaw poglądów, który stanowi bazę rosyjskiej polityki, jest trwały na tyle, że będzie ją kształtował niezależnie od tego, czy gospodarzem Kremla będzie Putin?

W ciągu ostatnich kilku lat Putinowi udało się zmienić istotę stosunków międzynarodowych. Emocje i to, co subiektywne, zaczęły się liczyć bardziej niż stan gospodarki. Jednak obiektywne, gospodarcze problemy Rosji są bardzo duże. Rosjan trzeba więc przekonywać, że na Zachodzie nie jest lepiej. Właśnie dlatego, że nikt nie ma pojęcia, co zastanie po Putinie, trwa spektakl zagraniczny. Łatwiej i taniej niż rozwiązać problemy rosyjskie jest ingerować w amerykańskie wybory.

Pytanie brzmi: jak bardzo Kremlowi uda się nas zmienić, zanim w Rosji nastąpi kolejny kryzys? Dziś żyjemy w rosyjskim świecie, wśród rosyjskich wpływów. Kreml znajduje się teraz u szczytu swoich możliwości. Chyba samemu Putinowi nie marzyło się, że zdoła wybrać amerykańskiego prezydenta. Ale Rosja jeszcze nie wygrała. Putin nie żyje wiecznie, a po jego śmierci rosyjska oligarchia wejdzie w wewnętrzny konflikt. Jeżeli Polska, Unia i Ameryka potraktują obecny moment jako wyzwanie, okazję do refleksji i reform, może się okazać, że są silniejsze od Rosji. Szansa Zachodu polega na tym, że potrafi uczyć się ze swojego doświadczenia. W polityce wieczności, tam, gdzie nas zaprasza Rosja, już się tak nie da – bo doświadczenia, po prostu, nie ma. ©℗

TIMOTHY SNYDER jest historykiem, profesorem Yale University. Związany z Instytutem Nauk o Człowieku w Wiedniu. Opublikował m.in.: „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem”, „Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie”, „O tyranii. 20 lekcji z XX wieku”. Wkrótce ukaże się polski przekład jego ostatniej książki „The Road to Unfreedom”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018